4 kwarty z gwiazdą: Boris Gorenc

Boris Gorenc, niegdyś gwiazda reprezentacji Słowenii, pięciokrotny uczestnik Mistrzostw Europy w latach 1995-2003, sześciokrotny Mistrz Słowenii z Olimpiją Lublana oraz zwycięzca Pucharu Saporty w 2002 roku z ekipą Monte dei Paschi Siena. Dziś już koszykarski emeryt, posiadający własną agencję sportową, opowiedział o swojej bogatej karierze i nie tylko, specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl w wywiadzie z serii "4 kwarty z gwiazdą".

W tym artykule dowiesz się o:

- Boris to najbardziej utalentowana obecnie tykająca bomba, która niedługo eksploduje. Jeśli tylko będzie odpowiednio ciężko pracował, może być najszybszym, najsilniejszym i najskuteczniejszym obrońcą jaki kiedykolwiek urodził się w Europie - mawiał o Borisie Gorencu na początku lat 90-tych Zmago Sagadin, człowiek-legenda słoweńskiej koszykówki, największy mentor koszykarza oraz trener, który sprowadził go do Olimpiji Lublana w roku 1990.

Tym samym zresztą Sagadin spełnił najskrytsze marzenia zawodnika, który odkąd tylko zaczął grać w koszykówkę, pragnął znaleźć się w ekstraklasie, a jeszcze lepiej w kadrze Olimpiji. Od początku szybko udowadniał swój wielki potencjał i w debiutanckim sezonie, mając zaledwie 17 lat, stał się ważnym ogniwem zespołu. Jego rola rosła wraz z kolejnymi sezonami, aż do statusu gwiazdy w roku 1993, któremu towarzyszyło powołanie do seniorskiej reprezentacji Słowenii, a wcześniej złoty medal Mistrzostw Europy do lat 22 i tytuł MVP rozgrywek.

W swoim kraju Gorenc grał jeszcze trzy lata (ogółem pięć mistrzostw Słowenii), po czym uznał, że czas przenieść się zagranicę. Wybrał ekipę SIG Strasbourg, w której błyszczał od samego początku i zakończył sezon jako czwarty strzelec ligi ze średnią 19,7 punktu. Nic dziwnego zatem, że wówczas 24-latka zauważyli przedstawiciele NBA, a konkretnie najwięksi z największych - Chicago Bulls. W "Wietrznym Mieście" Słoweniec miał okazję trenować przez około trzy miesiące i choć pod koniec października kierownictwo "Byków" uznało, że nie jest wystarczająco dobry, by grać w NBA, on sam uważa dziś ten epizod za najważniejszy i najlepszy w swojej bogatej karierze. Przez chwilę miał okazję ćwiczyć, biegać i rzucać obok Michaela Jordana i innych graczy najwspanialszej drużyny lat 90-tych.

Po powrocie na Stary Kontynent, mierzący 195 cm obrońca kontynuował swoją dobrą passę we włoskiej LEGA 1. Był graczem Kinderu Bolonia, gwiazdą Lineltexu Imola Mediolan, Monte dei Paschi Siena (17,4 punktu i 3,1 zbiórki oraz triumf w Pucharze Saporty) czy Metisu Varese (21,3 punktu, 4,6 zbiórki i 2,1 asysty), a w roku 2003 trafił do Olympiakosu Pireus. Tam, pośród innych znakomitości, takich jak Ruben Wolkowyski, Goran Jurak czy Panayotis Liadelis nie notował już tak świetnych statystyk, więc następnie powrócił do Włoch, do Amatori Snaidero Udine. Pod koniec kariery zaś, w roku 2005 związał się dwuletnią umową z Khimki Moskwa, po czym sportowy strój odłożył w roku 2008, po rozegraniu kilkunastu spotkań w swojej ukochanej Olimpiji i wywalczeniu szóstego tytułu mistrza Słowenii.

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Boris Gorenc. Nie znam żadnej historii związanej z moim imieniem. Coś tam słyszałem, że dziadkowie bardzo chcieli bym tak miał na imię, ale pewności nie mam czy to oni pomagali je wybrać. Ogólnie rzecz biorąc, lubię swoje imię i nie zamieniłbym go na żadne inne.

2. Urodziłem się… w Lublanie i tylko to miasto liczy się dla mnie. Lublana, Lublana i tylko Lublana. Grałem w wielu klubach, mieszkałem w pięknych miastach, jak Siena, Pireus czy Moskwa, ale nigdzie nie jest tak, jak w ukochanej Lublanie. Stolica mojego kraju daje mi siły do działania, energię by żyć.

