EBL. Ivan Almeida: Anwil ma mistrzowską mentalność

Newspix / Grzegorz Jędrzejewski / Na zdjęciu: Ivan Almeida
Newspix / Grzegorz Jędrzejewski / Na zdjęciu: Ivan Almeida

- Nie czuję się MVP. Cały Anwil zasługuje na tytuł MVP. To jest inny Ivan Almeida. Nie jestem tutaj po to, żeby tylko zdobywać punkty. Zależy mi na zespole. Moje statystyki schodzą na dalszy plan - mówi Ivan Almeida, koszykarz Anwilu Włocławek.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Co było kluczem do zwycięstwa Anwilu Włocławek w serii z Arką Gdynia w półfinale Energa Basket Ligi?[/b]

Ivan Almeida, koszykarz Anwilu Włocławek: Odpowiedź jest bardzo prosta: Anwil Włocławek to prawdziwy zespół. Wszyscy wiedzą, co mają robić na parkiecie i to daje nam przewagę, że w każdym meczu kto inny może przejąć inicjatywę. W jednym spotkaniu może to być Broussard, w innym Simon, a w kolejnym Łączyński i tak dalej. To nasza ogromna siła.

Przy 0:2 nie zwiesiliście głów, nadal wierzyliście w powodzenie misji pod tytułem: "awans do wielkiego finału"?

Wierzyliśmy, że uda nam się złamać Arkę i tym samym awansować do wielkiego finału. Pod koniec pierwszego spotkania znaleźliśmy sposób na pokonanie rywali. Rozszyfrowaliśmy ich. W drugim meczu popełniliśmy za dużo prostych błędów w czwartej kwarcie, na dodatek nasza skuteczność była na fatalnym poziomie. Uważam, że Arka zlekceważyła nas, ale play-offy szybko weryfikują takie myślenie.

Zobacz także: EBL. Przemysław Frasunkiewicz: W lutym zrobiłem mały błąd. On najprawdopodobniej zaważył o naszej porażce

Jak w takim razie zatrzymaliście Arkę?

Klucz do zatrzymania tego zespołu leży w dwóch osobach: Florence i Bostic. Oni nie mogą ze sobą współpracować, bo obaj chcą piłkę i decydować o obliczu danej akcji. Jeśli jeden zdobywa 30-40 punktów, to drugi nie jest w stanie tego zrobić i pojawia się u niego frustracja. A do tego dochodzą przecież inni zawodnicy! Szubarga, Wołoszyn nie mają swoich rzutów, Dulkysa w tej serii praktycznie nie było. Garbacz i Ponitka byli zmienieni po jednym-dwóch błędach w obronie. Oni nie do końca wyglądali jak zespół, dlatego ich pokonaliśmy.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Lipiński: Gala Ekstraklasy była dla mnie trochę śmieszna. To było dogadzanie Piastowi za wszelką cenę

Czyli Anwil i Arka to jak woda i ogień, kompletne przeciwieństwo?

Tak. Wierzymy w siebie i nie zwracamy uwagi na to, kto zdobywa największą liczbę punktów w danym meczu. Realizujemy nasze założenia, analizujemy grę rywali i szukamy najsłabszych punktów. Jeśli widzimy, że jeden z naszych zawodników ma dzień i mu idzie, to gramy na niego. Wykorzystujemy to, że jest w dobrej formie.

Jak ciężka była dla pana ta seria?

Było ciężko. Przez całą serię próbowałem grać pod zespół, starałem się szukać partnerów na wolnych pozycjach. W trudnych momentach byłem cały czas z drużyną i uważam, że w konsekwencji to zaprocentowało.

Zobacz nieprawdopodobne popisy Almeidy w piątym meczu:

To prawda. W najważniejszym meczu rzucił pan 22 punkty, trafiając pięć rzutów z dystansu. Zagrał pan jak prawdziwy MVP.

Nie czuję się MVP. Cały zespół to MVP. To jak walczymy na parkiecie jest imponujące. Dzięki temu jesteśmy w grze o finał. I to my nadal jesteśmy numerem jeden w Polsce.

Dużo mówiło się o pana pojedynkach z Bosticiem i Ginyardem. Jak pan do tego podchodził?

Faktycznie ludzie dużo o tym mówili i pisali. Ja z nikim z Arki nie rywalizowałem. W ogóle się na tym nie skupiałem. Powtórzę - dla mnie najważniejszy jest zespół i zwycięstwo.

Mam wrażenie, że na przestrzeni kilku miesięcy oglądamy innego Ivana Almeidę. Ten jest bardziej nastawiony na zespół.

Zmieniłem się. Nie jestem tutaj po to, żeby tylko zdobywać punkty. Interesuję mnie to, jak sprawić, żeby drużyna grała lepiej i wykorzystywała swoje silne strony. Moje indywidualne statystyki schodzą na dalszy plan.

Już w czwartek startuje rywalizacja finałowa. Będziecie gotowi?

Wiemy, że to nie koniec. Mamy jeszcze jedno zadanie do wykonania. Jesteśmy gotowi na finał. Zmierzymy się z Polskim Cukrem, który jest mocnym zespołem, ale zapewniam, że będziemy gotowi na tego rywala.

Zobacz także: EBL. MVP na "0". Fatalny występ Jamesa Florence'a

Źródło artykułu: