Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść - rozmowa z Dariuszem Parzeńskim, byłym koszykarzem Stali Ostrów

 / Znicz
/ Znicz

Sięgnął po pięć tytułów mistrza Polski. Cztery ze Śląskiem Wrocław i jeden z Pekaesem Pruszków. W sumie ma dziewięć medali mistrzostw kraju. Grał w reprezentacji Polski, a teraz symbolicznie przekazał koszulkę swojemu - jeszcze niespełna osiemnastoletniemu synowi - Jakubowi, który jest kontynuatorem rodzinnej tradycji Parzeńskich. W 2009 roku popularny "Parzyk" ostatecznie zakończył koszykarską karierę.

Maciej Kmiecik: Definitywnie zawiesiłeś już buty na kołku?

Dariusz Parzeński: Owszem. Nadszedł na to czas. Przekazałem koszulkę młodszemu pokoleniu i teraz syn będzie dbał o dobre imię rodziny Parzeńskich. Myślę, że to dobry moment na to, by młodzież budowała prestiż polskiej koszykówki.

To była spontaniczna decyzja, czy może dojrzewała w Tobie od jakiegoś już czasu, wszak zawodową karierę zakończyłeś już trzy lata temu...

- Decyzja przyszła spontanicznie. Nadarzyła się okazja przekazania tej symbolicznej koszulki synowi Jakubowi podczas drugoligowego meczu Open Basketu Pleszew z rezerwami Śląska Wrocław. Pomyślałem, że już czas zakończyć tę rekreacyjną grę w koszykówkę. Było miło i fajnie pograć z chłopakami w Pleszewie, ale pora teraz bardziej zająć się karierą syna. Trzeba go doglądać, wspierać i pomagać mu w rozwoju. Teraz największą przyjemność będzie sprawiało mi patrzenie na to, jak rozwija się kariera Jakuba.

Syn Jakub przerósł Cię już pod względem wzrostu. Przerośnie Cię także sukcesami?

- Każdy ojciec marzy o tym, by następne pokolenie zrobiło coś więcej. Myślę, że jest naprawdę ku temu duża szansa. Obserwuję Kubę i dostrzegam, że ma naprawdę talent i warunki fizyczne. Jest już przecież wyższy ode mnie. Ma także dużą sprawność, charakter, a przede wszystkim chęć do pracy. I jeszcze najważniejsza kwestia – ma także głowę do koszykówki. Wszystkie te czynniki zebrane w całość pozwolą mu osiągnąć w koszykówce znacznie więcej niż mi dane było zdobyć przez te prawie 20 lat na zawodowych parkietach.

Jakbyś porównał koszykówkę z Twoich czasów, gdy zaczynałeś karierę i obecnych, kiedy startuje Twój syn?

- Ja zaczynałem w innych realiach. To była inna koszykówka, a mimo tego, udawało nam się i tak wiele osiągnąć. Można pokusić się o stwierdzenie, że grając praktycznie w polskich składach odnosiliśmy sukcesy. Przecież w w Pruszkowie – wzmocnieni tylko jednym czy dwoma obcokrajowcami – osiągnęliśmy półfinał Pucharu Koraca, co było sporym wyczynem jak na tamte czasy. Obecnie trudno powiedzieć, czy to polskie klubu mają jakieś sukcesy, czy obcokrajowcy w naszych klubach odnoszą je za nas. Myślę, że koszykówka jest inna, ale poziom 20 czy nawet 10 lat temu też był dobry. A wracając jeszcze do syna, ma on zupełnie inne możliwości i perspektywy. Wierzę, że na tyle się rozwinie, by przebić się w przyszłości nawet w obliczu tak dużej zagranicznej konkurencji ze strony zawodników, którzy grają w Polsce.

Sukcesów na Twoim koncie jest całe mnóstwo. Czy jednak znalazłbyś w pamięci jakiś jeden, wyjątkowy sezon w karierze?

- Faktycznie, tych sukcesów trochę się uzbierało. Ostatnio miałem okazję je podliczać. Zebrało się w sumie dziewięć medali mistrzostw Polski. Na pewno najmilej wspominam wszystkie tytułu mistrza kraju, w których miałem spory udział. Były przynajmniej dwa lub nawet trzy złote medale, do których walnie się przyczyniłem. Wyjątkowy był na pewno także brązowy medal ze Stalą Ostrów. Takich rzeczy się nie zapomina. Półfinał Pucharu Koraca także zapadł głęboko w pamięci. W reprezentacji Polski rozegrałem parę fajnych meczów. Uzbierało się trochę miłych wspomnień.