3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… biegałem i biegałem. Nie potrafiłem chodzić, spacerować wolno. Zawsze byłem w ruchu... Cóż, chyba coś w rodzaju ADHD, ale na szczęście wówczas nie znano tego pojęcia (śmiech).

4. Teraz, kiedy jestem starszy… już nie jestem tak energiczny, ale staram się wkładać sto procent siebie w każde działanie, którym jestem zajęty. Zarówno jeśli chodzi o koszykówkę, jak i o życie prywatne.

5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Drażen Petrović. To był największy z największych. Najlepszy zawodnik europejski, który kiedykolwiek grał w koszykówkę. Miał wielką charyzmę, a jego śmierć to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii basketu. Nie wiem, czy był lepszy czy gorszy od Michaela Jordana, bo tego nie da się porównać już teraz, ale Drażen był wielki. Obecnie nie mam żadnego idola.

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… w roku 1983, mając 10 lat w zespole Heliosa Domżale. Grałem tam aż siedem sezonów, kiedy jako junior dostałem się do Olimpiji Lublana. Dlaczego zacząłem grać w koszykówkę? Sam nie wiem, chyba coś mnie do niej po prostu ciągnęło. Uwielbiałem rywalizację, te skoki adrenaliny.

2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… kochałem, kocham i będę kochał tą grę. Zawsze chciałem być dobry, ba, zawsze chciałem być najlepszy. Już jako dziesięciolatek patrzyłem w przyszłość i widziałem siebie jako zawodowego gracza. Wiele dało mi to, że moi rodzice wspierali mnie od samego początku. Pomyśl ile świetnych talentów zostało zmarnowanych, tylko dlatego, że matka czy ojciec nie potrafili zrozumieć pasji syna? Mnie na szczęście to nie dotyczyło.

3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… Zmago Sagadin bez dwóch zdań, który trenował mnie w najbardziej istotnych latach mojej kariery. To on zresztą zdecydował o moim transferze do Olimpiji Lublana w roku 1990 i pod jego wodzą grałem i trenowałem przez cztery kolejne sezony. Wiem, że nie wszyscy są zwolennikami modelu pracy mojego krajana. Zmago przez cały czas wywiera wielką presję na swoich podopiecznych, ale jeśli jesteś odporny i przejdziesz przez jego system, to z pewnością jesteś w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji na parkiecie. Zmago to gwarant rozwoju, a koszykarza jest w stanie zrobić z totalnego antytalencia.

4. Kiedy byłem młodszy chciałem przerwać przygodę z koszykówką, bo… właśnie przez tą presję Zmago. Dzisiaj wiem, że bez tamtych katorżniczych treningów nie miałbym tak bogatej kariery, jaką mogę się obecnie pochwalić, ale kilkanaście lat temu nie byłem taki mądry i wiele razy ścinałem się z nim oraz krzyczałem, że kończę z grą. Zawsze jednak wracałem. Pragnienie sukcesu okazywało się większe.

5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… w ekstraklasie słoweńskiej. Innych marzeń sportowych nie miałem. Nie myślałem nigdy o reprezentacji Słowenii, o grze w czołowych klubach Europy czy NBA. Dopiero później moje sportowe marzenia zwiększały się wraz z grą w coraz to lepszych klubach, ale kiedy byłem małym chłopcem chciałem przede wszystkim dostać się do ligi. Miałem niespełna 17 lat, kiedy moje marzenia spełniły się i występowałem przeciwko takim gwiazdom jak: Dino Radja, Predrag Danilović, Żarko Paspalj... Czasami ktoś mnie pyta jak się czułem, kiedy naprzeciw mnie stawały żywe legendy jugosłowiańskiego basketu. Odpowiadam wówczas, że normalnie, chciałem przede wszystkim pokazać na boisku, że jestem tak samo dobry, jak oni. Żadnych przyjacielskich pogawędek, żadnych uśmiechów czy brania podpisów po meczach. Liczyła się tylko walka na parkiecie.

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… nie mam szczególnie ulubionego spotkania, które wspominałbym co jakiś czas. Pamiętam jedynie pewnie wydarzenia, które miały miejsce na parkiecie, jak np. w sezonie 2000/2001, kiedy grałem w barwach Mens Sana Siena (dzisiejsze Montepaschi - przyp. M.F.) i w ostatnich sekundach oddałem rzut na wagę zwycięstwa nad Albą Berlin w rozgrywkach Suproligi. Nie przywiązuje wagi to tego typu klasyfikacji...

2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce…... więc tak samo odpowiem również i na to pytanie. Nie mam pojęcia. Z pewnością było ich bardzo dużo, ale staram się ich nie rozpamiętywać.

