Dla kibiców z Kutna ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba. Jest już pewne, że Polfarmex nie dokończy sezonu na pierwszoligowych parkietach. We wtorek odbyło się spotkanie "ostatniej szansy" trenera Jarosława Krysiewicza z przedstawicielem miasta. Ratunku dla drużyny już nie ma, a władze klubu zapadły się pod ziemię.
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Gdy drużyna wygrywa, działacze zawsze wystawiają piersi po ordery. Gdy zaczynają się problemy, nagle z nikim nie ma kontaktu, w telefonie pojawia się poczta głosowa. Zespół z Miasta Róż długo walczył o przetrwanie, rozmawiał z lokalnymi sponsorami, jednak bez wsparcia zarządu, misja okazała się niewykonalna.
Sponsor się wycofał
Sytuacja Polfarmeksu nie zepsuła się z dnia na dzień. Duże zaległości pojawiły się w sezonie 2016/17, w którym zespół musiał pożegnać się z ekstraklasą. Wycofali się sponsorzy, obcokrajowcy odchodzili z klubu, a pierwszoplanowe role grali Polacy, którzy mieli swoje pięć minut. Im nie chodziło o pieniądze. Dostali szansę rozwoju i zapracowania sobie na dużo lepszy kontrakt.
ZOBACZ WIDEO: Peter Schmeichel: Robert Lewandowski do Manchesteru United!
Takim przykładem miał być Jacek Jarecki, którego historia jest kuriozalna. Po udanym sezonie w Kutnie podpisał dwuletni kontrakt z PGE Turowem Zgorzelec. To nie był kolos na glinianych nogach. Klub był wypłacalny, a sam zawodnik dostał bardzo dobrą pensję. W sierpniu 2018 roku drużyna ogłosiła jednak upadłość.
- Podpisując przed sezonem dwuletni kontrakt z PGE Turowem Zgorzelec, który był uznanym klubem w naszym kraju z solidnym sponsorem, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to wszystko może się tak skończyć - powiedział.
Jarecki został bez pracy i wynagrodzenia. Udało mu się podpisać umowę z AZSem Koszalin, który po sezonie... wycofał się z rozgrywek! Powód był jak zawsze ten sam - pieniądze. - Koszykówka to moja pasja i to się nigdy nie zmieni, ale moją wiarę w profesjonalne granie zabija prawo, które nie chroni zawodników i łatwość, z jaką kluby ogłaszają upadłość. Myślę, że powinno się o tym mówić - mówi rozgoryczony.
Ugoda wyrokiem śmierci
Nasuwa się pytanie, jak zadłużone zespoły przechodzą proces licencyjny i mogą nadal występować w rozgrywkach? To bardzo proste. Klub podpisuje ugody z koszykarzami. Pieniądze zostaną wypłacone, jednak zostanie to rozłożone w czasie. Na 3, 6 lub 9 miesięcy. - Podpisywanie ugód stało się czymś zupełnie normalnym, ale zwykle nie kończą się one uregulowaniem zaległości - dodaje Jarecki.
W praktyce ugody można wyrzucić do kosza. Gdy klub zgłasza upadłość, ten papier traci na ważności. Tak było w przypadku Siarki Tarnobrzeg, która miała zaległości od kilkunastu lat! W 2019 roku drużyna zniknęła z koszykarskiej mapy Polski. Szanse na odzyskanie pieniędzy są zerowe.
Znakomity przykład to R8 Basket Kraków. Nikt już nie pamięta o "potentacie" z Małopolski, który miał zawojować ekstraklasę, a nawet europejskie puchary.
Historia tej miłości była bardzo krótka. W 2016 roku właściciel R8 Basket Kraków założył sobie, iż zbuduje wielki klub w Polsce. Zaczął pompować duże pieniądze w II-ligowy zespół, zatrudniając graczy z przeszłością w ekstraklasie oraz I lidze. Szastał kasą na lewo i prawo. Oferował każdemu zawodnikowi 3-4 razy lepsze pieniądze niż w innych klubach.
Od początku 2018 roku wszystko runęło z gruzach. Zawodnicy czuli "pismo nosem" i chcieli uciec z Krakowa. Jeden z nich powiedział. "Prezesie, ja rozumiem, że mogą być problemy finansowe. Odejdę, zrzeknę się reszty kontraktu. Dominik Kotarba-Majkutewicz zapewniał. "Spokojnie, wszystko będzie na czas, nie odchodź".
Prezes obiecywał gruszki na wierzbie. Zawodnicy byli zwodzeni z tygodnia na tydzień. Praktycznie dwa razy w miesiącu mieli zapewnienie przelewu i wypłatę zaległych pieniędzy. Nikt się ich nie doczekał.
Przykładów jest mnóstwo. W poprzednim sezonie z wielkimi problemami borykał się SKK Siedlce. Zawodnicy przez wiele miesięcy nie widzieli pieniędzy na oczy. Niektórzy dostali je po sezonie, a część z nich dalej czeka na uregulowanie zaległości. Zarząd obiecywał, jednak atmosfera w klubie była fatalna. To w dużym stopniu przełożyło się na spadek drużyny do II ligi. Teraz klubu już nie ma.
Los zawodników uzależniony jest od miasta czy jednego dużego sponsora. Gdy jeden z tych podmiotów wycofuje pieniądze, zaczynają się wielkie problemy. W Siedlcach miasto zakręciło kurek z pieniędzmi, w innych przypadkach sponsorzy wybierali inne drużyny do promowania własnej marki. W praktyce mają do tego święte prawo, jednak na szarym końcu zostają zawodnicy, którzy nie dostaną swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Każdy z nich ma rodziny, rachunki i własne potrzeby. Zbyt szybko przechodzimy do tego do porządku dziennego.
Jest nadzieja
Z dziennikarskiego obowiązku należy pochwalić kluby, które nie mają problemów z regularnymi płatnościami. Od wielu lat takim przykładem jest GKS Tychy, który nie obiecuje cudów. Nie płaci najwięcej w lidze, jednak pieniądze zawsze pojawiają się na kontach koszykarzy zgodnie z terminem.
Problemów z płatnościami nie ma w kilku innych klubach, w Polonii Leszno czy Księżaku Łowicz. To daje nadzieję, że polska koszykówka w końcu twardo zacznie stąpać po ziemi. Przykład musi iść jednak z góry, a w Energa Basket Lidze nie zawsze jest z tym kolorowo.
Zobacz także: Puchar Europy. Stracona szansa Asseco Arki po fatalnej końcówce
Zobacz także: VTB. Stelmet Enea BC nie do zatrzymania. Kolejny triumf, kolejne sto punktów