Koszykówka. Isaiah Wilkins - wojownik nie tylko na boisku. Kobe Bryant w jego wspomnieniach

WP SportoweFakty / Artur Lawrenc / Na zdjęciu: Isaiah Wilkins
WP SportoweFakty / Artur Lawrenc / Na zdjęciu: Isaiah Wilkins

- Jaki był Kobe? Był niesamowitym koszykarzem. Zawsze, od dzieciaka obserwowałem koszykówkę i widziałem mnóstwo jego gier. Był wspaniały, wyjątkowy. Jego sposób myślenia, mentalność… Nigdy czegoś takiego nie widziałem - wspomina Isaiah Wilkins.

[b]

Historia z przedmieścia Atlanty[/b]

"Lecz ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą…".

23 września 1995 roku w Lilburn w stanie Georgia na świat przyszedł Isaiah. Tak dała mu na imię matka, na cześć Biblijnego Izajasza.

- Jestem osobą duchowną, po prostu cały czas staram się zrozumieć życie - powiedział o sobie.

Robin Collins, gdy urodziła chłopca, miała tylko 16 lat. Tak naprawdę sama była dzieckiem, które dopiero co rozpoczęło swoją naukę w szkole średniej. Wówczas chłopcem opiekowali się dziadkowie. Właśnie wtedy najważniejszą osobą w życiu Isaiaha stał się dziadek, James Taylor.

- Był moim pierwszym trenerem, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. To dzięki niemu polubiłem baseball i ta dyscyplina była obecna w moim życiu. Dziadek jest dla mnie ogromną inspiracją i wsparciem - opowiada.

Isaiah stał się doskonałym miotaczem. Niemal każdego dnia przykładał swoją małą dłoń do dłoni dziadka, podnosił wzrok i prawie wybuchał płaczem. Myślał wtedy, że nigdy nie będzie większy.

ZOBACZ WIDEO Nie żyje Kobe Bryant. "Odszedł ktoś większy, ktoś kto działał na całe pokolenia i generacje młodych zawodników."

Bezpieczna przystań

Później pojawiła się koszykówka, choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy był w szkole podstawowej jego matka poślubiła Dominique'a Wilkinsa, który tym samym adoptował chłopca i dał mu swoje nazwisko.

Dominique jest członkiem Koszykarskiej Galerii Sław, przez jedenaście sezonów związany był z Atlantą Hawks, brylował w NBA szczególnie w latach osiemdziesiątych. To dzięki niemu Isaiah zainteresował się koszykówką i był blisko niej - tak blisko, że codziennością dla niego było podawanie piłek Bryantowi, Shaqowi, Jamesowi, czy innym sławnym koszykarzom z NBA.

- Wraz z ojczymem byłem przy reprezentacji USA podczas olimpiady w Pekinie w 2008 roku. Byłem "chłopcem od piłek", dlatego wciąż byłem blisko zawodników. Zawsze byłem nieśmiałym, spokojnym, zamkniętym w sobie dzieckiem. Za wiele nie mówiłem, ale byłem bardzo szczęśliwy, że tam jestem. Pamiętam sytuację, kiedy razem z ojczymem jechaliśmy windą. Jechał z nami też... Kobe Bryant. Kobe spojrzał na mnie i zapytał, czy zagram z nim "1 na 1". Byłem tak zdenerwowany, że nic nie powiedziałem. Uśmiechnął się, a ja schowałem się za Dominique. Śmiał się, że skopałby mi tyłek - wspomina, po czym dodaje: - Jaki był Kobe? Był niesamowitym koszykarzem. Zawsze, od dzieciaka obserwowałem koszykówkę i widziałem mnóstwo jego gier. Był wspaniały, wyjątkowy. Jego sposób myślenia, mentalność… Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

Zobacz także: NBA. W Polsce chcą upamiętnić Kobego Bryanta. Ruszyła zbiórka na mural w Warszawie

Po pewnym czasie małżeństwo Robin i Dominique'a przechodziło kryzys - ostatecznie nie przetrwało takiego stylu życia, na walizkach i w ciągłej rozłące spowodowanej jego pracą. Nastolatek wrócił do dziadków.

Para ma dwoje dzieci - młodszego brata Jacoba oraz siostrę Jolie, która urodziła się z rozszczepem kręgosłupa i porusza się jedynie na wózku inwalidzkim. I to jego tatuaż na nodze ma dla niego największe znaczenie. Symbolizuje walkę i ogromną miłość do siostry.

