- Albo wygrywamy i walczymy dalej, albo wracamy do domu - powiedział LeBron James, bohater najlepszej drużyny sezonu zasadniczego. MVP tych rozgrywek wybrał pierwszą opcję i we wspaniałym stylu poprowadził swój zespół do wygranej w Quicken Loans Arena. Gospodarze mieli nóż na gardle i ciągle go mają. W rywalizacji do czterech zwycięstw przegrywają 2:3, a następne spotkanie odbędzie się na Florydzie. Od 1947 roku zaledwie osiem drużyn zdołało wydostać się z deficytu 1:3 i awansować do następnej rundy play off.
Zaangażowanie i niesamowitą wolę walki widać było już w pierwszej kwarcie. Podrażnieni Kawalerzyści rozpoczęli od mocnego uderzenia, prowadząc w pewnym momencie aż 32:10! Nic w tym dziwnego, skoro ponad 70. proc. ich rzutów lądowało w koszu Magików. Co najważniejsze, w szeregach gospodarzy punktował nie tylko James. Kapitalnie na obwodzie czuł się Mo Williams, autor 24 punktów, w tym 6 "trójek". Swoje 3 grosze dołożyli także Delonte West i Zydrunas Ilgauskas, zdobywcy 29 "oczek".
W czwartkową noc szanse mieli też koszykarze z Florydy. Po początkowym zastoju wzięli się do odrabiania strat, głównie za sprawą duetu Dwight Howard - Hedo Turkoglu. "Superman" jak zwykle dominował pod koszem, gdzie z łatwością zdobywał kolejne punkty. W sumie uzbierał ich 24 (8/10 z gry), miał 10 zbiórek, ale także 6 fauli. Dwa ostatnie złapał próbując zatrzymać Jamesa, co jak wiadomo jest zadaniem z gatunku arcytrudnych. Z kolei turecki skrzydłowy dołożył 29 punktów i przez jakiś czas musiał wykonywać funkcję rozgrywającego. Wszystko za sprawą fatalnej postawy Rafera Alstona, który po świetnym czwartym meczu, tym razem okazał się bezproduktywny.
Ofensywa Magików przyniosła jednak tylko doraźne korzyści. Jeszcze na początku trzeciej odsłony, Orlando zdobyło 9 punktów z rzędu i wyszło na prowadzenie 64:56. Cavs nie pozwolili odskoczyć rywalom na większą odległość i po zaledwie kilku minutach odzyskali prowadzenie. Końcówka meczu zdecydowanie należała do Jamesa. Jego 17 punktów w czwartej kwarcie oraz świetny przegląd pola, dał prawdziwego kopa koszykarzom z Ohio. James idealnie wypatrywał lepiej ustawionych partnerów, popisując się między innymi efektownym podaniem do Andersona Varejao.
- Cały czas atakowałem, nie ważne kto był naprzeciwko. Musisz to robić, kiedy jesteś w nagłej potrzebie i grozi ci eliminacja z dalszej gry - przyznał bohater spotkania. W całym meczu James uzbierał 37 punktów, 14 zbiórek i 12 asyst. Ostatni raz tak okazały występ w play off miał miejsce... 46 lat temu. Wówczas słynny Oscar Robertson nie miał sobie równych. - Jego intensywność i pasją z jaką gra, są nie z tego świata. Nadal będziemy za nim podążać. Kiedy on łapie swój rytm, tak naprawdę nic nie można zrobić - przyznał rezerwowy Daniel Gibson, autor 11 punktów.
Niecałe 11 minut na parkiecie spędził Marcin Gortat. Polak zdobył 1 punkt, wykorzystując rzut wolny na początku drugiej kwarty. Do swojego dorobku dorzucił także 4 zbiórki i 2 bloki, w tym jeden na Jamesie. W protokole przy nazwisku reprezentanta naszego kraju pojawiły się ponadto 3 faule.
Cleveland Cavaliers - Orlando Magic 112:102
Cleveland: LeBron James 37 (14 zb, 12 as), Mo Williams 24, Zydrunas Ilgauskas 16, Delonte West 13, Daniel Gibson 11, Anderson Varejao 7, Wally Szczerbiak 2, Joe Smith 2, Ben Wallace 0, Sasha Pavlovic 0, Tarence Kinsey 0.
Orlando: Hedo Turkoglu 29, Dwight Howard 24 (10 zb), Rashard Lewis 15, Mickael Pietrus 13, Courtney Lee 9, Anthony Johnson 6, Rafer Alston 3, Tony Battie 2, Marcin Gortat 1.
Stan rywalizacji: 3:2 dla Orlando Magic