Spotkamy się w finale - wywiad z Edem Scottem, rozgrywającym Polpharmy Starogard Gdański

Kilka lat temu Ed Scott był podstawowym rozgrywającym Anwilu Włocławek, przyczyniając się do zdobycia przez włocławski klub dwóch srebrnych medali w latach 2005 i 2006. Od połowy obecnego sezonu jest zawodnikiem Polpharmy Starogard Gdański. W sobotę ponownie pojawi się w Hali Mistrzów, tym razem jednak by zagrać przeciwko swojemu byłemu zespołowi.

Michaf Fałkowski: Polpharma to pański trzeci klub w Polsce. Czy da się porównać to doświadczenie z dwoma poprzednimi występami w Anwilu i Czarnych?

Ed Scott: Ciężko porównać te trzy zespoły, bo każdy z nich jest kompletnie różny. Nie będę wypowiadał się na temat Czarnych, bo spędziłem tam zbyt krótki okres, a ponadto nie był to epizod moich marzeń. We Włocławku wszystko było podporządkowane defensywie. W każdym meczu staraliśmy się nie stracić więcej niż 60 punktów, bo jeśli rywal nie osiąga takiego pułapu, bardzo trudno mu zwyciężyć. Tutaj w Starogardzie Gdańskim, wszystko jest nieco inaczej zorganizowane. Staramy się zdobyć więcej niż 80 punktów w każdym meczu, bo zdobywając tyle, również jest się bardzo blisko wygranej. Tak czy siak, zawsze chodzi o to, by zdobyć dwa punkty.

A jakby miał pan porównać swoją rolę w Anwilu i w Polpharmie, jakby to wyglądało?

- We Włocławku byłem pierwszym rozgrywającym. Moją rolą była przede wszystkim dobra obrona, czatowanie na przechwyty, wymuszanie strat, ale również byłem odpowiedzialny za zorganizowanie ataku na drugim końcu boiska, czyli uczestniczyłem praktycznie w każdym aspekcie taktyki. W Polpharmie jest inaczej. Mam być jak najlepszym wsparciem z ławki dla naszego podstawowego playmakera, Courtney’a Eldridge’a. Kiedy on schodzi na ławkę rezerwowych, mam twardo walczyć w obronie i rozdzielać piłki naszym strzelcom tak, by ci mogli zdobywać łatwe punkty.

Pańskie statystyki (3,1 punktu, 1,1 asysty) pozostawiają jednak nieco do życzenia. Nie boi się pan, że w przyszłości to może być utrudnienie w znalezieniu nowego pracodawcy?

- Moje średnie są naprawdę bardzo słabe, ale nie dzieje się tak dlatego, że jestem słabym zawodnikiem. W ostatnich dwóch meczach oddałem tylko jeden rzut. Trochę niepokoi mnie ten stan rzeczy, ale zawsze jestem przede wszystkim graczem drużyny. Teraz zakładam koszulkę Polpharmy, więc moim nadrzędnym celem jest pomaganie temu zespołowi. Robię po prostu to, czego żąda ode mnie trener. Dlatego też myślę, że dopiero po sezonie będę martwił się na poważnie tym, że mogę mieć trudności ze znalezieniem nowego zespołu. Jeśli natomiast trener przyjdzie do mnie pewnego dnia i powie, że daje mi szanse na pokazanie czegoś więcej, wierzę że podołam i udowodnię, że nadal jestem niezłym koszykarzem.

Wspomniał pan, że pański obecny zespół jest ukierunkowany raczej ofensywnie. Czy mógłby pan zdradzić jakieś szczegóły taktyki?

- Cóż, jakiejś wielkiej strategii tutaj nie ma. Mamy w zespole rozgrywających, którzy mają dostarczać piłkę strzelcom. Strzelcy zaś są po to by trafiać. Zawodnicy wysocy mają zbierać piłki, a cała drużyna ma grać szybko, zadziornie i walczyć od początku do końca (śmiech).

