We wtorek Stelmet Enea BC Zielona Góra pokonał Nanterre 92 w stosunku 85:82, choć na własne życzenie biało-zieloni doprowadzili do zaciętej końcówki. Jeszcze w trzeciej kwarcie zespół prowadzony przez Andreja Urlepa prowadził bowiem 61:38. - Można powiedzieć, że była "nerwówa". Praktycznie mieliśmy mecz w kieszeni, ale trochę za bardzo się rozluźniliśmy. Z taką wariacką drużyną jak Nanterre można sobie przez to narobić sporo kłopotów. W czwartej kwarcie mieliśmy duże problemy ze zdobywaniem punktów z gry. Dobrze, że wygraliśmy i nikt nie będzie o końcówce pamiętał - przyznał Przemysław Zamojski.
23-punktową przewagę mistrzowie Polski zbudowali między innymi dzięki rzutom trzypunktowym. W pewnym momencie ich skuteczność w tym elemencie wynosiła aż 80 procent (12/15 zza łuku). - Rzuty wpadały do końca trzeciej kwarty, ale w czwartej części meczu skuteczność znacznie się obniżyła. Rywale zaczęli grać bardzo fizycznie, mieliśmy kłopoty z organizacją gry. Pojawiło się kilka nerwowych sytuacji, z których wynikały straty i łatwe punkty przeciwników z kontrataku - skomentował reprezentant Polski.
Wygrana z Nanterre 92 była dla Stelmetu Enei BC czwartym zwycięstwem z rzędu w Lidze Mistrzów. Dzięki triumfowi z Francuzami, zielonogórzanie zapewnili sobie przedłużenie rywalizacji w europejskich pucharach, choć jeszcze miesiąc temu brzmiało to jak mission impossible.
- Walczyliśmy od spotkania do spotkania. Co mecz mówiliśmy, że mamy nóż na gardle, że gardło prawie jest już podcięte. Wygrana z Nanterre w końcu nam coś daje, z czego się cieszymy. Teraz jedziemy do Nymburka, nie mamy nic do stracenia. Zostawimy na parkiecie wszystko, co mamy, by z jak najlepszym bilansem zakończyć grupę - dodał Zamojski.
ZOBACZ WIDEO Zbigniew Bródka chorążym reprezentacji. "To zaszczyt, ale przed Soczi bym odmówił"