Jedna z gazet zatytułowała artykuł o byłym koszykarzu: "Stracił miliony, ale zyskał szczęście". Teraz może opowiadać, jak fajnie być bankrutem i spełniać się przy robieniu kawy w Starbucksie, bo tym się zajmuje. Praca jak praca, żadna nie hańbi, ale mówimy o zawodniku, który zarobił około 105 mln dolarów. Większość jego kolegów wyleguje się do góry brzuchem, żyjąc z odsetek. On musi kombinować, za co utrzymać czwórkę dzieci.
Kiedyś Marcin Gortat opowiadał, że na początku przygody z NBA miał w USA spotkania z ekspertami od spraw finansowych. Uczyli go, jak nie przehulać wszystkich pieniędzy, jak ostrożnie podchodzić do nowych znajomości, jak nie dać się nabrać na podejrzane interesy. Dla przeciętnego Polaka spłukać się niemal do zera mając - powiedzmy - 30 mln zł na koncie, byłoby wyczynem. Ale ponad 300 mln zł (lekko licząc), jak w przypadku Vina Bakera? Niewyobrażalne.
[ad=rectangle]
Odkupienie
Każdy, kto interesuje się NBA, kojarzy to nazwisko. Skrzydłowy, najbardziej znany z gry dla Milwaukee Bucks, Boston Celtics i Seattle Supersonics, 13 sezonów w NBA (1993-2006), cztery występu w Meczu Gwiazd, olimpijskie złoto w 2000 roku - to nie był "ogórek".
Scenariusz w jego przypadku był typowy: złe inwestycje, coraz mniej pieniędzy, wreszcie alkoholizm. Baker i tak ma szczęście.
Od czterech lat nie pije alkoholu, o sławie i pieniądzach dawno zapomniał, ma nową żonę. - I dzieci. To dla nich muszę wstawać i na nowo układać moje życie. Byłem alkoholikiem, straciłem cały majątek - opowiadał 43-latek w rozmowie z "Providence Journal".
Szczęście Bakera polega na tym, że ktoś wyciągnął do niego rękę. Tym kimś był Howard Shultz, prezes Starbucksa i były właściciel Seattle Supersonics. To on załatwił mu pracę w słynnej kawiarni w Providence w stanie Rhode Island.
Baker pracuje dla człowieka, który zbił majątek warty 2 mld dolarów na sieci kawiarni. Sam wziął się za inwestowanie we własną restaurację pod koniec kariery. Nic z tego nie wyszło, zostały tyko długi. Teraz ma szansę się odbić - pracuje, żeby zostać menedżerem w lokalu, w którym jest zatrudniony. - Ludzie w Starbucks są wspaniali. Mam tutaj doskonałą szansę na rozwój - mówił Baker.
Z Shultzem poznali się w klubie z Seattle, ale ich drogi przecięły się także po zakończeniu kariery przez koszykarza. Biznesmen pomagał w pracy w kościele w Connecticut, z którym związany był jego ojciec. Tam spotkał gwiazdora NBA, który przychodził posłuchać kazań. Teraz Baker sam naucza innych wiernych.
Kibice, którzy wchodzą do kawiarni i w mierzącym 211 cm człowieku rozpoznają byłego zawodnika NBA, kręcą zazwyczaj głowami. Sam koszykarz widzi to inaczej. - Dla mnie to okazja do odkupienia win. Miałem wielki talent i go straciłem, tak jak pieniądze. Ludzie na mnie patrzą i się zastanawiają, co tutaj robię. Musiałem się pozbierać. Jestem ojcem i pastorem. Muszę pokazać, że można spaść na dno i powstać.
Nigdy nie dawał sobie rady z presją. W 1998 roku jego Seattle zostało rozbite w play offach przez Los Angeles Lakers 1-4. Po ostatnim meczu siedział długo w hotelowym pokoju, sam, w ciemnościach. - Miałem strasznego doła. Wszyscy na mnie liczyli, a ja zawaliłem. Byłem jak sparaliżowany.
