W Ostrowie jest klimat do koszykówki - rozmowa z Andrzejem Kowalczykiem, trenerem Atlasa Stali Ostrów

Andrzej Kowalczyk, człowiek instytucja ostrowskiej koszykówki. W trakcie 11 sezonów gry Stali Ostrów w ekstraklasie, prowadził ten zespół przez 10 lat i tylko raz – w debiutanckim sezonie - nie wystąpił w fazie play-off. Również w bieżących rozgrywkach Atlas Stal zadziwił całą koszykarską Polskę, kiedy to po słabszym sezonie zasadniczym, w zdziesiątkowanym składzie najpierw awansował do play-off, a później potrafił dwukrotnie ćwierćfinale wygrać z mistrzem Polski, Asseco Prokomem Sopot. Z trenerem Atlasa Stali Ostrów rozmawialiśmy o minionych rozgrywkach, a także o przyszłości ostrowskiej koszykówki.

Jakie wnioski wyciąga pan z tego sezonu? Można go chyba podzielić na dwie części, do momentu gry z koszykarzami amerykańskimi i Okaforem oraz po ich zwolnieniu, kiedy to pana zespół zaskakiwał całą koszykarską Polskę?

- Zgadzam się, że mieliśmy w tym sezonie dwie różne drużyny. Ta w pełnym składzie, z Okaforem, Danielsen i Riverą, nie grała niestety ze stuprocentowym zaangażowaniem. Ten zespół, który został do końca sezonu – pozornie osłabiony – grał z dużo większym sercem. Trudno więc powiedzieć, czy zwalniając ze względów oszczędnościowych koszykarzy zagranicznych, osłabiliśmy zespół, czy faktycznie go wzmocniliśmy.

Kiedy rozstawał się pan z trójką kluczowych graczy, spodziewał się pan, że awansujecie do fazy play-off, że zagrozicie Asseco Prokomowi, czy też może myślał pan, byle tylko dograć sezon i utrzymać zespół w PLK?

- Nie myślałem w takich kategoriach. Wiadomo, że jesteśmy sportowcami i bez względu na to, jakim składem gramy, chcemy osiągnąć jak najlepszy wynik. Na pewno przełomowy dla nas był mecz w Wałbrzychu pod koniec sezonu zasadniczego. Wygraliśmy tam bardzo wysoko i wówczas chyba wszyscy uwierzyliśmy, że możemy jeszcze trochę zwojować.

Co takiego nastąpiło w pana drużynie? Zawodnicy z ławki rezerwowych nagle stali się pierwszoplanowymi postaciami i okazało się, że potrafią grać w koszykówkę...

- Pierwszy mecz w okrojonym składzie z Anwilem Włocławkiem zagraliśmy jeszcze nieśmiało, jakby bez wiary. Przełom miał miejsce – jak wspomniałem wcześniej – w Wałbrzychu. Tam nastąpiło zbilansowanie na poszczególnych pozycjach w naszym zespole. Na pozycjach 4 i 5 zaczęli regularnie grać koszykarze z byłej Jugosławii, czyli Jocović i Jovanović, którzy nie tylko na parkiecie tworzyli zgrany duet, ale także na co dzień byli kolegami i widać było ich dobrą współpracę na boisku. Pozostali koszykarze, czyli Hughes, Szubarga, Ochońko, Majewski i Seweryn otrzymali znacznie więcej minut i jak się okazało stworzyli bardzo dobry kolektyw.

Ale w czym tkwiła ta metamorfoza? Przecież oni nagle nie nauczyli się lepiej grać w koszykówkę...

- Ale zaczęli wychodzić na parkiet bez presji. Wiedzieli, że bez względu na to, czy nie trafią jednego czy dwóch rzutów, oni dalej będą grali. Kiedy miałem do dyspozycji pełną ławkę koszykarzy, logiczne było, że jeśli któremuś nie szło, to dokonywałem zmian. Nie wszyscy zawodnicy potrafią grać pod presją. Nie każdy radzi sobie z tym, że po nieudanej akcji, może wrócić na ławkę, że pojawią się gwizdy ze strony kibiców. Ci, którzy zostali w Ostrowie grali już bez presji i dzięki temu wylansowali się. Pytanie tylko, jak sobie poradzą w Ostrowie czy innym klubie, w którym już pojawi się presja, będzie zmiennik na ich pozycję i nie będą pewni gry po kilkadziesiąt minut?

Kiedy patrzy pan na ten sezon z perspektywy czasu, wiadomo, że osiągnęliście więcej niż się spodziewano, ale nie żal panu trochę tej ćwierćfinałowej rywalizacji z Asseco Prokomem Sopot?

- Trudno czuć do końca satysfakcję, kiedy się przegrywa i odpada z dalszej walki o tytuł mistrza Polski. Wiem, że mogliśmy wygrać nawet ten piąty mecz w Sopocie, ale wówczas w czwartej kwarcie kompletnie osłabliśmy. Nie wynikało to z faktu, że zespół był źle przygotowany pod względem motorycznym, czy zawiodła sfera wspomagania medycznego. Po prostu moi koszykarze grali już od kilku meczów na granicy swojej możliwości i kryzys fizyczny dopadł ich w samej końcówce tego piątego meczu.

Bilans całego sezonu Atlasa Stali Ostrów, porównując klubowy budżet do zajętego miejsca wypada chyba jednak korzystnie?

- Oczywiście, że tak. Ja powiem więcej, Ostrów Wielkopolski to specyficzne miasto i kolejne sezony to potwierdzają. Oprócz tego, że praktycznie w każdym roku gramy w fazie play-off, to na dodatek osiemdziesiąt procent koszykarzy, którzy bronią naszych barw, najlepsze lub jedne z najlepszych sezonów notują właśnie w ostrowskim klubie.

Przykładem takiego koszykarza jest chociażby Wojciech Szawarski. Świetne sezony w Ostrowie, a w Zgorzelcu czy ostatni w Poznaniu co najwyżej średnie. W czym tkwi "magia" ostrowskiej drużyny?

- Mamy fantastycznych kibiców. Klimat dla koszykówki w Ostrowie jest bardzo dobry. Myślę, że komunikacja na linii trener – zawodnicy jest na szczeblu - nazwijmy to - kulturalnym. Na to, że poszczególni koszykarze lepiej grają w Ostrowie niż w innych klubach składa się sporo czynników Nie chcę sobie przypisywać zasług, ale faktycznie Wojciech Szawarski jest takim przykładem, że lepsze sezony notował w Ostrowie niż poza naszym klubem. Myślę, że także pod względem koszykarskim rozwinął się w Ostrowie Łukasz Majewski, który jest mocny psychicznie. Dla tego koszykarza jest teraz bardzo ważne, gdzie będzie dalej grał i do jakiego trenera trafi.

A jest opcja, żeby został w Ostrowie? Żeby trzon drużyny, tej z końca sezonu 2008/2009 nadal reprezentował barwy Atlasa Stali?

- Myślę, że tak. Zawodnicy deklarują, że chcą zostać w Ostrowie. Ja też tego chcę. Zmęczeni jesteśmy już wszyscy tą rotacją, która miała miejsce co roku w naszym klubie. Chciałbym zauważyć, że największe sukcesy osiągaliśmy, kiedy koszykarze pozostawali na kolejny sezon. Mam tutaj na myśli Darka Parzeńskiego, Piotra Czaskę, czy wcześniej Zorana Sretenovicia i Jerrego Hestera, a więc zawodników, którzy grali u nas dłużej niż jeden rok. Bardzo chciałbym, aby na kolejny sezon w Ostrowie zostali Szubarga, Ochońko, Majewski i gracze z byłej Jugosławii. Ze wszystkimi rozmawiamy, każdemu z nich przekazaliśmy, że widzimy ich dalej w drużynie i co najważniejsze, oni również deklarują chęć kontynuacji kariery w Ostrowie. Musimy jednak najpierw poradzić sobie z minionym sezonem pod względem organizacyjno – finansowym. Wszelkie decyzje będą zapadały po rozmowach z naszym głównym sponsorem, firmą Atlas.

Kiedy to może nastąpić?

- Spotkanie z przedstawicielami firmy Atlas mamy już na dniach. Myślę jednak, że wszelkie decyzje będą zapadały do końca maja, maksymalnie do połowy czerwca.

Jest pan pewnie w stałym kontakcie z szefami Atlasa. Są szanse na dalsze wspieranie ostrowskiej koszykówki?

- Gorąco na to liczę, aczkolwiek wszyscy w klubie, począwszy od Rady Nadzorczej, poprzez Zarząd i pracowników klubu, zdajemy sobie sprawę, że jest kryzys gospodarczy. Dotyka on, jeśli nie wszystkie, to pewnie większość firm. Wierzę jednak, że współpraca na linii Atlas – SSA Ostrów będzie kontynuowana. Jak wspomniałem, w najbliższych dniach dojdzie do spotkania w firmie Atlas, na którym podsumujemy ten sezon zarówno pod względem sportowym, jak i marketingowym. Myślę, że wówczas padną też pierwsze deklaracje co do przyszłości.

Słychać głosy, że minimum budżetowe dla klubów PLK ma być na poziomie 2 milionów. Może się jednak okazać, że w obliczu kryzysu gospodarczego ciężko będzie zebrać wszystkim klubom gwarancje na takie finanse. Nie sądzi pan, że to zbyt wysoki poziom jak na obecne czasy?

- Myślę, że trochę za wysoki. Obecnie zespół zbudowany na poziomie miliona złotych - mam na myśli wypłaty netto dla zawodników na cały sezon - plus pięćdziesiąt procent z tej kwoty na pokrycie wszystkich innych kosztów, to układ odpowiedni. Budżet wysokości 1,5 miliona złotych na grę w PLK w obecnych czasach wystarczyłby w zupełności.

Tym bardziej, że nie zawsze drogi koszykarz - znaczy dobry koszykarz. Kończący się sezon i przykłady pana drużyny czy też Kotwicy Kołobrzeg pokazały, że nawet bez droższych graczy amerykańskich, można grać ciekawą koszykówkę, bez straty na atrakcyjności widowisk...

- Zgadza się. Chciałbym także podkreślić, że w obliczu drastycznego wzrostu kursu walut obcych kluby wpadły w pułapkę. Przed sezonem w Ostrowie, myślę, że także w pozostałych spółkach, zakładano wzrost kursu, ale nikt nie przewidywał, że dolar będzie aż tak drogi. Amerykańscy gracze są może tańsi, ale czasami problem jest w ich mentalności. Jestem całkowicie przekonany, że przepisy powinny być takie jak 10 lat temu, czyli polscy gracze oraz 2+1 jeśli chodzi o zagranicznych koszykarzy. Obecnie mamy odwrotną sytuację, sztucznie wymuszając grę Polaków. Nie wiem, jak to się ma do przepisów unijnych, ale uważam, że coś trzeba zrobić z tym tematem, bo polscy koszykarze są przez to niedoceniani. Zresztą, podobnie sytuacja wygląda z polskimi trenerami. Uważam, że w każdym klubie powinien być wymóg, że jeśli nie pierwszy trener jest Polakiem, to chociażby zagraniczny szkoleniowiec powinien mieć polskiego asystenta.

Są szanse, że Wojciech Szawarski wróci do Ostrowa?

- Cały czas mam kontakt z Wojtkiem. Rozmawiałem z nim parę dni temu. Jestem przekonany, że w Ostrowie musimy budować coś swojego. Wojtek Szawarski na pewno traktowany jest przez miejscowych kibiców jako swój. Kibice utożsamiają się z pewnymi koszykarzami i Wojtek na pewno do nich należał. W przeszłości mieliśmy zespół oparty o swoich graczy, takich jak Dariusz Parzeński, Wadim Czeczuro, Pktóry choć pochodzi z Ukrainy, to jednak mieszkał w Ostrowie, byli także Piotr Czaska czy Maciej Świątek. Myślę, że działalność naszego klubu pod względem promocyjno – marketingowym musi pójść w kierunku stawiania na swoich.

