Zimny prysznic dla Spójni Stargard. Kamil Piechucki: Na to pytanie nigdy nie będziemy znali odpowiedzi

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Kamil Piechucki
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Kamil Piechucki

Wydawało się, że terminarz sprzyja Spójni Stargard. Po porażce z HydroTruckiem Radom (80:83) sytuacja się zmieniła. Bardzo prawdopodobne, że beniaminek do utrzymania w Energa Basket Lidze będzie potrzebował zwycięstw nad wyżej notowanymi rywalami.

- Jestem zawiedziony, że graliśmy dużo mniej niż 40 minut na intensywności. Kosztowało nas to porażkę w ważnym meczu, ale ja wierzę w tych zawodników, że się podniosą. Taka jest rola trenera żeby ich podnosić, dawać im plan. W niedzielę ten plan zaczęliśmy realizować dopiero w drugiej kwarcie. Wróciliśmy do tego meczu. Mieliśmy szanse na linii rzutów wolnych. Wszystkie ważne posiadania w końcówce czwartej kwarty zmarnowaliśmy i przegraliśmy trzema punktami - przyznał po meczu z HydroTruckiem Radom Kamil Piechucki.

Spójnia rozczarowała w spotkaniu, które musiała wygrać żeby spokojnie myśleć o utrzymaniu w Energa Basket Lidze. Popełniła sporo błędów w końcówce, a przede wszystkim fatalnie zaczęła istotny pojedynek. To było zaskakujące, bo w ostatnich meczach stargardzianie słynęli właśnie z mocnych początków. Dlaczego w niedzielę było inaczej?

Czytaj też: Mariusz Niedbalski tryumfował w Sopocie

- Trzeba się spytać gdzie w głowach zawodników była gotowość od pierwszej minuty. Na to pytanie nigdy nie będziemy znali odpowiedzi. Nie wiemy, co dokładnie siedzi w głowie każdego zawodnika. Wychodzą teoretycznie starterzy i nie potrafią od pierwszego posiadania zawalczyć tak, jak byśmy chcieli. To są rzeczy indywidualne. Tego się nie da zmierzyć żadną statystyką - ocenił trener Spójni Stargard.

ZOBACZ WIDEO Bundesliga: Rozczarowanie w Lipsku. RB stracił punkty i przewagę w tabeli [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Co na to koszykarze? - W ostatnich meczach zaczynaliśmy każde spotkanie z dużą energią i przez to nakręcaliśmy się do coraz większej walki i lepszej gry. Dobry początek napędza późniejszą fazę meczu. Myślę, że tego trochę zabrakło, ale nie nazwałbym tego problemem, który będzie się powtarzał - przekonywał Dawid Bręk.

Zobacz także: Anwil zlekceważył AZS i przegrał

Rozgrywający podkreślił, że to nie koniec walki o utrzymanie. Spójnia ma jeszcze mecz u siebie z Miastem Szkła Krosno oraz kilka spotkań, w których jest realna szansa na sprawienie niespodzianki. - Szkoda tego meczu, bo włożyliśmy w niego dużo energii i walki. Trochę szkoda, że nie od początku. Wiele razy wracaliśmy. W każdym z tych momentów zespół z Radomia umiał nam ponownie odskoczyć i nie potrafiliśmy ich przełamać. Ten mecz był ważny, ale nie przekreśla nas i nawet nie spycha na ostatnią pozycję - analizował koszykarz, który w niedzielę zdobył pięć punktów.

Do gry po kontuzji wrócił Piotr Pamuła. Zdobył 19 punktów (4/6 za trzy) i w drugiej połowie wraz z Rodem Camphorem trzymał drużynę w grze o zwycięstwo. W końcówce, podobnie jak cały zespół, nie ustrzegł się błędów. - Zabrakło ważnych łatwych rzutów, jak osobiste w końcówce. Na przykład moje trzy. Nie ma żadnego wytłumaczenia. Nie możemy sobie na to pozwolić. Daliśmy im mnóstwo łatwych punktów, gdzie gramy naprawdę dobrą obronę i w pewnym momencie gdzieś ktoś zbiega i są łatwe punkty spod kosza - podsumował Piotr Pamuła.

Źródło artykułu: