Michał Fałkowski: Początkowo, kilka dni temu, chciałem rozmawiać z tobą głównie o PGE Turowie Zgorzelec i przegranym finale, ale trzeba zmienić temat rozmowy.
Vlad-Sorin Moldoveanu: Tak. Czuję się szczęściarzem teraz.
Szczęściarzem?
- Miałem słabe play-offy. Bardzo słabe. A jednak w nowym sezonie ponownie będę mógł grać w Eurolidze. Doceniam to i czuję się szczęściarzem.
[ad=rectangle]
Jesteś zaskoczony tym, że Stelmet Zielona Góra zaproponował ci angaż?
- Oczywiście. Choć wiem, że jestem graczem, który umiejętnościami pasuje do Stelmetu, to jednak jednocześnie wiem też, że koszykówka to biznes. Przede wszystkim oparty o to, jak grałeś ostatnio. A ja grałem słabo. Jednocześnie jednak grałem słabo także dlatego, że niewiele pojawiałem się na boisku.
Jak myślisz - dlaczego więc trener Saso Filipovski uznał, że mu się przydasz?
- Dobrze mnie przeskautował. Jeśli weźmiesz pod uwagę te mecze w TBL oraz EuroCup, w których grałem przynajmniej 20 minut, to grałem naprawdę nieźle. Na przykład w styczniu byłem w najlepszej piątce zawodników w lidze jeśli chodzi o skuteczności z gry, a także w najlepszej trójce w klasyfikacji "plus - minus". Myślę, że pół sezonu miałem naprawdę dobre, ale niestety trzy ostatnie miesiące nie były dla mnie satysfakcjonujące.
Im sezon zbliżał się do końca, tym trener Miodrag Rajković pomijał cię coraz częściej. Dlaczego?
- To była decyzja trenera. Na pewno nie chodziło o jakieś problemy zdrowotne, byłem cały czas gotowy do gry w dłuższym wymiarze czasowym. Ale częściej siedziałem na ławce.
Rozmawiałeś z trenerem o tej sytuacji?
- Tak i od razu zaznaczę, że nigdy nie było między nami jakichś spięć. Trener Rajković to dobry szkoleniowiec, ale jak każdy szkoleniowiec, musiał podejmować decyzje. I jak to bywa w przypadku trudnych decyzji - nie dla każdego były one satysfakcjonujące. I choć nie do końca mi się to podobało, to jednak respektowałem to i starałem się zrozumieć. Jestem zawodnikiem, moim zadaniem jest trenować i grać na maksimum możliwości. Narzekanie z powodu małej liczby minut, wymuszanie czegoś, to nie leży w mojej naturze.
Powiedziałeś o Saso Filipovskim "dobrze mnie przeskautował". Co miałeś na myśli? Na pewno rozmawialiście ze sobą przed podpisaniem umowy.
- Rozmawialiśmy, ale chcę to zachować dla siebie.
Dlaczego?
- Bo to była raczej prywatna rozmowa. Nie jestem właściwą osobą, by mówiła o tym, jaka będzie moja rola w zespole Stelmetu, czego oczekuje ode mnie trener i tak dalej. Jeśli już to szkoleniowiec powinien zabrać głos.
Mówi się, że w ekipie mistrza Polski masz być zmiennikiem. Nie sądzisz, że jest za wcześnie na takie deklaracje?
- Każdy ma prawo do własnej oceny. Myślę, że zmiennicy mają w Europie nieco zbyt negatywną etykietkę. Zupełnie niezasłużenie. Tymczasem zawodnicy, którzy wchodzą do gry z ławki są bardzo ważni i cenni dla ekonomii oraz intensywności gry. Ja na pewno będę walczył o swoje minuty najmocniej, jak tylko umiem.
Co było dla ciebie kluczowe przy podpisywaniu umowy ze Stelmetem? To, że znowu grasz w mistrzowskim zespole? A może najważniejsza była ponowna możliwość rywalizacji w Eurolidze? Wiem, że nie tylko Stelmet wchodził w grę w twoim przypadku.
- Najważniejsza była dla mnie szansa na to, że znowu będę mógł grać w Polsce i udowodnić, że jestem w stanie występować na najwyższym poziomie. Zarówno w Tauron Basket Lidze, jak i w Europie. Dodatkowo, bycie członkiem ekipy Saso Filipovskiego ma również swoją wartość. Jednocześnie, gra w barwach Stelmetu jest dużo bardziej interesująca, niż np. podpisanie kontraktu w jakimś zespole ze środka tabeli ligi włoskiej. Walka o mistrzostwo jest jednak bardzo elektryzująca.
Masz trochę rachunki do wyrównania z Tauron Basket Ligą?
- Aż tak to nie. Po prostu nie znoszę przegrywać.
Wszyscy zawodnicy tak mówią.
