Chyba nawet najwięksi sympatycy Rosy Radom nie spodziewali się pokonania aktualnego wicemistrza Basketball Champions League. Po pierwszej połowie nic nie zapowiadało sensacyjnego rozstrzygnięcia - gospodarze przegrywali z Banvitem BC 19:33. Prawdziwa katastrofa w wykonaniu przyjezdnych nastąpiła w drugiej połowie, kiedy trafili zaledwie 4/25 rzutów z gry. Miejscowi natomiast "poczuli krew" i zaczęli zmniejszać straty. Ostatecznie wygrali po przedziwnym spotkaniu 49:48.
- Gratulacje dla Rosy Radom. My kontrolowaliśmy mecz przez 38 minut, więc mieliśmy wszystko w naszych rękach. Trudniej było więc przegrać to spotkanie niż je wygrać - stwierdził na konferencji prasowej Saso Filipovski. Trener tureckiej drużyny z nietęgą miną opuszczał więc Halę MOSiR-u, która do tej pory kojarzyła mu się bardzo dobrze - w 2016 roku zdobył w niej drugi tytuł mistrza Polski ze Stelmetem Zielona Góra, zaś przed startem sezonu 2015/2016 - superpuchar.
Szkoleniowiec nie krył rozgoryczenia postawą podopiecznych, którzy zaprzepaścili szansę na odniesienie czwartego zwycięstwa w grupie C i umocnienia się na pozycji lidera. - Tak się jednak stało, wobec czego jestem bardzo rozczarowany postawą moich graczy. Bardzo słabo spisaliśmy się w ofensywie, to nie jest nasz styl gry, zaledwie 48 zdobytych punktów chluby na pewno nam nie przynosi - podkreślił.
Po porażce w Radomiu Banvit spadł bardzo nisko, bo na piąte miejsce w tabeli. Obecnie, tak jak trzy inne, wyprzedzające go zespoły w grupie C, ma bilans 3-2. - To zwycięstwo byłoby bardzo ważne dla nas, ale porażki też są częścią sportu, częścią koszykówki. Przez 39 minut byliśmy lepsi i skuteczniejsi od Rosy, jednak w ostatniej minucie nie trafiliśmy ani jednego rzutu - zakończył Filipovski.
ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski: Jeśli będzie ryzyko, to jest jasne że nie zagram