EBL. Kamil Łączyński komentuje rozstanie z Anwilem: Ze słów prezesa wynika, że byłem hamulcowym. To nie jest miłe

- To była decyzja Igora Milicicia. Jako trener nie stracił w moich oczach, ale mocno stracił jako osoba prywatna. Zawiodłem się na nim. On zawdzięcza mi tyle samo, co ja jemu - mówi Kamil Łączyński po rozstaniu z Anwilem Włocławek.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Kamil Łączyński Newspix / Grzegorz Jędrzejewski / Na zdjęciu: Kamil Łączyński
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Od czwartku nie jest już pan zawodnikiem Anwilu Włocławek. Klub wypowiedział umowę na kolejny sezon. Jak się pan o tym dowiedział?

Kamil Łączyński, reprezentant Polski i dwukrotny mistrz Polski z Anwilem Włocławek: Igor Milicić wyszedł z taką inicjatywą. To była jego decyzja. Trener w środę wieczorem zadzwonił do mnie, ale... to była dziwna rozmowa.

Nie wiem, co trener chciał powiedzieć. Robił jakieś dziwne podchody, wypytywał mnie o różne tematy. Próbował mnie podejść. Nie umiał wprost powiedzieć: "nie chcę cię w drużynie". Otworzył się w momencie, gdy ja zacząłem mówić wprost, co o tym uważam i co mi na sercu leży. Wtedy dopiero usłyszałem, że ma inną koncepcję i chce spróbować czegoś innego.

I jaka była pana reakcja?

On jest trenerem i bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Czy mi się to podoba czy nie, muszę zaakceptować taki stan rzeczy.

A czy spodziewał się pan takiego ruchu ze strony klubu?

Nie. Ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Szczególnie, że wszystko tak szybko się potoczyło. Nawet nie zdążyłem się za dobrze nacieszyć tym mistrzostwem.

[b]ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Więcej w karierze przegrałem niż wygrałem [cała rozmowa][/b]

Czy pośpiech był związany z datą klauzuli wykupu umowy?

Tak. Anwil miał czas do 20 czerwca, dlatego przedstawiciele klubu musieli szybko podjąć decyzję.

Zdradzę coś. W negocjacjach z Anwilem przed poprzednim sezonem była rozważana opcja w moim kontrakcie mówiąca o tym, że zostanie on z automatu przedłużony, gdy zdobędziemy medal. Ja, mając rodzinę i pewne plany związane z Włocławkiem, stwierdziłem, że nie chcę mieć kolejnego roku niepewności. Zaproponowałem opcję "buy-outu" dla obu stron. Sezon rozegrałem dobry i w życiu nigdy bym się tego nie spodziewał, że klub skorzysta z takiej klauzuli.

Zobacz także: Złota nie ma, ale jest mnóstwo pieniędzy. Polski Cukier sporo zarobił na grze w finale EBL

Pytał pan trenera Milicicia, dlaczego zdecydował się na zmianę wizji zespołu?

Nie. To była dziwna rozmowa. Nie spodziewałem się po trenerze czegoś takiego.

Co pan mówił w trakcie rozmowy?

Przedstawiłem swoją opinię. Powiedziałem, że w 100 procentach podporządkowałem się roli, jaka została mi przypisana. Uważam, że nie do końca byłem wykorzystywany w taki sposób, w jaki ja sobie tego życzyłem. Zaakceptowałem to i wsadziłem dumę i ambicję w kieszeń. W trakcie sezonu miałem kilka rozmów z trenerem, sygnalizowałem, że pewne rzeczy mi nie odpowiadają. Igor widział moje niezadowolenie. Obaj chcieliśmy obronić tytuł mistrzowski, więc wiedziałem, że muszę się dostosować.

Jaka była w takim razie pana rola w zespole?

Jako kapitan miałem być liderem w szatni i na boisku. Mam takie cechy charakteru, że dobrze się w tym czuję. Na parkiecie byłem przedłużeniem myśli szkoleniowej, więc jako rozgrywający byłem odpowiedzialny za jej realizację. Zarówno w ataku, jak i w obronie. Igor przede wszystkim wymagał ode mnie żebym "uruchomił" wszystkich graczy.

Ale w meczach numer sześć i siedem w serii finałowej oglądaliśmy nieco innego Kamila Łączyńskiego. Aktywnego i rzucającego. Co się zmieniło?

Tym razem zrobiłem coś po swojemu. Zmiany w kryciu, które stosował zespół z Torunia, wykorzystywałem do gry 1na1. Okazało się to korzystne dla drużyny.

