Dokonaliśmy słusznych wyborów - wywiad z Jarosławem Krysiewiczem, trenerem Polfarmexem Kutno

- Jedną z głównych przyczyn tak dobrego sezonu było to, iż my, sztab trenerski, wykonaliśmy wielką pracę jeszcze przed sezonem - mówi Jarosław Krysiewicz, trener Polfarmexu Kutno.

Michał Fałkowski: O ile dobrze pana poznałem, to sądzę, że jednocześnie jest pan i zadowolony po tym sezonie, i niezadowolony.

Jarosław Krysiewicz: Tak. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że nigdy nie jestem zadowolony do końca. Taki mam charakter, że uważam, iż zawsze można zrobić coś lepiej. Jednocześnie jednak zdaję sobie sprawę z tego, że na ten budżet i na ten skład możemy być zadowoleni z tego, jaki wynik osiągnęliśmy. Oczywiście, żal kilku meczów, ale to jest sport. Nie da się ciągle wygrywać.
[ad=rectangle]
Klub ocenił ten sezon pozytywnie i jednocześnie, pozytywnie ocenił pana i pana sztabu pracę, przedłużając współpracę o kolejny sezon.

- Ocena klubu jest pozytywna, bo zarówno w samym klubie, jak w i strukturach właścicielskich pracują ludzie, którzy znają się na koszykówce. Ludzie, którzy albo w nią grali, albo pasjonują się tym sportem od wielu lat. I to bardzo ułatwia naszą pracę. W klubie jest duże zrozumienie, że nic nie dzieje się z dnia na dzień, a każdy sukces trzeba oprzeć co ciężką pracę, ciągłość pracy i czas.

Jednocześnie, wszyscy nadal zdają sobie sprawę, że jako klub, Polfarmex dopiero stawia pierwsze kroki w elicie i te ostatnie kilka miesięcy były trochę taki na "otrzaskanie się" w nowych warunkach.

- Zdecydowanie. Z prezesem Sławomirem Erwińskim bardzo dużo rozmawialiśmy i analizowaliśmy w tym sezonie. Właściwie non-stop przed meczami, po meczach. Co można poprawić, co można zrobić lepiej, gdzie potrzeba zmian, gdzie potrzeba jakiegoś bodźca. Można powiedzieć, że dostosowywaliśmy się do nowych, dla każdego z nas, warunków.

Jest pan trenerem Polfarmexu od 2011 roku i pnie się pan po szczeblach razem z klubem. Niewielu trenerów ma ten komfort.

- Zdaję sobie z tego sprawę i cóż powiedzieć, cieszę się, że mogę pracować w takich warunkach. Ponownie jednak muszę podkreślić: jest tak dlatego, że właściciele, prezesi, zarząd klubu, ci wszyscy ludzie doskonale rozumieją koszykówkę. Te kilka lat nauczyło nas wiele. Nas, mam na myśli wszystkich: pracowników klubu, sztab, a także kibiców. I też zmienia się optyka. Może tak humorystycznie odpowiem: gdy obejmowałem ten klub kilka lat temu, w niższej klasie rozgrywkowej, to wówczas wszyscy pytali się mnie: jak to się robi? Dzisiaj, po kilku latach sukcesów, awansu do ekstraklasy, nikt już nie pyta, a każdy wie jaką pracę ma do zrobienia.

Jaki czynnik wskazałby pan jako kluczowy dla tak pozytywnego sezonu Polfarmexu? Chodzi oczywiście o kontekst, że beniaminek do samego końca walczył o miejsce w play-off.

- Myślę, że jedną z głównych przyczyn tak dobrego sezonu było to, iż my, sztab trenerski, wykonaliśmy wielką pracę jeszcze przed sezonem. Mam tutaj na myśli selekcjonowanie graczy. Ja o tym kiedyś już powiedziałem, ale przy budowie zespołu ustaliliśmy, że chcemy trzech graczy z zagranicy: Kwamaina Mitchella, Patrika Audę i Michala Batkę. I tych graczy udało nam się ściągnąć. To pokazuje, że od początku wiedzieliśmy, co chcemy i w jakim kierunku zamierzamy podążać. Fakt, że dwóch z tych trzech graczy zaliczyło bardzo dobry sezon potwierdza tylko, że dokonaliśmy słusznych wyborów. Przypadek Michala jest nieco inny, ale nie da się zaliczyć 100-procentowej skuteczności przy wyborze graczy.

Michal Batka nie odnalazł się w zespole, podobnie jak Kevin Fletcher.

- Tak, jeśli oceniamy wszystkich zawodników to rzeczywiście, nie udał nam się również transfer Kevina Fletchera. W tamtym momencie sezonu, w którym sondowaliśmy możliwość zatrudnienia Kevina, mieliśmy wielki nadzieje na to, że uda nam się awansować do ósemki i liczyliśmy, że tak doświadczony gracz nam pomoże. Jednocześnie jednak mieliśmy wahania, czy nie zburzymy czasem tego, co do tej pory wypracowaliśmy. I pamiętam, był mecz z Rosą Radom, który wygraliśmy jeszcze bez Kevina, ale transfer był dopięty, a zawodnik siedział już właściwie w samolocie do Polski. Powiem tak: gdyby ten mecz z Rosą odbył się zanim zabukowaliśmy bilety graczowi i sfinalizowaliśmy umowę, być może do transferu by ostatecznie nie doszło. Być może uznalibyśmy, że jednak nie potrzebujemy wzmocnienia.