Uchodzisz za symbol ostrowskiej koszykówki. Stal awansowała do ekstraklasy, a Ty powróciłeś do rodzinnego miasta. Ostrów Wielkopolski i popularna "stalówka" zajmuje w Twoim sercu szczególne miejsce?

- Przechodząc do Wrocławia cieszyłem się, że ktoś mnie tam przygarnął, nauczył koszykówki, bo nie ma co ukrywać – to we Wrocławiu nauczyłem się najwięcej. Byłem wdzięczny, że ktoś wówczas dojrzał we mnie jakiś tam koszykarski potencjał. Natomiast jeśli chodzi o Ostrów Wielkopolski, zawsze marzyłem, grając we Wrocławiu czy później Pruszkowie, żeby wrócić kiedyś na stare śmieci do rodzinnego miasta. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak szybko nadarzy się okazja. Stal awansowała do ekstraklasy. Ja kończyłem sezon w Pruszkowie i wówczas pojawiła się konkretna oferta od beniaminka. Nie ukrywam, że ucieszyłem się z i chęcią powróciłem w rodzinne strony. Jak się później okazało ładnych parę lat tutaj pograłem. Na pewno czułem satysfakcję, mając możliwość grania w mieście, w którym się urodziłem, wychowałem i mieszkałem. Największa radość była jednak wówczas, gdy zdobyliśmy ze Stalą brązowy medal, a ja jako kapitan drużyny odbierałem puchar za III miejsce w kraju.

Zbliża się Eurobasket 2009. Myślisz, że reprezentację Polski stać na nawiązanie do ostatniego sukcesu z 1997 roku, jakim było siódme miejsce?

- Na pewno będzie ciężko. Szczerze mówiąc, za bardzo nie liczyłbym na powtórzenie tego sukcesu, choć oczywiście bardzo bym tego chciał. Koszykówka w wydaniu reprezentacyjnym jest w lekkim dołku, jeśli chodzi o promocję i jej obecność w mediach. Na pewno jest w cieniu piłki nożnej, siatkówki i piłki ręcznej. Sukces kadry na pewno przyczyniłby się do promocji koszykówki w Polsce. Zdaję sobie jednak sprawę, że reprezentacji będzie ciężko. W lidze gra zdecydowanie za dużo obcokrajowców. Wielokrotnie ci zawodnicy są na poziomie naszych koszykarzy, ale to właśnie Polacy siedzą na ławce rezerwowych.

Ale przecież już młody koszykarz grał jedną kwartę w meczu, a jeden Polak spędzał na parkiecie całe spotkanie.

- Zgadza się. Może dzięki tym trochę sztucznym regulaminowym zapisom Polacy faktycznie grali więcej. Mam nadzieję, że to przełoży się trochę na wynik reprezentacji, ale mimo wszystko to ciągle za mało. Myślę, że najwyższy czas postawić na szkolenie młodzieży, bo skąd mamy ich brać później do reprezentacji, skoro szkolenie jest na takim, a nie innym poziomie. Dobrze byłoby w końcu dochować w się w Polsce nowego pokolenia młodych koszykarzy, bo tacy zawodnicy jak Zieliński, Tomczyk czy Parzeński, przeszli już na sportową emeryturę.

Apropos emerytury. Zanim na nią przejdziesz, zajmujesz się zawodowo architekturą. Marzy Ci, by zaprojektować jakąś okazałą halę sportową, a może miałeś już taką okazję?

- Póki co, tylko broniąc dyplomu projektowałem zespół obiektów sportowych we Wrocławiu. Obecnie, w tym miejscu postawiono aquapark. Przynajmniej teren przeznaczono na podobny obiekt. A wracając do marzeń, jako architekt, na pewno chciałbym zaprojektować coś znaczącego jeśli chodzi o infrastrukturę sportową. Trzeba jednak te marzenia mierzyć z możliwościami. Póki co, takiego zlecenia nie miałem.

A gdyby się pojawiło?

- Jeśli wpadnie takie zlecenie, jest to na pewno temat do zastanowienia się i przemyślenia. Czekam na propozycję. Może kiedyś się ona pojawi.

Komentarze (0)