Od początku spotkania zarysowała się przewaga gości, którzy bazowali głównie na poczynaniach znakomitego Tomasza Andrzejewskiego. Doświadczony skrzydłowy znakomicie uwalniał się spod opieki rywala i prawie za każdym razem trafiał do kosza będąc w najrozmaitszych pozycjach. Warto zaznaczyć, że w przeciągu całej rywalizacji pomylił się zaledwie raz, co najlepiej podkreśla jego zasługi dla drużyny.
To właśnie za sprawą tego zawodnika po zaledwie trzech minutach wynik brzmiał 2:11.
Gospodarze przede wszystkim nie umieli powstrzymać szybko i zorganizowanie grającego rywala. Stąd trudno było nawiązać równorzędną walkę. Straty nadrobić starał się Marek Szumełda-Krzycki. Rozgrywający ambitnie wchodził pod kosz i momentami przywracał nadzieję, że tego wieczoru nie wszystko jest stracone, lecz generalnie podobne zagrania obserwowano zbyt rzadko.
Warto zaznaczyć, że wspomniany Andrzejewski jeszcze w pierwszej kwarcie uzbierał 14 punktów, czyli równo połowę dorobku swojej drużyny. Niemniej bez odpowiedniej współpracy całego kolektywu te osiągnięcia nie byłyby możliwe.
Podopieczni Piotra Bakuna znacznie szybciej operowali podaniami, wybiegali na pozycje i mijali krakowskich obrońców. Prezentowali przy tym ponadprzeciętne zrozumienie. Dlatego również łatwiej przychodziło im powiększanie ogólnego dorobku. Z biegiem minut, jeżeli chodzi o miejscowych, uaktywnili się Bartosz Wróbel i Bartłomiej Podworski. Obaj wykonali sporo pożytecznej pracy, dzięki czemu do przerwy prowadzenie stołecznej ekipy wcale nie rzucało na kolana. 48:35 stanowiło niezłą zaliczkę, aczkolwiek nikt nie mówił o deklasacji.
ZOBACZ WIDEO Kulisy pracy w "Marce". Reportaż WP SportoweFakty
Problemy beniaminka przyszły w drugiej połowie. Pewnie trochę opadł z sił, a ponadto Legia non stop forsowała wysokie tempo, dysponując szeroką ławką rezerwowych. Sygnał do boju dał oczywiście Andrzejewski. W jego ślady poszedł m in. Łukasz Wilczek, efektem czego dystans dzielący obie strony powoli narastał. Między udanymi zagraniami małopolskiego teamu mijało zdecydowanie za dużo minut, by myślał on o wygranej. Ponadto, popełniał wiele strat, tworząc konkurentowi okazje do szybkich kontr. Wobec tego przed decydującą batalią przegrywał 45:65, licząc jedynie na ambitną walkę podczas czwartej partii.
Tutaj warszawianie postawili przysłowiową kropkę nad "i". Zachowując wysoką skuteczność realizowali założone cele, a zadowolenie dało się zaobserwować także na twarzach sztabu szkoleniowego. Katem faworytów publiczności okazał się Łukasz Pacocha. Rozgrywający, który doskonale zna realia pierwszej ligi popisał się m in. efektowną "trójką" niedługo po pomyślnym wykonaniu dwóch rzutów osobistych.
Zespół prowadzony przez Wojciecha Bychawskiego zaś musi przeanalizować błędy i poszukać szans w konfrontacjach z innymi oponentami. Wciąż posiada w zapasie pięć odniesionych triumfów, a wkrótce przyjdzie mu rozgrywać mecze przede wszystkim we własnej hali.
AZS AGH Kraków - Legia Warszawa 53:84 (18:28, 17:19, 10:18, 8:19)
AZS AGH: Szumełda-Krzycki 15, Wróbel 10, Podworski 9, Maj 8, Kalinowski 5, Krawczyk 4, Zgłobicki 2, Borówka 0, Koperski 0, Pawlak 0, Wasyl 0.
Legia: Andrzejewski 20, Pacocha 16, Marcel Wilczek 11, Kukiełka 9, Robak 6, Łukasz Wilczek 6, Jarmakowicz 5, Aleksandrowicz 4, Malewski 4, Linowski 3, Sulima 0.