WP SportoweFakty: Po dwóch meczach macie bilans 0:2. Chyba nie tak wyobrażał sobie pan początek sezonu?
Waldemar Łuczak: Trudno było oczekiwać, że będą łatwe mecze na wyjeździe. Zagraliśmy z dwoma drużynami, które mocne na papierze. Zwłaszcza zespół z Torunia ma spore ambicje - pretenduje do wejścia do pierwszej "czwórki". Nie powiedziałbym, że jestem zaskoczony. Takie rzeczy w sporcie się zdarzają. W Gdyni przegraliśmy dość pechowo. Mieliśmy szansę wygrać ten mecz, ale nie udało się.
Czyli spokojnie pan podchodzi do tych porażek?
- Oczywiście. Nic się nie stało. Zakładaliśmy, że początek sezonu będzie bardzo trudny i to się ziściło. Na wyjazdach nigdy nie gra się łatwo, a tym bardziej w Gdyni. Nawet za czasów trenera Rajkovicia tutaj przegrywaliśmy, a mieliśmy wówczas znacznie lepszą drużynę. A z drugiej strony, co ma powiedzieć Rosa Radom, która sezon zaczyna z trzema porażkami (licząc Superpuchar Polski), mimo że mieli łatwiejszy terminarz? Podchodzę ze spokojem, bo dużo jeszcze gier przed nami. Liga jest bardzo długa w tym sezonie.
Jakie były ogólne założenia klubu przed tymi rozgrywkami?
- Walczymy o finał w tym sezonie. Mamy nową, młodą drużynę. Będziemy próbowali powtórzyć wyczyn z minionych rozgrywek.
[b]
Łatwo z pewnością nie będzie.[/b]
- Będzie trudniej niż w poprzednich latach, ale to nie jest niemożliwe. Widzimy, jaka jest liga w tym roku. Jedyną drużyną, która nieco odstaje od pozostałych, jest Stelmet. Reszta jest w naszym zasięgu. Zresztą widzimy, co się dzieje po wynikach. Każdy może ograć każdego.
Postawił pan dość odważny cel nowemu szkoleniowcowi, Piotrowi Ignatowiczowi, który ostatnio pracował przede wszystkim jako asystent.
- Piotra Ignatowicza znam naprawdę bardzo długo. Pamiętam go jeszcze z parkietów ekstraklasowych. Cenię go jako człowieka i trenera. Myślę, że udowodni swoją pracą, iż zasłużył na taką posadę. Przez wiele lat pobierał nauki jako asystent, więc teraz czas na bycie pierwszym trenerem. To był naturalny wybór po Miodragu Rajkoviciu. Zakładałem już taki scenariusz w momencie jak go zatrudnialiśmy.
Mówi się, że obecny skład PGE Turowa Zgorzelec jest wersją oszczędnościową. Tak faktycznie jest?
- Zbudowaliśmy taki skład, na jaki nas po prostu stać. Klub ma określony budżet i nie chcieliśmy go przekroczyć.
Mimo mniejszych nakładów finansowych zgłosiliście się do gry w europejskich pucharach.
- Oczywiście. Uważam, że warto grać w europejskich pucharach. To drużynie jest bardzo potrzebne. Zbiera się cenne doświadczenie, które później procentuje. W przeszłości graliśmy w lidze VTB i wielu nas za ten pomysł krytykowało, a proszę zobaczyć, ile to dało Kuligowi, Chylińskiemu i innym graczom. Treningi w tygodniu są istotne, ale najważniejsza jest konfrontacja z jak najlepszymi zespołami. Od nich się uczymy.
Docelowo mieliście grać w Pucharze Europy, ale ostatecznie wylądowaliście w FIBA Europe Cup. Dlaczego?
- Dostaliśmy takie wytyczne z Polskiego Związku Koszykówki. Mogły czekać na nas różne sankcje, jeśli nie zgłosilibyśmy się do FIBA Europe Cup. Trzeba sobie powiedzieć w tych rozgrywkach są nieco korzystniejsze warunki. Drużyny na pewno nie są lepsze, ale jest szansa grać w Europie i z tego trzeba się cieszyć. Gdyby nie było takiej szansy, to na pewno przystąpilibyśmy do Pucharu Europy.
Macie dość młodą drużynę, niedoświadczony trener, a i tak chcecie grać na dwóch frontach. Nie jest to zbyt odważne posunięcie?
- Gdybyśmy tak nie postąpili, to gralibyśmy jeden mecz w tygodniu. To jest żart. Jak ta młodzież ma się ogrywać? Nie szukajmy dziur w całym i nie mówmy, że problemem polskiej koszykówki są obcokrajowcy. Zależność jest prosta - duża liczba meczów powoduje, że trener musi korzystać z szerszej rotacji. 12 zawodników regularnie gra i może podnosić swoje umiejętności. Niektóre zespoły grają 5-6 graczy. To jest możliwe, bo mają jeden mecz w tygodniu, ale jak to wpływa na rozwój koszykówki? Dziwię się polskim drużynom, że nie chcą grać w Europie. Inna sprawa jest taka, że Polski Związek Koszykówki w żaden sposób nie promuje zespołów, które grają na dwóch frontach. Nie chcę nawet mówić o korzyściach finansowych, ale chodzi mi np. o kwestię terminarza. Kluby same muszą się dogadywać, ustalać.
Jaki cel stawia pan przed drużyną w FIBA Europe Cup?
- Wyjście z grupy jest na pewno obowiązkiem. Uważam, że my z każdym meczem będziemy się budować, prezentować się coraz lepiej. Mamy nową drużynę i trenera, który musi dokładnie poznać zawodników. W meczach przedsezonowych nie ma presji, żadnego obciążenia i niektórzy gracze prezentują się zupełnie inaczej. Coś po tych dwóch spotkaniach można już powiedzieć - na kogo można liczyć bardziej, a na kogo nieco mniej.
Kolejne mecze będą testem dla niektórych zawodników?
- Ten etap już się zakończył. Wszyscy gracze się sprawdzili. Przeciwko Asseco Tatum i Harris zdobyli po 19 punktów, co stanowi ponad połowę całej drużyny.
Nie martwi pana fakt, że jest nieco za mało doświadczonych zawodników?
- Jest Filip Dylewicz, ale trzeba więcej wymagać od Kuby Karolaka, bo czas jego młodości w koszykówce seniorskiej już się zakończył. Musi brać na siebie większą odpowiedzialność. Jest Mateusz Kostrzewski, który cały czas mówi, że jest młody, a on młody już nie jest. Mamy doświadczoną "jedynkę" - Daniela Dillona, który będzie ważnym punktem drużyny. Uważam, że mamy taką dobrą mieszankę rutyny i młodości. Powiem więcej - liczę, że ci drudzy będą napierać i będą coraz lepsi.
Rozmawiał Karol Wasiek