Dla doświadczonego koszykarza był to dopiero drugi mecz w sezonie. Wcześniej pojawił się w inauguracyjnym spotkaniu w Katowicach, gdzie na parkiecie spędził cztery minuty. W sobotę grał zdecydowanie dłużej, bo blisko 20 minut. Rzucił 16 punktów trafiając sześć z dziesięciu prób z gry, w tym cztery z sześciu rzutów trzypunktowych. Andrzej Paszkiewicz wykorzystał zatem swoją największą broń.
- Ciężko po takim meczu cokolwiek komentować. Bardzo fajne widowisko, kwintesencja sportu. Szkoda, że przegraliśmy. Szczerze wierzę w to, że to była przegrana bitwa, a cała wojna, jaką jest nasza operacja awans, zakończy się powodzeniem - powiedział po sobotnim spotkaniu koszykarz Legii Warszawa.
Andrzej Paszkiewicz dał drużynie ze stolicy nadzieję na zwycięstwo. Trener Michał Spychała do gry desygnował go dopiero w połowie trzeciej kwarty. Wtedy jego zespół przegrywał jedenastoma punktami. Paszkiewicz dał przyjezdnym prowadzenie 63:62 oraz doprowadził do remisu 72:72, co oznaczało dogrywkę. W dodatkowych pięciu minutach zdobył sześć z ośmiu punktów swojej ekipy, lecz gospodarze byli o dwa oczka lepsi.
- Sobotni mecz pokazał, że zaczęło u nas trybić. Zaczynamy się konsolidować i coraz lepiej rozumiemy się na boisku. To będzie procentowało. Szkoda, że pozwoliliśmy odskoczyć Spójni. Super zagrali. Początek na ekstra procencie. Później pokazaliśmy charakter w obronie. Zmusiliśmy ich do wielu błędów. To się mogło podobać. Na nieszczęście drobne błędy, czyli chociażby osobiste czy zagapienie się w obronie spowodowały, że wymknęło nam się zwycięstwo - ocenił zawodnik, który jest ikoną warszawskiej koszykówki.
[multitable table=670 timetable=493]Tabela/terminarz[/multitable]