Jaka Laković barwy katalońskiego zespołu Regalu FC Barcelona reprezentuje od trzech lat. Wcześniej przez cztery pełne sezony grał dla ekipy Panathinaikosu Ateny, więc doświadczenie na arenie międzynarodowej ma niemałe. Tym bardziej, że z drużyną "Wszechateńskich Koniczynek" w roku 2005 dotarł nawet do Final Four Euroligi. - Doskonale pamiętam tamten turniej. To było imponujące wydarzenie, w którym brały udział cztery najlepsze ekipy Starego Kontynentu. Niestety na tym dobre wspomnienia się kończą. W półfinale przegraliśmy z Maccabi Tel Awiw, późniejszym triumfatorem, a ja tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać, bo to była moja pierwsza taka impreza - wyznaje ze szczerością Laković.
- Byłem wówczas za bardzo nerwowy. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że powinienem być bardziej rozluźniony. Mam nadzieję, że zbliżający się turniej będzie inny - kontynuuje koszykarz. Przeciwnikiem jego drużyny w półfinale będzie CSKA Moskwa, dwukrotny triumfator Final Four Euroligi w ostatnich trzech latach. - To nic, że oni bez przerwy wygrywają w lidze rosyjskiej i zgarniają laury w Europie. My jesteśmy po pięciu ciężkich pojedynkach z TAU Ceramiką Vitoria, które dały nam bardzo dużo. Dwukrotnie przegrywaliśmy w tamtej serii i za każdym razem udawało się nam wyjść obronną ręką, a w piątym, decydującym meczu zadaliśmy ostateczny cios - wspomina Słoweniec, który był jednym z bohaterów tamtych spotkań.
- Mogę z ręką na sercu stwierdzić, że nie możemy być szczęśliwsi. W mojej ocenie zasłużyliśmy na grę w Final Four, a po pojedynkach z TAU jesteśmy mądrzejsi i mocniejsi. I nie boimy się nikogo - dość buńczucznie zapowiada Laković. Po chwili zawodnik dodaje jednak, że Katalończycy mają jeden, bardzo duży atut przed konfrontacją z CSKA, a nazywa się on David Andersen. - Chyba wszyscy wiedzą, że David spędził kilka lat w Moskwie, lecz teraz jest po naszej stronie. Już zdradził nam parę sekretów, dzięki którym mamy większe szanse. Z góry jednak mówię, że nie męczyliśmy go za bardzo, gdyż bardziej niż na rywalach, skupiamy się na sobie - mówi z uśmiechem słoweński playmaker.
Poproszony o skonkretyzowanie swojej wypowiedzi, Laković odpowiada bez wahania. - Musimy zagrać z zębem i pokazać, że jesteśmy prawdziwym zespołem. Każdy na parkiecie musi robić to, co umie robić najlepiej, a wtedy te małe detale zmienią się w całość - teoretyzuje 30-latek, który przyznaje, że już na kilka dni przed rozpoczęciem imprezy, odczuwa lekkie ciśnienie i stres. - To jednak normalne. Zawsze tak się czuję przed ważnymi meczami. Wszystko jednak odchodzi wraz z tym, co nazywam biorytmem - dodaje zawodnik Barcelony.
Co zatem kryje się pod tajemniczym słowem "biorytmy"? - To jest po prostu moje określenie tego całego harmonogramu, który mamy podczas każdego wyjazdu - mówi koszykarz, podkreślając przy okazji, że nie zdradza żadnych sekretów szatni i nie łamie tym samym reguł narzuconych przez trenera Xaviera Pascualego. - Chodzi mi o dostosowanie się do danej sytuacji. Jeszcze jak byłem młodym zawodnikiem, pamiętam, że w różnych klubach różne rzeczy były traktowane w dziwny sposób, bez wcześniejszego planu czy zastanowienia. Inaczej było już Atenach, ale w Barcelonie wszystko przechodzi najśmielsze oczekiwania. Zawsze, na każdym wyjeździe o tej samej porze jemy posiłki, mamy treningi czy odpoczywamy. Każdy więc wie, co go czeka i może sobie spokojnie wszystko zaplanować, nie martwiąc, że podpadnie trenerowi - kończy swoją wypowiedź Słoweniec, dodając, że z pozoru nieważna rzecz może mieć wpływ na ostateczny sukces. - To wydaje się takie błahe, ale przecież i takie sytuacje mogą powodować bezsensowne problemy, których akurat teraz po prostu nie potrzebujemy.