- Jeśli podchodzisz do każdego meczu tak, jakby to był twój ostatni, to właśnie o to chodzi. Mój tata umarł, gdy miałem pięć lat. Był bardzo młody. I jeśli ja czegokolwiek mogłem się nauczyć z tej sytuacji, to właśnie tego, żeby łapać każdą szansę w ręce i nie odkładać niczego na później. Dla mnie kontrakt w Stelmecie to olbrzymia, druga szansa i nie zamierzam jej zmarnować.
[nextpage]Automatycznie pojawia się pytanie: myślisz, że lepiej będziesz pasował do zespołu Filipovskiego, niż pasowałeś do ekipy Rajkovicia?
- Myślę, że jestem na tyle dobrym graczem, że poradzę sobie w każdym systemie. Bardzo szanuję i lubię Damiana Kuliga, mogę powiedzieć, że to mój bardzo dobry kolega, ale jednak gdy taki gracz - punktujący center - jest w zespole, i gdy gra drużyny jest mocno ustawiona właśnie pod niego, to inni wysocy nie mogą mieć już dużej roli. Dodatkowo, istotna jest jeszcze kwestia rozgrywającego. Istnieje wielka różnica między Mardy Collinsem, a Łukaszem Koszarkiem w tym sensie, że jeden to typ punktującego-rozgrywającego, drugi to zawodnik myślący przede wszystkim o innych. A to dla wysokiego gracza kluczowa sprawa.
Widzę, że przeanalizowałeś wszystko ze szczegółami.
- Chcę być trenerem kiedyś w przyszłości i muszę patrzeć na takie rzeczy. Grając przeciwko Stelmetowi w finale, a także robiąc analizę w ostatnim czasie, już teraz sporo nauczyłem się o systemie trenera Filipovskiego.
Ja po prostu bardzo mocno wierzę w ciężką pracę i w to, że tylko ciężka praca prowadzi do progresu. Moim wyzwaniem jest stać się pewnego dnia najlepszym koszykarzem rumuńskim w historii, dlatego nie boję się mocnych treningów, w które wierzy Saso Filipovski. Już teraz poprosiłem naszego trenera od przygotowania fizycznego o program, który powinienem realizować, żebym w Zielonej Górze zjawił się odpowiednio przygotowany.
Jesteś bardzo entuzjastycznie nastawiony, widzę.
- Tak, i chciałem podziękować Stelmetowi również publicznie. Cieszę się z szansy, którą mi dano i chcę zapewnić, że moja postawa, moje zaangażowanie nigdy nie będą kwestionowane.
Kibice twojego byłego klubu, PGE Turowa, nie będą zachwyceni czytając te słowa.
- Nigdy nie miałem złych stosunków z kibicami ze Zgorzelca. To znaczy, z mojej strony relacje zawsze były pozytywne, nawet wtedy gdy bywało, że fani gwizdali na mnie, buczeli, czy nawet obrażali.
Tak było?
- Ja wiem, że nie wszyscy kibice w Zgorzelcu są tacy sami i nie mogę patrzeć na całą grupę fanów przez pryzmat kilku ludzi, którzy obrażali mnie albo wysyłali wiadomości w trakcie finału, że byłoby lepiej jakbym opuścił PGE Turów. Myślę, że tacy ludzie są wszędzie, w każdym mieście, ale teraz to już nie ma znaczenia. Trzeba iść dalej, nie patrzeć wstecz. Jestem członkiem zielonej rodziny i cieszę się z tego.
Rozumiem, że negocjacje ze Stelmetem nie trwały długo?
- Od momentu pojawienia się oferty do decyzji "na tak" nie minął nawet jeden dzień. Mój agent Misko Raznatović przekazał mi, że jest taka propozycja i obaj nie zastanawialiśmy się praktycznie w ogóle. Miałem oczywiście inne oferty, z Niemiec, Węgier i Rumunii i pewnie gdybym jeszcze trochę poczekał, propozycji angażu byłoby więcej, ale ja uważam, że Stelmet to dla mnie właściwe miejsce.
Inne kluby były mniej konkretne?
- Bardzo konkretna była oferta z Niemiec. Klub, który grał w play-off dawał mi takie samie pieniądze i 30 minut w meczu. Uznałem jednak, że w Stelmet sam w sobie daje mi więcej nawet w sytuacji, gdy trener Filipovski niczego nie obiecuje.
Powiedziałeś, że chcesz zostać najlepszym rumuńskim zawodnikiem w historii. Co musisz osiągnąć by tak się stało?
- Na pewno jeszcze jakieś mistrzostwo i puchar. Jeśli to mi się uda ze Stelmetem, będę już bardzo blisko.
To jest bardzo realne patrząc chociażby na aspekt finansowy wszystkich zespołów w Tauron Basket Lidze. Ponowne złoto dla Zielonej Góry.
- Dlatego właśnie podpisałem kontraktem z tym klubem.
Mamy więc puentę na koniec rozmowy.
- Statystyki raz są lepsze, raz gorsze, ale są zapominane. A mistrzów i zwycięzców pamięta się na zawsze.
Pewnie, za rok lub za dwa będzie mówił to samo tylko nazwa kraju będzie inna.