Estończycy oddają blisko 28 rzutów z dystansu w każdym spotkaniu (Polacy niecałe 20). Prym w tym elemencie wiedzie... podkoszowy Reinar Hallik - ponad pięć prób na mecz. Do tego dochodzą Sten Sokk i Rain Veideman, którzy nie potrzebują wiele miejsca do tego, by odpalić kolejną trójkę. To niebezpieczni strzelcy, których nie wolno pozostawić bez opieki.
W Lublinie podopieczni Titta Sokka trafili 12 z 26 rzutów z dystansu. Trzy trójki trafił Kristjan Kitsing, po dwie dorzucili Sokk, Hallik i Tanel Kurbas. Niezła skuteczność z obwodu utrzymywała Estończyków w grze.
- Jesteśmy świadomi, że to ich najgroźniejszy element. Często grają ustawieniem z pięcioma zawodnikami na obwodzie. To nie jest proste, ale mamy na to swój pomysł - mówi tajemniczo A.J. Slaughter, rozgrywający reprezentacji Polski.
Biało-Czerwoni muszą uważać na różne pułapki, które stosują Estończycy. Co prawda nie są to wirtuozi koszykówki, ale potrafią wykorzystać błędy rywali. W swoim arsenale ofensywnym mają kilka nietuzinkowych zagrań, które często okazują się skuteczne.
ZOBACZ WIDEO Sądny dzień polskich koszykarzy. Mecz w "rozgrzewkowej hali" i... niedopompowane piłki (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
- Sztab szkoleniowy uczulił nas na pewne elementy. Oni w swojej grze często używają zasłon, przekazują zawodników. Trzeba na nich uważać - dodaje Slaughter.
Mankamentem Estończyków jest gra pod koszem. Tam praktycznie nie istnieją. W meczu w Lublinie nie mieli odpowiedzi na polskich środkowych. Maciej Lampe i Adam Hrycaniuk robili, co chcieli. Sztab szkoleniowy naszej reprezentacji zdaje sobie sprawę z faktu, że tam właśnie trzeba poszukać przewag. Od pierwszej minuty spotkania Polacy będą dogrywać piłki pod kosz.