Powroty Polskiego Cukru z dalekich podróży w rywalizacji z Rosą

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

Polski Cukier Toruń potrzebował zaledwie trzech meczów, aby wyeliminować w ćwierćfinale PLK Rosę Radom. Podopieczni Jacka Winnickiego pokazali olbrzymią determinację i hart ducha zwłaszcza w pierwszym i trzecim spotkaniu, odrabiając wysokie straty.

Rywalizacja pomiędzy Polskim Cukrem a Rosą Radom zakończyła się sporą niespodzianką. Nie uważani za faworytów torunianie bardzo szybko, bo w trzech meczach, poradzili sobie z zeszłorocznym wicemistrzem Polski. Seria dostarczyła jednak niesamowitych emocji, przede wszystkim w pierwszym, zakończonym dogrywką, i trzecim spotkaniu.

- Myślę, że w pierwszym meczu tej rywalizacji drużyna z Torunia odwróciła losy nie tylko tamtego spotkania, ale całej serii. To miało duży wpływ na te trzy mecze, które się odbyły - przyznał Robert Witka, który z bardzo dobrej strony zaprezentował się w ostatnim pojedynku, zdobywając 14 punktów. Wykorzystał cztery z pięciu prób z dystansu, ponadto miał cztery zbiórki, trzy asysty i przechwyt. Nie wystarczyło to jednak do tego, aby pokonać rywala (89:90).

- Ten sezon był bardzo szalony, dużo dobrych momentów, dużo też złych. Potrafiliśmy ustabilizować formę pod koniec rundy zasadniczej, ale ten pierwszy mecz to był klucz dla losów tej serii i dlatego już w maju kończymy rozgrywki - podkreślił kapitan Rosy.

Z kolei Wojciech Kamiński nie chciał wyrokować, czy zakończone rezultatem 105:98 premierowe starcie ćwierćfinałów było najważniejsze dla późniejszego przebiegu rywalizacji. - Jak byśmy we wtorek wygrali, to ktoś by powiedział, że nie decydował pierwszy mecz. To jest wróżenie z fusów - powiedział trener.

ZOBACZ WIDEO Dunki, bloki i genialne asysty! Zobacz 7 najlepszych akcji ostatniej kolejki Ligi ACB

W sezonie 2016/2017 radomski zespół musiał borykać się z wieloma problemami, przede wszystkim kadrowymi. - Gdyby nie było kontuzji Daniela Szymkiewicza, to nie byłoby kontuzji przemęczeniowej Tyrone'a Brazeltona, bo by mniej grał. Gdyby nie byłoby kontuzji Tyrone'a, to nie musielibyśmy uzupełniać składu Jordanem Callahanem. Oczywiście to był bardzo ważny moment i dał drużynie z Torunia wiarę w to, że jest na dobrej drodze, ale to jest gdybanie - dodał szkoleniowiec.

W zupełnie innym nastroju, rzecz jasna, był Jacek Winnicki. Nie ukrywał zadowolenia i dumy z postawy podopiecznych po ostatniej syrenie pojedynku w hali MOSiR w Radomiu. - Wyjście z minus 17 w pierwszym meczu jako kluczowym w tej parze, wyjście we wtorek z minus 16 świadczą o tym, że zespół się scalił. Czujemy się silni mentalnie i z otwartą przyłbicą przystąpimy do półfinału - zapowiedział.

Komentarze (0)