Za chwilę Baker podpisał 7-letni kontrakt za 86 mln dolarów z drużyną Supersonics. Jego umowa zaliczana była do największych finansowych pomyłek w historii NBA. Słynny snajper z NBA i dawny kolega z parkietu, Ray Allen: - był świetny, spokojnie mógł rywalizować z Karlem Malone o miano najlepszego silnego skrzydłowego w lidze. Tyle że wtedy zaczęło się już ostre picie i wszystko zaczęło się sypać.
Po transferze do Celtów nie było lepiej. To wtedy trener Jim O'Brien poczuł od niego alkohol i przyznał otwarcie to, co było wiadomo od dawna - że Baker pije. Klub go zawiesił. - To był najgorszy okres w życiu - powiedział zawodnik.
Po latach przyznał, że wielokrotnie podczas sezonu był pijany. Tak bardzo, że ledwie trzymał się na nogach. Celtics nakładali na niego kary, wreszcie się go pozbyli. Wkrótce doszły do tego problemy finansowe.
Śmierć albo więzienie
Baker uwierzył, że zna się na inwestowaniu. Tak wydawał swoje miliony, że skończyło się stratą domu. Musiał go sprzedać, żeby pokryć część długów. Restauracja Vinnie's Saybrook Fish House miała być ostatnim sposobem na zarabianie, skończyło się kolejną klapą. W 2012 roku pozwał do sądu swojego księgowego, Donalda Brodeura. Zarzucał mu niegospodarność i działanie wbrew umowie, jaką mieli podpisaną. Sprawa skończyła się ugodą.
- To jednak niczego nie zmieniło. Dalej musiałem szukać pracy, żeby utrzymać rodzinę. Jeśli nie rozumiesz różnicy między milionem a piętnastoma milionami dolarów, to stracisz swoje oszczędności - powiedział Baker.
W pozwie przyznał m.in., że jest spłukany. Sprzedał wszystkie akcje, które posiadał, nieruchomości, auta, ale i tak zabrakło na spłacenie dłużników.
O pieniądzach, a zwłaszcza ich traceniu, wie dużo. Medal za złoto zdobyte z kadrą USA w Sydney już dawno sprzedał. Podczas ostatniej Ligi Letniej rozmawiał z koszykarzami z NBA. - Zastanawiałem się, czy oni tak naprawdę wiedzą, co ich czeka. Czy są gotowi na oszustów na nich czyhających, na dziewczyny, nowych kolegów, dziwnych biznesmenów. Dzisiaj kluby płacą ogromne pieniądze. Dają umowy po 15 mln dolarów rocznie komuś, kto nawet nie zagrał w All Star - mówił Baker.
Sam przyznawał, że zabrakło zaufanych osób wokół niego. Ludzie, którym wierzył, okradli go. Nie kontrolował swoich pieniędzy. - Byłem na prostej drodze do przedwczesnej śmierci lub więzienia. Aż dziwne, że tak się nie skończyło - mówił Baker.
Zaczął chodzić na spotkania Anonimowych Alkoholików. Wrócił na studia, uczył się teologii. Pracował również jako trener koszykówki. Na wolontariacie, z trudną młodzieżą. - Teraz, kiedy przychodzę do pracy i oglądam każdego centa, jakiego wydajemy w Starbucksie, jestem lepszym człowiekiem niż w czasach kariery w NBA - przekonywał.
Niedawno Baker przyjął zaproszenie od dawnego kolegi z NBA, Jasona Kidda (słynny rozgrywający, teraz trener Milwaukee Bucks) na zajęcia w Lidze Letniej w Las Vegas. Z NBA jeszcze nie skończył. Próbuje wskoczyć do któregoś z klubów jako asystent, ale chyba nie znajdzie się ktoś, kto mu zaufa.