To było święto koszykówki w stolicy. Legia Warszawa przy komplecie publiczności podejmowała Anwil Włocławek. Co najważniejsze, gospodarze znajdowali się w znakomitej formie. Z bilansem 5:2 okrzyknięci zostali rewelacją Energa Basket Ligi, grając widowiskowy basket.
W sobotę nie byli jednak w stanie przeciwstawić się mistrzowi Polski. Już początek meczu pokazał, iż Anwil jest skoncentrowany i zdeterminowany. "Wróciły demony z poprzedniego sezonu" - martwili się kibice na trybunach.
- Straciliśmy 33 punkty po stratach, a nasza obrona nie istniała. Graliśmy zbyt miękko. Mieliśmy 11 sytuacji, w których powinniśmy przerywać akcje rywali faulem, a tego nie uczyniliśmy. Nie wiem dlaczego tak weszliśmy w mecz, mogło zadziałać wiele czynników - tłumaczył po meczu trener Tane Spasev.
Legioniści nie poddali się bez walki. Owszem, wyraźnie przegrywali zbiórki i asysty, jednak w pewnym momencie przewaga gości stopniała tylko do sześciu punktów. - Początek trzeciej kwarty przyniósł nadzieję, że możemy wrócić do meczu, ale później głupie straty i szybkie kontry Anwilu sprawiły, że nie mogliśmy wrócić do gry - tłumaczy kapitan Sebastian Kowalczyk.
Dużym problemem Legii była z pewnością hala. Ekipa z Warszawy po raz pierwszy w tym sezonie wystąpiła na Arenie Ursynów, który pomieści dużo więcej widzów niż obiekt na Bemowie. Przed spotkaniem podopieczni Spaseva odbili tam jednak tylko dwa treningi. To było widoczne szczególnie na początku spotkania.
- Na pewno sama hala jest dla nas nowa, nie trenujemy tutaj na co dzień, mieliśmy jedynie w sobotę treningi. Można powiedzieć, że graliśmy na neutralnym boisku, co oczywiście nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Zagramy w tej hali jeszcze dwa spotkania i będzie lepiej - tłumaczy szkoleniowiec.
Legioniści z dorobkiem 13 punktów zajmują obecnie 5. miejsce w tabeli.
ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot w nowej roli. Został wydawcą WP SportoweFakty