- Ten tatuaż jest dla mojej siostry. Tak jak ona, jest dla mnie bardzo ważny. Ona jest niesamowitą wojowniczką i bardzo mnie inspiruje - mówi.

Nastoletni Isaiah zapowiadał się naprawdę nieźle - w końcu miał się od kogo uczyć, jednak miał zupełnie inny styl niż swój ojczym. Wówczas odnosił swoje małe sukcesy w lidze uczelnianej. 

"Isaiah Wilkins!" – wiwatowali fani, kiedy zaliczył dobry występ. Podczas kilku lat spędzonych w UVA, Wilkins znany był jako wytrwały obrońca – został wybrany Defensywnym Graczem 2018 roku. Tony Bennett, trener drużyny Virginia Cavaliers wołał na niego "Glue guy" - jego zdaniem był typem, który jednoczył zespół, inspirował swoim nastawieniem i grą, potrafił to wszystko skleić. Ale w środku, on sam potrzebował czegoś, co go poskleja.

Walka nie tylko na boisku

Wkrótce ujawniła się jego depresja i lęki. W 2018 roku koszykarz zasłynął również z tego, że przyznał się, że choruje na depresję i stany lękowe, o czym rozmawia dopiero od niedawna.

- Wydaje mi się, że nie byłem świadomy tego, że mam depresję dopóki nie byłem w szkole średniej. Miałem wcześniej symptomy, o których nie miałem pojęcia. U mnie objawiało się to nadmierną sennością, brakiem energii, poczuciem beznadziejności. Były momenty, kiedy po prostu nie mogłem wstać z łóżka, nie mogłem normalnie funkcjonować.

Kiedy było naprawdę źle? W okresie wakacyjnym przebywałem w rodzinnym domu, przygotowywałem się do sezonu, wcześniej chodziłem do szkoły. Nie miałem siły wstać z łóżka. Po prostu każdy dzień spędzałem w ciemności, zamknięty w pokoju, płacząc. Każdego dnia - zdradza.

Wilkins pamięta chwile w liceum, kiedy wyszedł z klasy, by oddychać w brązową papierową torbę, aby załagodzić atak paniki. Ukojenia szukał z piłką do koszykówki pod pachą.

- Boisko to było miejsce, gdzie mogłem wyjść, wyrzucić z siebie wszystko co duszę w środku. Mogłem grać tak mocno jak potrafię, zapominając o świecie poza koszykówką. To było moje lekarstwo, bezpieczna przystań.

- Miałem przyjaciół, którym wiele zawdzięczam. Przychodzili do mnie, próbowali pomóc, wyciągnąć mnie z domu. Ciężko powiedzieć skąd to się wzięło. Nie jest potrzebny żaden powód, ale myślę, że może mieć to podłoże genetyczne - opowiada.

W końcu jego matka również toczyła podobną walkę. Przyznała, że zmagała się ze stanami lękowymi przez większość swojego życia, a ten niepokój narastał wraz z pogarszaniem się jej relacji z mężem. Zaczęła nadużywać środków przeciwbólowych.

- Uważam, że ludzie powinni wiedzieć, że to jest w porządku. Należy wiedzieć, że to nic złego prosić o pomoc. Są momenty kiedy powinno poszukać się specjalisty. Myślę, że przyjaciele czy koledzy z drużyny też mogą wiele pomóc. Nikt nie powinien się tego wstydzić - zauważa.

Czasami każdy dzień jest bitwą pod górę, jednak opowiada, że nie ma złych dni każdego dnia. Przychodzą i odchodzą. Ale kiedy ma zły dzień, prosi o spokój i normalne traktowanie.

- Tak, chciałbym tak powiedzieć. To jedyny sposób jaki znam, by przetrwać – odpowiada zawodnik Polpharmy Starogard Gdański na pytanie, czy czuje się wojownikiem.

Zobacz także: Historie i basket Jerzego Chudeusza. "Jechałem na klinikę mając kilka groszy i namiot."

Komentarze (1)
avatar
henryc SKS
28.01.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Tak to prawdziwy wojownik , między innymi dzięki jego obronie i trzech blokach Polpharma wygrała mecz z Treflem , dobry duch drużyny , szkoda ,że tylko kilku jest takich zawodników w Polpharmie Czytaj całość