Jarosław Krysiewicz nadal będzie prowadził Polfarmex Kutno w kolejnym sezonie
Jarosław Krysiewicz nadal będzie prowadził Polfarmex Kutno w kolejnym sezonie

Mówi się, że zespół jest jak żywy organizm...

- Tak i każda interwencja może pomóc, ale może też powodować skutki uboczne. Proszę też jednak pamiętać, że w planach przed sezonem nie mieliśmy ani Fletchera, ani drugiego Kevina - Johnsona, ani też Kamila Łączyńskiego. I znowu statystyka jest niezła. Trzech graczy, z których dwóch gra świetne sezony i są filarami zespołu.

Tym bardziej, że nie myli się ten, kto nic nie robi. 

- Dokładnie, nie myli się ten, co nic nie robi. Dla mnie i dla Wojtka Walicha to był naprawdę bardzo cenny czas nauki. Pierwszy rok w ekstraklasie. Na pewno bardzo dużo pomagał nam Krzysiek Szablowski, który już wcześniej miał doświadczenie na tym poziomie. Myślę, że we trójkę nieźle się uzupełnialiśmy. Wojtek zna się na koszykówce, a do tego jest specjalistą od kwestii motorycznych i siłowych, Krzysiek wzbogacał nas swoich doświadczeniem oraz pracą przy wyborze graczy i uważam, że nieźle to funkcjonowało.

Trenerzy już są, a co z zawodnikami? Jaką ma pan wizję zespołu i przede wszystkim - z którymi graczami będzie chciał pan dalej współpracować?

- Naszym podstawowym celem jest zostawienie trzonu zespołu. Nie chcemy trzęsienia ziemi, bardzo zależy nam na tym, by utrzymać większość graczy w składzie na kolejny sezon. Oczywiście, w pierwszej kolejności patrzymy na to, co zrobią nasi kluczowi obcokrajowcy: wspomnieni Mitchell, Auda oraz Johnson. Każdy z nich miał świetny sezon. Ze wszystkimi jesteśmy po słowie, wszyscy wyrazili chęć dalszej współpracy, ale na razie - co zrozumiałe - zbierają różne oferty i za kilka tygodni podejmą decyzję. Zarówno Kwamain, jak i Patrik to jeszcze młodzi zawodnicy i oni doskonale rozumieją, że jak pójdą do lepszego zespołu to owszem, mogą otrzymać wyższe wynagrodzenie, ale często za cenę mniejszej liczby minut.

Na początku rozmowy powiedział pan, że wychodzi pan z założenia, iż zawsze można zrobić coś lepiej. Gdy patrzy pan wstecz, to co pierwsze przychodzi panu do głowy? Mecz ze Stelmetem, przegrany w samej końcówce?

- Zaskoczę pana, ale nie spotkanie ze Stelmetem Zielona Góra uwiera mnie najbardziej. Na to, co przydarzyło się w końcówce tamtego spotkania nie mieliśmy kompletnie wpływu. Sędzia podjął pewną decyzję i koniec, nie było odwrotu. Zdecydowanie większy żal możemy mieć natomiast w przypadku starcia z grudnia, przeciwko Treflowi Sopot. Wygrywaliśmy wówczas na kilka minut przed końcową syreną, ale w kluczowym fragmencie stanęliśmy i rywal nas ograł. Oni postawili wówczas strefę, ja poprosiłem o czas i powiedziałem moim graczom, co mają zagrać, po czym na parkiecie... nic nam nie wyszło. Zamiast wykorzystać wskazówki, zawodnicy nadal rzucali za trzy i przegraliśmy. To mnie boli najbardziej.

Przegranych meczów w końcówce było więcej...

- Drugi mecz, który nadal często wspominam to starcie ze Śląskiem Wrocław. Przez całe spotkanie byliśmy na stylu, po czym dwie-trzy decyzje z końcówki spotkania przeważyły szalę na korzyść rywali. Tam była taka akcja Denisa Ikovleva... Dokładnie wiedzieliśmy jak gra Śląsk po wybijaniu piłki z autu, jak porusza się Ikovlev, uczulaliśmy na to naszych graczy, po czym w kluczowym momencie Śląsk miał taką sytuację i... Ikovlev łatwo zdobył punkty. Jedna akcja i przegraliśmy mecz. Tych dwóch pojedynków, a nie starcia ze Stelmetem, żałuję najbardziej. Tym bardziej, że na koniec sezonu okazało się, że jedna wygrana więcej i gralibyśmy w play-off...

Źródło artykułu: