Miał nie zagrać Florence, ostatecznie zabrakło Harrowa. Świetnie zastąpił go Zegzuła

WP SportoweFakty / Filip Zegzuła
WP SportoweFakty / Filip Zegzuła

Niewiele zabrakło, a Filip Zegzuła byłby jokerem w talii Wojciecha Kamińskiego w czwartym meczu ze Stelmetem Eneą BC Zielona Góra (83:93). Młody rozgrywający świetnie zastąpił kontuzjowanego Ryana Harrowa. U rywali zagrał zaś James Florence.

Duże było zdziwienie sympatyków i samych zawodników Stelmetu Enei BC Zielona Góra, gdy w wyjściowej "piątce" na czwarte ćwierćfinałowe spotkanie z Rosą Radom wyszedł Filip Zegzuła. Było ono jeszcze większe, gdy młody rozgrywający świetnie rozpoczął zawody, trafiając wszystkie trzy próby z dystansu. To pozwoliło zbudować gospodarzom kilkupunktową przewagę.

Rodowity radomianin zastąpił w podstawowym zestawieniu kontuzjowanego Ryana Harrowa, praktycznie nie biorącego udziału w rozgrzewce. To pokłosie urazu palca, którego Amerykanin nabawił się podczas drugiego meczu w Zielonej Górze. - Już we wtorek prosił co chwilę o zmianę, aby obłożyć palca lodem - zdradził Zegzuła. - Tak chciał los, ale wszedł Marcin Piechowicz i zagrał bardzo dobre zawody. W ataku nie ma czego nam zarzucić, w obronie troszkę zawiedliśmy, bo 93 punkty stracone to trochę za dużo jak na play-offy - kontynuował 23-latek.

Po początkowych dwudziestu minutach Rosa prowadziła 38:37. - Na pewno zagraliśmy gorzej w drugiej połowie, chociaż w ataku spisaliśmy się dobrze. W obronie pozwoliliśmy na za dużo wysokim graczom Stelmetu. Później Gecevicius, doświadczony zawodnik, "odpalił", trafiając trzy "trójki". Przewaga urosła i trudno było wrócić do meczu - nie ukrywał Zegzuła.

Boris Savović, Vladimir Dragicević czy Adam Hrycaniuk z łatwością ogrywali pod koszem Michaela Frasera, Igora Zajcewa i Patrika Audę. - Patrik to oddał w ataku. Dobrze dzieliliśmy się piłką, zabrakło trochę Ryana, ale inni dostali szansę i pokazali, że mogą grać. Szkoda, było blisko, walczyliśmy do końca, niewiele zabrakło - kontynuował Zegzuła.

ZOBACZ WIDEO #EkspertPGEE zawodników, czyli sprawdzian wiedzy żużlowców

Z Winnego Grodu Rosa wracała z remisem 1-1 w rywalizacji. Pierwsze starcie u siebie przegrała jednak 60:71. Czy było ono kluczowe dla losów całej batalii? - Na pewno ta porażka "podcięła" nam skrzydła, ale sportowo nie byliśmy gorsi. Kwestia dnia zadecydowała. W Radomiu dobrze grał Gecevicius, trudno było go powstrzymać, ponadto w czwartek pokazał się Florence. Przeciwnicy mają szeroki skład i każdy może trafić ważne rzuty. My naprawdę pokazaliśmy się z dobrej strony, walczyliśmy jak równy z równym z mistrzem Polski. Żałujemy bardzo, że to koniec sezonu - odpowiedział radomianin.

Wydawało się, że występ w czwartkowym meczu wspomnianego Jamesa Florence'a jest mocno zagrożony. Tym bardziej, że we wtorek w ogóle nie pojawił się on na parkiecie. Tymczasem w czwartym spotkaniu Amerykanin wszedł na boisko, spędzając na nim aż 23,5 minuty. W tym czasie zdobył dziewięć punktów, miał pięć asyst i dwie zbiórki. Przeprowadził bardzo ważną akcję pod koniec pierwszej kwarty, gdy na zegarze pozostawało 2,5 sekundy, świetnie podając do Filipa Matczaka, który trafił "za trzy".

Z kolei Zegzuła zanotował 16 "oczek" w ponad 23 minuty, będąc drugim, po Michale Sokołowskim, najlepszym strzelcem Rosy. Wykorzystał 4/6 prób zza linii 6,75 m. Ponadto czterokrotnie asystował i zgarnął z tablic trzy piłki.

Komentarze (1)
avatar
Henryk
4.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Oby z Filipa Zegzuły wyrosł "rasowy" rozgrywający, bo na takich perspektywicznych Zawodników oczekuje polska koszykówka, pozdrawiam.