Ostatnie miesiące to dla George'a Karla drogę przez mękę. W lutym został trenerem Sacramento Kings. Od tamtej pory próbuje jakoś dogadać się z DeMarcusem Cousinsem, najlepszym zawodnikiem zespołu. Środkowy klubu z Kalifornii bronił poprzedniego trenera, Tyrone’a Corbina, a z nowym długo nie umiał znaleźć wspólnego języka.
Przez cały okres między rozgrywkami dochodziły do nas informacje, że nie umieją się porozumieć, że Karl chce wytransferować niesfornego koszykarza, że zawodnik chce pozbyć się trenera.
Szkoleniowiec podobno stawiał ultimatum - albo zawodnik, albo on. Cousins po listopadowej porażce z San Antonio Spurs wybuchł w szatni. Wydarł się na trenera przy wszystkich, obarczył go za słaby start w lidze (mieli wtedy bilans 1-7, teraz 12-19), szkoleniowiec zarzucił mu, że za mało pracuje. Vlade Divac, generalny menedżer Kings, uspokajał sytuację i opowiadał, że to dlatego, że obaj są uparci.
Karl z ciężkimi charakterami współpracował wiele lat. Kto jak kto, ale akurat ten szkoleniowiec wie, jak radzić sobie z zawodnikami jak Cousins. Wie także, że - po tym, co przeszedł - koszykówka nie jest najważniejsza w jego życiu.
Kłótnie z Paytonem
Przez pięć lat był zawodnikiem, w latach 1973-1978 grał dla San Antonio Spurs, gdy ci jeszcze występowali w ABA. W 1984 roku, gdy miał 33 lata, objął zespół Cleveland Cavaliers jako pierwszy trener. Karl zaczął źle - przegrał dziewiętnaście spotkań w dwudziestu jeden meczach, ale i tak udało mu się wprowadzić zespół do play offów. Potem prowadził Golden State, a nawet Real Madryt.
W Hiszpanii nic wielkiego nie zdziałał. Wypadł z obiegu, ale dzięki pomocy znajomych dostał pracę w Seattle. Działacze zaryzykowali, ale opłaciło się. Drużyna z Shawnem Kempem i Garym Paytonem grała widowiskowo i skutecznie, w 1996 roku weszli do finału NBA, gdzie przegrali 2-4 z Chicago Bulls.
Z Paytonem, słynnym pyskaczem, długo nie mógł dojść do porozumienia. Dziennikarze byli świadkami kłótni i kar w postaci odsunięcia od zespołu. Dzisiaj są dobrymi przyjaciółmi. To właśnie on jako jeden z pierwszych dowiedział się, że Kark ma raka.
Był umierający
W 2005 roku u szkoleniowca - rozpoczął wtedy pracę w Denver Nuggets - zdiagnozowano nowotwór prostaty. - To był znak, że coś jest nie tak w moim życiu. Nowotwór to szalona choroba, ale też szansa, żeby zmienić swój świat. Poznałem w szpitalu tak wiele osób, które radziły sobie z chorobą na przekór wszystkiemu. To pokazuje ci, gdzie naprawdę toczy się życie - mówił Karl dla ESPN.
Kiedy poradził sobie z rakiem, nastąpił kolejny cios. Jego syn, Coby, dowiedział się, że ma raka tarczycy. Przeszedł dwie operacje, do dzisiaj nie odczuwa żadnych skutków ubocznych. Były już koszykarz pracuje jako asystent w Westchester Knicks, drużynie z D-League.
W Denver Karl trafił na kolejnego „ciężkiego” zawodnika z przerośniętym ego, Carmelo Anthony'ego. Kiedy wreszcie się dogadali, Nuggets byli groźni dla każdego. Wywindowali swoją grę na taki poziom, jakiego już nigdy od tamtej pory nie osiągnęli.
To tam także, w 2010 roku, przeżył znacznie groźniejszą walkę z drugim nowotworem - rakiem krtani. Koszykarze Nuggets odwiedzili go wtedy w szpitalu, był prawie umierający. Amerykańskie gazety zamieszczały relację z tej wizyty. Opisywały, jak zapłakany Anthony obiecywał Karlowi, że drużyna będzie się trzymać razem, bo wydawało się, że szkoleniowiec z tego nie wyjdzie. - Wszystko pokonałem. Mój ojciec zmarł, kiedy miał 95 lat, więc długowieczność mam zapisaną w genach. Teraz mam jednak inne priorytety - Bóg, walka z rakiem i rodzina - powiedział Karl.
W Denver przetrwali walkę z jego nowotworami, ale kiedy w 2013 roku Nuggets odpadli - jako faworyci całych rozgrywek - w pierwszej rundzie play off z Golden State, trener stracił pracę. Krótko po tym, jak odebrał nagrodę dla najlepszego trenera sezonu.
Pamięta Jacksona
W Sacramento znowu ma okazję potwierdzić, że potrafi radzić sobie z ciężkimi sytuacjami i charakterami. Jest przecież nie tylko Cousins, ale i Rajon Rondo, który pozostawił po sobie fatalne wrażenie w Dallas, gdzie wszyscy mieli dość jego humorów.
Karl, jakby przy okazji, doszedł niemal na szczyt trenerskiej drabinki. Jest o krok od dogonienia Phila Jacksona, jeśli chodzi o liczbę wygranych w całej historii NBA. Pierwszy jest Don Nelson (1335 zwycięstw), potem Lenny Wilkens (1332), Jerry Sloan (1221), Pat Riley (1210) i Jackson (1155). Tuż za nimi George Karl (1154).
Przyznawał, że nikt mu tak nie dokopał w lidze jak były trener Bulls w 1996 roku. To wtedy koszykarze Chicago w wielkim stylu zdobyli mistrzostwo NBA. - Dlatego wiem, kogo mogę wyprzedzić na liście, jeśli chodzi o największą liczbę wygranych. W innym wypadku w ogóle bym nie zwrócił na to uwagi. Być pierwszy, drugi, piętnasty, jakie to ma znaczenie? - pytał w rozmowie z nba.com.
Siatkarze w pełnym składzie i gotowi na Berlin