Zeszłoroczny finał bezwzględne należał do dwóch postaci jeśli chodzi o drużynę PGE Turowa Zgorzelec. J.P. Prince rzucał przeciętnie ponad 13 punktów w każdym spotkaniu, a Filip Dylewicz jeszcze więcej bo prawie 17. I słusznie został wybrany MVP finału play-off Tauron Basket Ligi.
[ad=rectangle]
Równo rok po kapitalnych występach 35-letniego dzisiaj skrzydłowego kalejdoskop odwrócił się jednak o 180 stopni. W obecnych finałach Dylewicz wydaje się być cieniem zawodnika, którym był przed kilkoma miesiącami, a po jego dyspozycji pozostały tylko wspomnienia.
Już same średnie koszykarza pokazują wyjątkowy spadek formy. W czterech tegorocznych spotkaniach Dylewicz zdobył łącznie 18 punktów (4,5 punktu średnio) oraz 29 zbiórek (7,25), trafiając przy tym ledwie siedem rzutów (na 28 prób). Na tym samym etapie rok temu Dylewicz miał punktów aż 77 (19,25), a zbiórek 31 (7,75). Grający wówczas na miarę MVP finałów, doświadczony skrzydłowy już w pierwszym spotkaniu zdobył prawie tyle punktów, ile obecnie ma łącznie - w wygranym inauguracyjnym starciu rzucił 17 oczek, PGE Turów wygrał 100:88.
Co ciekawe, pomimo tego, że Dylewicz jest obecnie cieniem samego siebie sprzed kilku miesięcy, trener Miodrag Rajković nadal mocno wierzy w swojego koszykarza. I choć sam zawodnik nie gra tyle, co rok temu (wówczas średnio 36,5 minuty w pierwszych czterech meczach), to jednak nadal jest bardzo ważną postacią drużyny z wynikiem prawie 29 minut na parkiecie w każdym spotkaniu. Pytaniem czysto retorycznym jest jednak to, czy Dylewicz gra tak długo ze względu na zaufanie Serba, czy jednak może ze względu na przepis o dwóch Polakach?
Pomimo tego, trener Rajković nawet nie chce słyszeć o ocenianiu występów swojego zawodnika. Serb doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ewentualna krytyka mogłaby tylko pogłębić kryzys 35-latka, którego PGE Turów - mimo wszystko - bardzo potrzebuje.
Tym bardziej, że postawa w ofensywie to jedno, a drugie - gra w obronie. Aaron Cel, który bardzo przeciętnie finały rozegrał rok temu, w obecnym starciu świetnie korzysta z tego, że kryje go apatyczny Dylewicz. Średnia 10,5 punktu oraz 4,75 zbiórki przy skuteczności na poziomie prawie 50 procent (16/34 z gry) obciążają nie tylko konto PGE Turowa, ale również indywidualne konto 35-latka.
Rok temu chimeryczny i nieskuteczny Cel obudził się tylko na jeden mecz, ale jego dobra forma zbiegła się z tym, że Stelmet złapał kontakt z rywalem, wygrywając mecz numer trzy 93:92. Dzisiaj okoliczności są zgoła inne, PGE Turów nie stoi jeszcze pod ścianą, ale kto wie, czy jeśli Dylewicz nie znajdzie wreszcie swojego miejsca w grze, to tak właśnie będzie po niedzielnym spotkaniu.