Milion dolarów za kontrakt koszykarza w polskiej lidze? Te czasy nie wrócą

WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: Qyntel Woods
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: Qyntel Woods

Kibice byli przyzwyczajeni do - jak na polskie warunki - dużych nazwisk biegających na parkiecie. Ostatnie lata to obniżka, zarówno poziomu, jak i pieniędzy krążących w ekstraklasie. Koszykówka stała się dyscypliną niszową.

Wielkie pieniądze w polskiej koszykówce kojarzą się z Ryszardem Krauze. Za czasów Prokomu Trefla Sopoto rekordowy budżet wynosił około 30 mln zł (w sezonie 2007/08). W naszych warunkach - pieniądze niewyobrażalne. Działacze marzyli o poważnym zaistnieniu w Eurolidze. Ściągano zawodników z wielkimi nazwiskami, często przepłacając. Ruben Wolkowyski i Travis Best - wielkie nazwiska w tej dyscyplinie - zarabiali po milion dolarów rocznie. Obecnie wiele klubów w Energa Basket Lidze chciałoby mieć budżet takiej wysokości.

Wołkowyski i Best odeszli po 4 miesiącach, grali słabo i zawiedli. Cały sezon rozegrał Serb Milan Gurović, który dostał 700 tys. euro. Poprowadził zespół do mistrzostwa Polski. Gorzej wypadli zakontraktowani wcześniej  Drew Barry czy Jiri Zidek, jednak to pokazywało, że w Sopocie nie liczą się z pieniędzmi. To były złote czasy, które skończyły się wraz z odejściem w 2013 roku Krauzego z koszykówki.

70 tys. zł miesięcznie

Śląsk napakowany reprezentantami Polski (kilkanaście mln dolarów budżet rocznie), Hoop Blachy Pruszyński Pruszków (znany z NBA Oliver Miller i jego kontrakt na 200 tys. dolarów za 4 miesiące gry), Anwil Włocławek (Aleksander Kul, środkowy reprezentacji Białorusi, zarabiał 370 tys. dolarów rocznie) - przełom wieku był dla kibiców polskiej koszykówki owocnym okresem. Prawdopodobnie ostatnim wielkim nazwiskiem, który rozgrzewał kibiców, był Qyntel Woods. W Prokomie zarabiał między 500 tys. (wersja oficjalna) a ponad mln dolarów (wersja nieoficjalna). - Można tylko wspominać, jakie kiedyś pieniądze funkcjonowały w polskiej lidze - powiedział Andrzej Gostomski. Ten agent koszykarski sprowadził do Polski m.in. Barry'ego i Zidka do Prokomu.

Takie czasy już nie wrócą. W każdym razie nie ma widoków, aby nagle pojawiły się wielkie pieniądze w polskiej lidze. Koszykówka w Polsce jest dyscypliną niszową, a zespoły nie płacą nawet części tego, co kiedyś wydawało się normą. Może poza Stelmetem, gdzie James Florence dostaje 15 tys. euro miesięcznie, a Łukasz Koszarek 70 tys. złotych. Inni? Dwaj Amerykanie z MKS Dąbrowa Górnicza: Aaron Broussard 4 tys. dolarów, D.J. Shelton 7,5 tys. Dwaj inni Amerykanie w zespole, który nie dostał się do play offu - po 3 tys. dolarów miesięcznie.

Wariactwo

- Nie ten czas, jeśli chodzi o sponsorów i nakłady finansowe. Nawet pojedyncza gwiazda wiele nie zmieni, jeśli nie idą za tym Polacy - dodał Gostomski. A z tymi jest wielki problem. Zespoły, zgodnie z przepisami, muszą mieć cały czas na parkiecie dwóch naszych koszykarzy, w składzie co najmniej sześciu (kluby były za zmianą tego przepisu - zobacz tutaj). Potrzeba co najmniej 70 potrafiących grać polskich zawodników na całą ligę. Tych na poziomie ekstraklasy brakuje, więc kluby zapychają składy jak tylko mogą. W efekcie pojawiają się zawodnicy, którzy normalnie nigdy by w Energa Basket Lidze nie zagrali.

- To jest wariactwo. Zgłosił się do nas rozgrywający z I ligi, chce zarabiać aż 12 tys. zł. Pieniądze absolutnie nie do zaakceptowania. Wpychamy Polaków na siłę, ten przepis w niczym im nie pomaga. Chcemy zakontraktować każdego, który podniesie poziom naszego zespołu, a musimy brać przepłacanych Polaków - powiedział dyrektor jednego z klubów ekstraklasy.

Poziom ligi się obniżył. Mecze są zacięte, nie ma zdecydowanego faworyta, jednak nie sposób porównać tego do rozgrywek sprzed kilkunastu lat. Wystarczy znowu wpakować duże pieniądze w obcokrajowców i będzie jak dawniej? - Nie, bo nie ma wizji, jak to ma być liga. Czy ma lansować nowych graczy i wysyłać ich w świat jak np. w lidze francuskiej. Nie wiemy, czy - powiedzmy - głównym zadaniem klubów powinno być promowanie i wychowywanie polskich zawodników. Pieniądze nic nie zmienią, bo nasza koszykówka jest dyscypliną niszową. Mamy polskich koszykarzy, którzy biegają w ekstraklasie, a ich miejsce jest w I lidze. To nie pomaga w budowaniu poziomu rozgrywek - powiedział Wojciech Michałowicz, dziennikarz Canal +, od wielu lat zajmujący się koszykówką.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: zignorowała rywalkę. Zabawna sytuacja przed galą MMA

Komentarze (9)
avatar
caMan
12.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Christian Dalmau, Ronnie Burell, Donatas Slanina, Milan Gurović, Van der Spiegel, Thomas Pacesas, Daniel Ewing, Pape Sow, Patrick Burke... Kuźwa ile to lat temu. Kibicuje innej drużynie na ogó Czytaj całość
joupeado
12.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Śląsk napakowany reprezentantami Polski (kilkanaście mln dolarów budżet rocznie)" - a to chyba jakaś alternatywna rzeczywistość.
WKS w szczytowym okresie miał ok. 3,5 mln USD
Czytaj całość
Gabriel G
12.05.2018
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Problem z naszą ekstraklasa, I ligą i szerzej koszykówką polega na tym, że włodarze PZKosz nie myślą o rozwoju basketu i rozwijaniu naszej ligowej rzeczywistości. Oni myślą tylko i wyłącznie o Czytaj całość
avatar
kiks
12.05.2018
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
"James Florence dostaje 15 tys. euro miesięcznie, a Łukasz Koszarek 70 tys. złotych." Jeśli to prawda, a pewno tak, to są to zdecydowanie najbardziej przepłaceni zawodnicy ligi. 
avatar
SY91
12.05.2018
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
dobry artykul