WP SportoweFakty: Nie tylko Anwil Włocławek był zainteresowany tobą. Otrzymałeś sporo ofert zarówno z kraju, jak i zagranicy.
Michał Chyliński: Rzeczywiście. Wybrałem Anwil Włocławek spośród ofert innych klubów Tauron Basket Ligi. Nie wiem jednak czy jest sens wymieniać ich z nazwy. Jestem graczem Anwilu.
Zaprzecz zatem jeśli się mylę. Pytały również o ciebie: Trefl Sopot, MKS Dąbrowa Górnicza, Śląsk Wrocław, BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski, PGE Turów Zgorzelec i Energa Czarni Słupsk.
- Poza tym ostatnim zespołem to wszystko prawda. Były również propozycje z zagranicy. Jedna z Grecji oraz dwie z Włoch, z czego jedna z ekstraklasy, a druga z tamtejszej 1. ligi.
Anwil miał sporo argumentów, aby podpisać z tobą kontrakt. Bardzo dobre wyniki w obecnym sezonie, coraz płynniejsza sytuacja finansowa klubu oraz niezła perspektywa na przyszłość: większy budżet i możliwy powrót do pucharów. Co było jednak dla ciebie kluczowe?
- Tak naprawdę wszystko. Wiadomo, że ja jestem zawodnikiem, który chce jeszcze pograć parę lat w koszykówkę i to chce pograć na wysokim poziomie. Anwil tymczasem ma bardzo duże aspiracje, na co pozwala coraz bardziej ustabilizowana sytuacja w klubie. Można powiedzieć, że klub - po ostatnim słabszym sezonie - wraca na należyte mu miejsce i ja się z tego bardzo cieszę. Ważna dla mnie była również kwestia gry w europejskich pucharach. Całą swoją karierę rywalizowałem także w Europie, chciałbym to kontynuować i wiem, że Anwil planuje powrót do rozgrywek międzynarodowych w niedalekiej przyszłości.
Dodatkowo, istotne było dla mnie to, że wybieram klub, który stoi na stabilnych posadach i jest dobrze zarządzany. Umowa ze sponsorem strategicznym jest jeszcze ważna na dwa lata, a Anwil ma również wsparcie w osobie prezydenta miasta, który jest wielkim kibicem. To wszystko jest ważne, bo pozwala skupić się tylko na koszykówce. I jeszcze jeden mały szczegół - będę blisko rodzinnej Bydgoszczy.
Na pewno rozmawiałeś również z trenerem Igorem Miliciciem.
- To taka oczywistość, o której nawet się nie mówi. Wiadomo, że taka rozmowa musiała mieć miejsce, była i rzeczywiście mogę powiedzieć, że jestem zbudowany tym, jaką wizję nakreślił mi trener Milicić. Wizję co do przyszłości klubu, jak i mojej roli. Dodatkowo, podpisałem kontrakt z klubem z bardzo koszykarskiego miasta, gdzie kibice potrafią zrobić świetną atmosferę i tworzą pozytywną presję.
Anwil rozpoczął rozmowy z tobą jeszcze przed świętami. Kiedy podjąłeś ostateczną decyzję?
- Przed świętami mówiłem wszystkim klubom, że nie chcę podejmować żadnej decyzji, gdyż chcę przeżyć Święta Bożego Narodzenia na spokojnie. Mówiłem też wówczas, że ostateczną decyzję podejmę na przełomie 2015 i 2016 roku. I rzeczywiście, jakoś od pierwszych dniach stycznia coraz bardziej zbliżałem się do Anwilu, aż w końcu zapadła decyzja i w poniedziałek podpisałem kontrakt. Wiadomo, rozmowy nie były proste. Tak długi kontrakt - dwuipółletni - wymaga dużej liczby szczegółów.
Anwil od początku chciał podpisać umowę dłuższą, niż do końca obecnego sezonu. Mało kto spodziewał się jednak kontraktu do czerwca 2018 roku.
- Ta propozycja wyszła ode mnie. W trakcie negocjacji zapytałem klub czy byliby zainteresowani taką współpracą, czy są w ogóle w stanie określić się w tak odległej perspektywie. Nie każdy może to zrobić. Tymczasem klub z Włocławka szybko zareagował pozytywnie i stąd podpis pod tak długą umową, z której jestem bardzo zadowolony.
Po rozstaniu z Telekomem Baskets Bonn byłeś zdecydowany na powrót do Polski czy myślałeś o ponownym spróbowaniu sił zagranicą?
- Byłem otwarty, ale kluby z zagranicy, które oferowały mi kontrakty, myślały głównie o współpracy na cztery-pięć miesięcy. Dla mnie to nie była dobra opcja. Jako nowy zagraniczny gracz, w nowym środowisku, nie miałbym zbyt dużo czasu na aklimatyzację, ale przede wszystkim - chciałem większej stabilizacji i dłuższej umowy.
Nie jesteś jedynym graczem Anwilu Włocławek, który jest związany z klubem kontraktem dłuższym, niż do końca obecnego sezonu. Bardzo podobna sytuacja do Zgorzelca.
- To miało dla mnie bardzo duże znaczenie, bo po prostu wiem w co wchodzę. Znam taki styl budowania zespołów i jest to jednocześnie styl budowania, który bardzo popłaca. Z doświadczenia wiem, że drużyny zawsze grają lepiej w swoim drugim sezonie, gdy pozostaje ten sam trener oraz trzon drużyny.
Anwil wielokrotnie pytał o ciebie w przeszłości. Czy byłeś kiedykolwiek blisko podpisania umowy z włocławskim klubem?
- Chyba nigdy, ale z bardzo prostej przyczyny. Po prostu grając w Zgorzelcu zawsze bardzo szybko podpisywałem kontrakty i to w dodatku, kontrakty wieloletnie. Nie było zatem nawet możliwości, aby rozważać transfery do innych klubów. Choć rzeczywiście jakieś zapytania ze strony klubu z Włocławka się pojawiały.
Odchodząc z PGE Turowa Zgorzelec, miałeś powiedzieć, że jak zagrasz jeszcze w Polsce, to tylko w zgorzeleckim klubie. Stwierdziłeś m.in. "Musiałoby się wydarzyć naprawdę coś niezwykłego, żebym zagrał gdzieś indziej w Polsce, ale oczywiście koszykówka to jest biznes".
- Rzeczywiście padło takie zdanie. Mam nadzieję więc, że kibice PGE Turowa zrozumieją moją sytuację. Bo to tak naprawdę bardzo ciężka sprawa. Nigdy nie ukrywałem, że PGE Turów był, jest i będzie dla mnie wyjątkowym klubem, który ma specjalne miejsce w moim sercu. Trzeba sobie jasno powiedzieć: to klub, któremu bardzo dużo zawdzięczam. I nie chodzi tylko o medale, ale o atmosferę gry i życia w mieście, gdzie wszyscy wokół mnie wspierali. Tego nie zapomnę nigdy. Jednocześnie jednak jestem koszykarzem, a koszykówka - poza tym, że to moja pasja - to także praca i podchodzę do niej bardzo ambicjonalnie. I jako sportowiec wybrałem Anwil Włocławek bo to obecnie dla mnie najlepsza opcja. Karierę ma się tylko jedną, ale nie zapomnę nigdy PGE Turowa i mam nadzieję, że kibice ze Zgorzelca to zrozumieją.
W Bonn przeżyłeś kilka niezbyt udanych miesięcy.
- Podczas okresu przygotowawczego z reprezentacją nabawiłem się urazu, który później doskwierał mi Telekomie Baskets. Czasem trzeba mieć trochę szczęścia. Drużyna przegrywała, ja wróciłem na parkiet po kontuzji, niestety nadal przegrywaliśmy, a że presja kibiców i właściciela była taka, żeby coś zmienić, padło na mnie. A kilka dni później z klubem pożegnał się trener. Trudno.
Odchorowałeś już to rozstanie? Twoje pierwsze w karierze w trakcie sezonu.
- Tak, pierwsze. Nic przyjemnego oczywiście. Wszystkie negatywne rzeczy w moim życiu starałem się jednak zawsze przemieniać w pozytywy. I tak teraz np. będę miał szansę wrócić do gry w mocnym klubie i pokazać niektórym, że przedwcześnie mnie skreślili. Uważam, że każdą sytuację można obrócić na swoją korzyść. Gdybym nie rozstał się z Bonn, dzisiaj walczyłbym o utrzymanie, a tymczasem za moment aktywnie włączę się do walki o znacznie wyższe cele. Mogę być zadowolony? Oczywiście! Tym bardziej, że Anwil nie ustępuje Telekomowi Baskets w kwestiach organizacyjnych.
Obejrzałeś już jakiś mecz Anwilu?
- Tak, dwa. Jeden jeszcze kilka tygodni temu, ze Stelmetem Zielona Góra.
I - humorystycznie zapytam - nadal chciałeś podpisać kontrakt?
- Czasami zdarzają się mecze, że tobie nie wychodzi nic, a przeciwnikowi - nomen omen - przeciwnie. To było właśnie takie spotkanie. Drugi pojedynek jaki obejrzałem to starcie ze Startem Lublin. Można więc powiedzieć, że widziałem dwie skrajne możliwości mojej nowej drużyny.
I co sądzisz na temat zespołu?
- Już mówiłem wcześniej: wizja gry, którą przedstawił mi trener Igor Milicić, bardzo mi odpowiada. Mogę też powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z faktu, że będę grał we Włocławku. Halę Mistrzów znam od dawna, wiem jaką atmosferę potrafią zrobić kibice Anwilu podczas meczów i już nie mogę doczekać się kiedy wyjdę na parkiet w roli zawodnika zespołu gospodarzy. Anwil to klub z tradycjami, z historią i teraz - jak już wcześniej powiedziałem - wraca na należyte miejsce. Cieszę się, że będę mógł w tym uczestniczyć.
Rozmawiał Michał Fałkowski