W pierwszych minutach niedzielnego meczu z Rosją przebojowy skrzydłowy polskiej kadry wyskoczył w powietrze. Chciał zebrać piłkę. Tylko dominacja Rosjan na naszej tablicy trzymała ich zespół w grze. Marcin Gortat i spółka potrzebowali pomocy. Po rzutach z dystansu Rosjan mnóstwo piłek odbijało się trzy, cztery metry od obręczy.
Ponitka wyszedł w górę przy linii końcowej. Chciał złapać piłkę w dłonie. Ta jednak wyślizgnęła mu się z rąk. Ale nie poddał się. Poszedł za nią, skoczył drugi raz i wylądował na stoliku okalającym parkiet. Nie udało się. Spojrzał na zabandażowaną lewą rękę i wrócił się do obrony.
- Ten ból nadgarstka to dziwne uczucie. Trochę się porozlewało i jutro może być siniak. Ale za 2-3 dni myślę, że to wszystko zejdzie i wtedy będę mógł naprawdę pokazać na co mnie stać.
Już to robi.
Reprezentacja Polski wygrała dwa pierwsze mecze EuroBasketu, a nowy gracz Stelmetu Zielona Góra lideruje kadrze w celnych rzutach z gry, w asystach, w plus-minus i dominuje całą grupę "A" w błyskotliwych akcjach.
Jeżeli jest jeszcze wyższy poziom, na który może wejść, to być może marzenia o awansie na Igrzyska w Rio nie są wcale tak odrealnione. Wygrane z Bośnią i Rosją przybliżają Polskę do awansu z grupy, a potem o wszystkim może zadecydować ten jeden mecz. Już nie liczenie punktów i koszy w małych tabelkach. To zmiana w systemie, w jakim rozgrywane są Mistrzostwa Europy. Po rundach grupowych w tym roku jest 1/8 finału, czyli od razu runda pucharowa, a nie dwie grupy po sześć zespołów jak wcześniej.
Będzie liczył się ten jeden mecz. Potrzebujemy kogoś, kto weźmie go i zabierze. Kogoś, kto przejmie wydarzenia na parkiecie i poprowadzi za sobą resztę. I znaleźliśmy kogoś takiego.
- Wiedziałem, że w końcu trener da mi piłkę do ręki - mówił o tym co w niedzielę zmieniło się przed drugą połową.
Ta kadra nie gra najpiękniejszej koszykówki. Rozgrywający są zachowawczy, silni skrzydłowi patrzą na Marcina Gortata. Ten nie dominuje, tak jak miał. Ale kiedy Mateusz Ponitka kozłuje piłkę osiem metrów na wprost kosza, coraz więcej osób tu w Park Suites Arena wpatruje się w parkiet i chce być jak najbliżej. Z łatwością przychodzi mu to, czego inni koszykarze naszej kadry boją się robić.
- Jeżeli nie będzie miał kto tego wziąć, rozegrać akcji, to ja jestem. Nie ma problemu.
W niedzielę zostawił halę Park Suites Arena w "ochach" i "achach". I jeszcze trochę krwi poza tętnicą w nadgarstku.
To Gortat gra za oceanem, ale póki co to 22-letni Ponitka na przedmieściach Montpellier dotyka NBA.
67 sekund wcześniej zamarkował zwód w prawo i popłynął w lewo, łamiąc po drodze kostki Antonowi Ponkraszowowi. W następnej akcji wyprowadził kontratak i ot tak podał za plecami prosto w ręce do zaskoczonego tak niespodziewanym podaniem Aarona Cela.
- To chyba już jego czas, by przejął mecz - mówili przy stoliku komentatorzy FIBA.
W kolejnej akcji trzeciej kwarty ukradł salę i jako skalp wziął kolejną parę rosyjskich kostek. Kozioł za plecami, zmiana kierunku ruchu i nagle nawet sceptycyzm, do którego przyzwyczaiło nas ostatnie kilka lat gry reprezentacji, zaczyna też zmieniać kierunek.
Pokonać Rosjan na Mistrzostwach Europy to coś innego, niż pokonać Bośnię. Można nie chcieć o tym mówić, wygodnie to przemilczeć. Można nie chcieć wskrzeszać historii, które wszyscy znają, ale wiesz o tym i koszykarze wiedzą, nawet amerykański trener naszej kadry wiedział, że to był mecz innego gatunku.
Ponitka tuż po meczu z Rosją wciąż myślał jeszcze o tej akcji z Bośnią. Stał długo w korytarzu dla mediów i unikał frazesów. Strofował dziennikarzy, kwestionował zasadność ich pytań. W końcu niepytany przez nikogo sam zaczął mówić o tym co mógł zrobić, kiedy w sobotę otrzymał szansę na przypieczętowanie zwycięstwa z Bośnią.
Wciąż jeszcze myślał o tamtej akcji.
- Chciałem rzucić. Gdybym mógł raz jeszcze to zagrać, tak bym zrobił.
Będzie na posterunku następnym razem.
Maciej Kwiatkowski z Montpellier