Kamil Łączyński: Czasami lubię podjąć ryzyko

O tym czy jest hipochondrykiem, o złych wspomnieniach dotyczących kontuzji, o trenerze Wojciechu Kamińskim i ojcu Jacku Łączyńskim, oraz o błędnych wyborach i roli rozgrywającego. Kamil Łączyński opowiada o swojej karierze.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Czy jesteś hipochondrykiem?

Kamil Łączyński: Boję się kontuzji, ale każdy sportowiec się jej boi.

Mówią, że ty boisz się przesadnie... Że jak coś zaboli to od razu do lekarza, od razu badania.

- Od tego są lekarze, aby korzystać z ich usług. Wiem, że są o mnie takie opinie, wiem że mówią, iż jestem hipochondrykiem i to mnie jednak trochę dotyka. Boli mnie, że ktoś może myśleć w ogóle w ten sposób i może mieć takie wrażenie. Sądzę, że wszyscy sportowcy, którzy zmagali się z kontuzjami chuchają i dmuchają na swoje zdrowie. Jeśli podkręciłem kostkę, to idę do masera albo lekarza. Jeśli wybiłem palec - również. Czy to oznacza, że jestem hipochondrykiem? Wolę się upewnić trzy razy i mieć pewność oraz spokojną głowę podczas meczu. I wówczas nie oszczędzam swojego ciała i czasem gram nawet zbyt agresywnie. Mój dziadek zawsze mówi: nie wkładaj głowy tam, gdzie inny nie włożyłby nogi. Nie zawsze słucham (śmiech).

A czy zawsze dbałeś tak mocno o siebie? Lekarze, rehabilitacje, masaże, odnowa...

- Oczywiście, że nie. Mówią: mądry Polak po szkodzie i niestety tak to jest. Trochę musiałem się nacierpieć zanim zacząłem dostrzegać ile daje np. rzetelnie zrobiona odnowa po meczu. Dopiero w ostatnim roku kupiłem sobie specjalne rękawy na nogi, które sprawiają, że ciało szybciej regeneruje się po wysiłku meczowym. Nie był to tani wydatek, ale to inwestycja w siebie. Na pewno nie zaszkodzi, a może wydłuży karierę o miesiąc, pół roku, rok, a może dwa?

Kiedy przeistoczyłeś się w tego Kamila, który dba mocno o swoje ciało?

- Myślę, że po tym, jak się dowiedziałem, że drugi raz będę musiał przejść operację więzadeł krzyżowych. Zanim to się stało, podobnej kontuzji nabawił się Michał Przybylski, mój kolega z czasów Polonii Warszawa. I wówczas, obserwując go, zobaczyłem jak on dba o siebie i jak podchodzi do rehabilitacji. Chciałem być taki jak on. Zacząłem się uczyć, czytać książki na ten temat i zacząłem robić coś ponad program. Wcześniej, gdy lekarz mówił mi zrób to i to, to ja robiłem dokładnie to, co kazał, ale nie dawałem nic od siebie. Od pewnego momentu jednak, gdy tylko było to możliwe, starałem się zawsze pracować dodatkowo.
Kamil Łączyński od tego sezonu broni barw Anwilu Włocławek Kamil Łączyński od tego sezonu broni barw Anwilu Włocławek
Która kontuzja była dla ciebie najcięższa pod względem obciążenia psychicznego?

- Zerwanie więzadeł krzyżowych po raz pierwszy było dla mnie szokiem. Nie da się tego opisać. Ale mimo wszystko jednak za najgorsze uważam złamanie ręki.

Tutaj, w Hali Mistrzów...

- Tak. Kryłem Andrzeja Plutę i próbowałem mu wybić piłkę z chwytu. I nawet mi się udało, lecz gdy piłka przelatywała mu koło ucha, on gwałtownie się odwrócił. W tym czasie ja sięgnąłem ręką po piłkę, lecz Andrzej był szybszy, złapał ją ponownie i szarpnął w drugą stronę. Poczułem ból, ale myślałem, że tylko wybiłem palec. Podszedłem do Mariusza Bacika i mówię: "Mario, weź mi nastaw szybko, bo zaraz gramy!". A Mariusz na to: "Jakie gramy? Przecież ty rękę złamałeś! Panie sędzio, stop, Łączka złamał rękę, przerwa!". I po 30 sekundach zobaczyłem jak mi dłoń puchnie.

Ta kontuzja naprawdę była obciążająca psychicznie. Zdążyłem zagrać wówczas nieco ponad minutę w Hali Mistrzów, a przecież przed tym spotkaniem pauzowałem trzy miesiące ze względu na uraz kolana. Wróciłem, wyszedłem na parkiet, zagrałem kilka akcji i znowu pauza. Strasznie się czułem, tym bardziej, że lekarz powiedział, że kość złamała się w bardzo skomplikowany sposób - część odwróciła się w zupełnie inną stronę - i rehabilitacja będzie bardzo trudna oraz czasochłonna. Nawet do pół roku. A przecież ja miałem wówczas 19-20 lat. Ryczałem jak bóbr w samochodzie, gdy wracaliśmy z tatą od lekarza. Wcześniej wiadomo: starałem się szukać pozytywów. Zerwałem krzyżowe po raz pierwszy - trudno, rehabilitacja i gram znowu. Drugi raz krzyżowe - znowu się zaparłem. Tymczasem po usłyszeniu diagnozy odnośnie ręki było naprawdę ciężko.

Myślałeś sobie, że twoja kariera właśnie się kończy, choć nie zaczęła się tak naprawdę na dobre?

- Nie, aż tak nie. W tamtym momencie nie interesowało mnie nic poza koszykówką. Tym bardziej, że szybko załatwiliśmy operację, którą przeszedłem zaledwie dwa dni po meczu. Po zabiegu lekarz powiedział mi, że wszystko się udało, ale więcej mi nie powie, bo nie chce mówić nic na wyrost. Tymczasem ja po trzech tygodniach rehabilitacji zdjąłem gips, a po pięciu wróciłem na boisko. Po pięciu tygodniach, choć inny lekarz wcześniej mówił o półrocznej pauzie!

Kto jest dla ciebie najważniejszą osobą w seniorskiej koszykówce? Któryś z trenerów? Wojciech Kamiński?

- Z całym szacunkiem dla wszystkich moich trenerów, także dla Wojciecha Kamińskiego, ale najważniejszą osobą jest mój tata. To on nauczył mnie podstaw, a kolejni trenerzy po prostu dawali mi szansę gry.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×