Każdy zespół ma jakiś określony sposób gry i każdy stara się zaznajomić ze sposobem gry przeciwnika przed zbliżającym się meczem. Oglądaliście już płyty z nagraniami Anwilu?

- Tak, nasz trener to profesjonalista w każdym calu. Wielokrotnie oglądaliśmy materiały o tym, jak gra Anwil. Trzeba powiedzieć, że mają naprawdę niezłą drużynę. Nie zauważyłem jakichś szczególnych luk w ich taktyce, więc sprawa jest prosta - musimy rzucić więcej punktów od nich (śmiech). Zdaję sobie jednak sprawę, że będziemy musieli zagrać naprawdę świetne zawody, jeśli chcemy być lepsi od Anwilu. Szczególnie, że gramy w Hali Mistrzów, gdzie atmosfera jest zawsze gorąca. Więcej powiedzieć nie mogę, bo jeśli zawodnicy Anwilu przeczytają ten wywiad będą wiedzieć zbyt dużo (śmiech). O naszym szczegółowym planie mogę opowiedzieć ci dopiero po meczu (śmiech).

Czy ten mecz będzie miał dla pana jakieś specjalne znaczenie? Jakie jest pańskie nastawienie przed meczem Anwil - Polpharma?

- Po prostu wyjdę na parkiet i będę robił to, co do mnie należy, nie robiąc nic, co do mnie nie należy (śmiech). Zamierzam tylko realizować plan trenera i mam nadzieję, że przyniesie nam oczekiwany rezultat.

To nie będzie tylko spotkanie o dwa punkty. Przegrany praktycznie pożegna się z miejscem w najlepszej czwórce po sezonie zasadniczym... Czy to najważniejszy mecz sezonu dla obu zespołów?

- Tak, z pewnością. Tabela ułożyła się w ten sposób, że cztery zespoły walczą o trzy miejsca, lecz tak naprawdę tylko jeden z nich może być pewny, że nie wypadnie poza czołową czwórkę. Mam tutaj na myśli Turów. Anwil, Kotwica i Polpharma muszą martwić się o swój byt, a że któraś będzie musiała zająć piąte miejsce - każda wygrana jest na wagę złota.

Presja wydaje się być ogromna. Co, poza umiejętnościami czysto sportowymi, będzie liczyć się w tym pojedynku? Doświadczenie, wsparcie kibiców, szczęście?

- Wszystko będzie miało znaczenie. I doświadczenie, i wsparcie kibiców, i łut szczęścia również się przyda. Dlatego jeśli chcemy wygrać, musimy zagrać na sto procent naszych możliwości oraz liczyć, że wszelkie inne aspekty także będą po naszej stronie. Oczywiście na wsparcie kibiców nie mamy co liczyć, bo te kilka tysięcy fanów będzie dopingowało Anwil.

Wraca pan do Włocławka po kilkuletniej przerwie. Wierzy pan, że kibice nadal pamiętają Eda Scotta?

- Nie mam pojęcia. Minęło bardzo dużo czasu, prawie trzy lata.

Chciałby pan, żeby pamiętali?

- Szczerze powiem, że tak... Zawsze lubiłem fanów Anwilu i mam nadzieję, że ja również byłem lubiany. Tym razem jednak będę po drugiej stronie barykady, więc nie sądzę, by dopingowano mnie w jakiś szczególny sposób.

Pokusi się pan o małą prognozę odnośnie sobotniego spotkania?

- Tak, oczywiście wygramy (śmiech)!

A jeśli nie...

- Mam nadzieję, że wygramy z Anwilem, zachowując miejsce w najlepszej czwórce, ale i Anwil w niej pozostanie kosztem innego zespołu. To się nazywa właśnie dobry plan (śmiech). A później spotkamy się dopiero w finale.

Komentarze (0)