Zobacz także: EBL. Jakub Schenk: Uspokoiłem się na boisku. Chcę zagrać o medale

Komentarze w trakcie sezonu były mocno nieprzychylne pod pana adresem: Kamil Łączyński wygląda blado na tle Aarona Broussarda.

Nie mam z tym problemów, że ludzie tak mówią. Doskonale wiem, na co patrzą i na co zwracają uwagę. Prawda jest taka, że kibice o wielu sprawach nie wiedzą. Mają jedynie szczątkowe informacje. Komentują to, co widzą na parkiecie, często bez głębszej refleksji. Swoją rolę odgrywają także media. A prawda jest taka, że nie byłem odpowiedzialny za zdobywanie punktów. To tak jakby rozliczać pomocnika w piłce nożnej ze strzelonych bramek. On ma inne zadania i koniec. Ja ze swoich zadań wywiązywałem się na 5+.

Kibice mówili: "waha się, boi się rzucać".

Słyszałem te głosy. I odpowiadam: takie zachowanie było czymś spowodowane, nie wzięło się z niczego. Uważam, że wynikało to z braku odpowiedniej pewności siebie. To akurat wynikało z roli i z tego, jak był skonstruowany zespół. Na początku było 10-11 wyrównanych zawodników i każdy coś chciał, żądał zagrywek na siebie. Dostosowałem się do swojej roli, ale mocno na tym straciłem. Nadszarpnąłem swoją opinię. Nie do końca się nią przejmuję, ale muszą z nią żyć.

Mocne zdanie wyraził prezes klubu Arkadiusz Lewandowski. W komunikacie mogliśmy przeczytać: "Jako klub chcemy iść do przodu. W związku ze zmianą przepisów i brakiem konieczności gry zawodnikami miejscowymi w każdej minucie spotkania, zmienia się nasza koncepcja budowy zespołu." Te słowa zabolały?

Tak i to bardzo. Z tych słów wynikło, że byłem hamulcowym zespołu. To jest niemiłe, bo ja temu klubowi oddałem serce. Byłem częścią dwóch tytułów mistrzowskich. Zapewne wiele osób dalej pracuje w klubie i może przeżywać takie piękne chwile, również dzięki temu, że ja grałem dobrze i byłem w tym zespole. To było niefajne ze strony prezesa Lewandowskiego. To była szpilka.

Kibice piszą: "Kamil Łączyński pierwszą ofiarą zmiany przepisu o dwóch Polakach na parkiecie."

I to jest dla mnie bardzo dziwne. Byłem MVP finałów, trener mnie wychwalał na konferencji prasowej i nagle... okazuje się, że grałem, bo miałem polski paszport. Podobnie jest z opinią, którą wyraził prezes Lewandowski. Uważam, że mowa jest srebrem a milczenie złotem i oczywiście cisną się mocne słowa na język, ale zachowam je dla siebie.

Igor Milicić dużo stracił w pana oczach?

Jako trener nie stracił, ale mocno stracił jako osoba prywatna. Zawiodłem się na nim. Nie boję się powiedzieć tego, że on zawdzięcza mi tyle samo, co ja jemu. Dał mi wiele wskazówek, a ja mu dałem sporo dobrego na parkiecie. Nie zamierzam teraz zamartwiać się z tego powodu. Myślę, że cała sytuacja sprawi, że dostanę jeszcze większego powera do działania.

Co dalej z Kamilem Łączyńskim?

Moi agenci działają.

Rok temu był pan blisko gry w rosyjskim Permie. Czy teraz będzie chciał pan obrać kierunek zagraniczny?

Nie chcę niczego deklarować. Zobaczymy, co się wydarzy. Na razie jestem w lekkim szoku.

Będzie panu brakowało atmosfery w Hali Mistrzów?

Przez cztery lata pobytu we Włocławku czułem się jak w domu. Spotkałem wiele wspaniałych osób, z którymi mam zamiar utrzymywać kontakt po wyjeździe. Najbardziej będzie mi jednak brakowało tej atmosfery w trakcie meczów. Uwielbiam grać dla tak fanatycznie dopingujących kibiców. Słowo dziękuję nie jest w stanie odzwierciedlić tego, jak bardzo jestem im wdzięczny. Wiele razy okazywali wsparcie w momentach, kiedy nam nie szlo. Po tym poznaje się prawdziwych zapaleńców.


Zobacz także: EBL. Ivan Almeida: Jestem gotowy do rozmów o przyszłości

Czy rezygnacja z Kamila Łączyńskiego to dobra decyzja Anwilu Włocławek?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×