Rozmawiamy o przyszłości, a przecież nad Ostrowem wisi groźba prezesa Polskiego Związku Koszykówki o nieregulaminowej hali. Nie boi się pan, że władze polskiej koszykówki mogę jednym ruchem zniweczyć 11 lat koszykówki na poziomie ekstraklasy w Ostrowie?

- Nie biorę w ogóle pod uwagę takiej ewentualności, że może nas PLK nie dopuścić do gry w ekstraklasie. Zgadzam się tutaj ze zdaniem władz miasta i Rady Miejskiej, że stawianie nas pod murem, stawianie sprawy w kategorii przymusu, nie jest najlepszym rozwiązaniem. Wszyscy w Ostrowie, począwszy od władz, poprzez klub, a także samych kibiców, mamy świadomość, że nowa hala jest nam potrzebna. Żeby jednak ją zbudować potrzebny jest pewien proces. Tego z dnia na dzień nie da się zrobić. Nie zapominajmy, że w Polsce i na świecie jest kryzys. Rozsądną decyzją PLK i PZKOSZ byłoby dopuszczenie warunkowe naszego obiektu, a my w Ostrowie – tak jak wspomniałem – zdajemy sobie sprawę, że nowa hala i tak musi powstać. Z drugiej strony powiem szczerze, że stanąłem sobie ostatnio w hali przy ulicy Kusocińskiego, spojrzałem wokół i doszedłem do wniosku, że przecież ta hala jest symbolem naszego klubu. Nie można tego wszystkiego z dnia na dzień zamknąć i zakazać rozgrywania w niej meczów. Wierzę w mądrość i rozsądek ludzi, którzy zarządzają polską koszykówką.

Na koniec jeszcze zapytam się o sprawę, która nurtuje wielu kibiców. W przyszłym sezonie będziemy do pana zwracać się panie trenerze czy panie prezesie?

- Wiem, że o tym temacie jest już głośno. Sam zastanawiam się nad nim. Rozmawiam o tym z Radą Nadzorczą Sportowej Spółki Akcyjnej Ostrów. Różne pomysły chodzą nam po głowie. Chciałbym tylko przypomnieć, że z koszykówką jako zawodnik, a później trener związany jestem od 1964 roku. Łatwo więc policzyć, że jest to już 45 lat życia. Nie da się tak nagle zostawić tego wszystkiego i usiąść w biurze.

Ale przecież nie od dziś wiadomo, że w Ostrowie nie pełnił pan tylko funkcji trenera...

- Owszem i jestem przyzwyczajony do tego, aczkolwiek pod względem sportowym może ten sezon w Ostrowie był i udany, ale ja, jako trener nie czuję się do końca spełniony. Zdecydowanie za dużo było z mojej strony pracy marketingowej, związanej z działalnością spółki jako firmy. Chciałbym mieć więcej spokoju na realizację celów sportowych drużyny.

Prowadził pan kilka lat temu kadrą narodową koszykarzy. Przed Polakami wrześniowy Eurobasket 2009. Jak pan ocenia szanse biało - czerwonych?

- Moim zdaniem są większe niż kiedykolwiek wcześniej. Polska kadra ma przecież w tej chwili Marcina Gortata, który gra w NBA i to jak gra. To, że Polak spędza obecnie po kilkadziesiąt minut w meczach w fazie play-off, to fantastycznie zarówno dla niego jak i polskiej drużyny w kontekście Mistrzostw Europy. Jako rozgrywających widziałbym oczywiście dwóch Polaków, czyli Krzysztofa Szubargę i Łukasza Koszarka, którzy odgrywają podstawową rolę w swoich klubach. Decyzja należy do trenera Katzurina, ale myślę, że obaj polscy rozgrywający grali wiele minut w lidze i to powinno zaprocentować w trakcie Eurobasketu. Na pozycjach 2,3 i 4 są dobrzy zawodnicy. W kontekście naturalizowania któregoś z Amerykanów, myślę, że warto jedynie zastanowić się nad Davidem Loganem, który z pewnością wniósłby coś do tej kadry. Chciałbym bardzo, aby reprezentacja Polski osiągnęła sukces na tych Mistrzostwach Europy, gdyż jest to szalenie ważne w kontekście rozwoju całej polskiej koszykówki.

Komentarze (0)