3. Największy sukces mojego życia to… moja rodzina. Mam świetną żonę i trójkę wspaniałych dzieci. Dwóch gangsterów i jedną księżniczkę (śmiech). Już teraz bardzo często widuję chłopaków, jak klepią piłkę od kosza, więc kto wie, może pewnego dnia pójdą w ślady taty? Nie ukrywam, że byłby to dla mnie piękny prezent.

4. Największa porażka mojego życia to… reprezentacja Słowenii. Może ty mi powiesz, jak to jest, że kraj, który ma kilku trenerów na najwyższym europejskim poziomie, a zawodnicy grają w czołowych klubach Europy, od lat nie potrafi odnieść znaczącego sukcesu na arenie międzynarodowej? Zmago Sagadin, Saso Filipovski, Neven Spahija, Tomo Mahorić, Ales Pipan, Jure Zdovc, Primoż Breżec, Bostjan Nechbar, Marko Milić, Sani Becirović, Beno Udrih, Rasho Nesterović... Mógłbym tak wymieniać godzinami i każdy przyzna, że to osoby, które wykonywały bądź wykonują świetną pracę, ale co z tego skoro nigdy nie udało się przełożyć tych umiejętności na sukces kadry...

5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Chicago Bulls, chociaż słowo "grać" jest akurat nieadekwatne. Załapałem się do składu "Byków" w lato roku 1997 i spędziłem tam tylko nieco ponad trzy miesiące. Mimo to, to najlepszy czas w mojej karierze. Trenowałem razem z wielkim Michaelem Jordanem, Scottie’m Pippenem, Dennisem Rodmanem, Steve’m Kerrem, Ronem Harperem czy Tonim Kukocem, a nad nami wszystkimi panowała majestatyczna postać Phila Jacksona. Nieprawdopodobne przeżycie. Tamta ekipa to najlepszy zespół, który kiedykolwiek grał w koszykówkę. No i MJ... jego wielkości nie zrozumie nikt, kto nie miał okazji go poznać. Poza tym, wymieniałbym również Olympiakos Pireus, Montepaschi Siena oraz Olimpiję Lublana. To jedne z najlepszych klubów w Europie.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Swoją karierę skończyłem… rok temu, w 2008, czyli mając 35 lat. Uważam, że to był idealny czas by powiedzieć "stop". W koszykówkę na najwyższym poziomie grałem przez osiemnaście lat, a do tego siedem lat w zespołach juniorskich Heliosa. Czyli razem ćwierć wieku, a to wystarczająco długo. Osiągnąłem bardzo wiele, byłem mistrzem Słowenii, pięciokrotnie grałem na Mistrzostwach Europy, wygrałem Puchar Saporty, triumfowałem także w konkursach wsadów. Fajne wspomnienia...

2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej… nie jest prawdą, że zostałem skautem, tak jak informują niektóre strony internetowe. Zostałem właścicielem agencji sportowej i reprezentuję koszykarzy, zajmując się negocjowaniem umów z klubami. Innymi słowy - stałem się zmorą wszystkich drużyn europejskich (śmiech). Ale kocham to. Nie da się tego porównać do gry w koszykówkę, ale wydaje mi się, że mogę się temu poświęcić równie mocno, co grze na boisku. Decyzję o utworzeniu agencji podjąłem po zakończeniu kariery. W jej trakcie nie myślałem, że będę się tym zajmował. Widziałem się raczej na ławce trenerskiej, ale pewnego dnia postanowiłem, że wolę być szefem dla samego siebie, mieć swoją agencję i o wszystkim decydować, niż być na czyichś usługach i martwić się, co będzie jak przegram jakiś mecz. Obecnie reprezentuję m.in. Marko Milicia, Mihę Zupana, Desmona Farmera, Juby Johnsona czy znanego ci z ligi polskiej Pawła Kikowskiego.

3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… nie mam jakichś szczególnych planów. Chciałbym pozostać przy tym co robię i cieszyć się z sukcesów moich podopiecznych. Oczywiście przede wszystkim zależy mi na mojej rodzinie, ale rozumiem, że to pytanie stricte zawodowe.

4. Marzę, że pewnego dnia… będę mógł powiedzieć sobie: "No, Boris, wszystko co chciałeś zrobić w życiu, zrobiłeś. Teraz możesz umierać" (śmiech). Z tym umieraniem to żartuję oczywiście, ale jednak chciałbym zrealizować w ciągu życia wszystkie swoje marzenia, te mniejsze i te większe oraz chciałbym, by los był łaskawy dla mojej rodziny.

5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… mam nadzieję, że niczego nie będę musiał żałować. Ani ja, ani nikt z moich najbliższych.

Komentarze (0)