Rok temu Denver Nuggets byli zespołem, który do samego końca sezonu zasadniczego toczył walkę o udział w fazie play-off. Ostatecznie na samym finiszu lepsza okazała się drużyna z Portland, czyli Trail Blazers. Tym samym "Bryłki" zakończyły rozgrywki dużo szybciej niż w klubie zakładano. Cel na kolejny rok był zatem jasny.
Aby go zrealizować, nie zawahano się tak naprawdę ani chwili, aby sprowadzić do Kolorado zawodnika formatu All-Star. Wybór padł na Paula Millsapa. To właśnie on miał być kimś, kto odmieni zespół, doda mu niezbędnego doświadczenia i tym samym wprowadzi go do pierwszej ósemki Konferencji Zachodniej, gdzie przecież dostać się nigdy nie jest łatwo.
Już pierwsze mecze nowego sezonu pokazały, że silny skrzydłowy jest tym, czego w Denver brakowało. Owszem, bilans nie odzwierciedlał tego w stu procentach (9-7), przydarzały się wpadki, ale jednak 33-latek był nowym ogniwem w młodym zespole, więc na zespolenie się całości, potrzeba było po prostu czasu. Ten jednak nie nadszedł, bo Millsap doznał kontuzji.
Doszło u niego do rozerwania więzadła w lewym nadgarstku, wobec czego nie mogło się obyć bez operacji, choć pierwsze prognozy były bardziej optymistyczne (zwichnięcie). Przewidywana przerwa po zabiegu? Dwa albo i nawet trzy miesiące. Ekipie Mike'a Malone'a rozsypał się zatem misterny plan. Nagle zabrakło bowiem tego, który play-offy miał zapewnić. Zawodnicy Nuggets nie zamierzali jednak rezygnować.
I co pokazują osiągane przez nich wyniki, już bez Millsapa, radzą sobie całkiem dobrze. Od momentu kontuzji skrzydłowego wygrali 24 spotkania, a wyższość rywala uznawać musieli 19-krotnie. A głównym aspektem rozważań było przecież to, czy zespołowi z Denver uda się mieć dodatni bilans bez swojej głównej karty przetargowej w walce o fazę PO.
W chwili obecnej "Bryłki" plasują się na 6. miejscu na Zachodzie, czyli dokładnie tym, które zajmowali do momentu utraty Millsapa. Złożyło się na to kilka czynników, na czele ze zwyżką formy Nikoli Jokicia, Jamala Murraya i Gary'ego Harrisa, którzy po prostu musieli wziąć odpowiedzialność za wyniki na swoje barki, choć średnia ich wieku to zaledwie 22 lata. Ale nie da się powiedzieć, że byli osamotnieni, bowiem Will Barton i Wilson Chandler swoje także dodali.
Osobnym tematem jest natomiast Trey Lyles. Po 22-latku chyba zbyt wiele się nie spodziewano, a okazuje się on być bardzo ważnym wsparciem z ławki. Na początku jego minuty były marginalne, ale po wypadnięciu z gry byłego gracza Atlanty Hawks, dostał dużo większą rolę. Nieszczęście jednego, stało się okazją na zaprezentowanie umiejętności drugiego. Odkąd Millsap wypadł z gry, Lyles zdobywa śr. po ok. 13 punktów i 6 zbiórek. Jak na rezerwowego, wynik naprawdę przyzwoity.
Nuggets wydają się być zatem w chwili obecnej pewniakami do play-off, bowiem powiodła im się jeszcze jedna ważna dla nich rzecz. Niechcianego w Denver Emmanuela Mudiaya udało się oddać w ramach trójstronnej wymiany, a do stanu Kolorado zawitał za niego doświadczony Devin Harris. Ponadto zbliża się już także powrót do gry Millsapa, choć jego dokładna data znana jeszcze nie jest.
- Mam nadzieję, że wkrótce - przyznał 33-latek. - Moim planem było wrócić po przerwie na weekend All-Star, ale musimy być mądrzy. Dopiero zaczynam trenować w normalnym wymiarze i na pełnych obrotach, zatem muszę być rozważny w kwestii mojego ciała i nadgarstka - dodał.
Wszystko w Denver układa się dla Mike'a Malone'a wprost idealnie. Jego młodzież - wydaje się - dorosła już do roli liderów i co najważniejsze, idzie to w parze z wynikami. Doszło doświadczenie w postaci Devina Harrisa, a do powrotu Millsapa już na pewno bliżej niż dalej. Jedynym, co pewnie przysporzy mu bólu głowy, powinno być właściwe poukładanie klocków w rotacji.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: zwariowany film z Muellerem. Gwiazdor Bayernu bawił się z koniem