Koszykówka. Marcin Gortat: Kobe Bryant to był półbóg. Nie ma już takich sportowców

Getty Images / Ricky Carioti/The Washington Post / Na zdjęciu: Kobe Bryant i Marcin Gortat
Getty Images / Ricky Carioti/The Washington Post / Na zdjęciu: Kobe Bryant i Marcin Gortat

Nawet na koniec kariery zainteresowanie jego występami było tak olbrzymie, że gdy chciałem załatwić bilety na mecz, znajomi mówili "zapomnij". Wejściówki były wyprzedane kilka miesięcy przed spotkaniem. Hala pękała w szwach - opowiada Marcin Gortat.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: W jakich okolicznościach dowiedział się pan o śmierci Kobego Bryanta?
[/b]
Marcin Gortat, były koszykarz klubów NBA i reprezentacji Polski: Dostałem SMS-a. Aż mnie zmroziło. Nie wiedziałem, jak zareagować i co powiedzieć. Po chwili wszedłem na social media i te fatalne wieści się potwierdziły. Nie chciałem w to uwierzyć, że człowiek-legenda, który podbił cały koszykarski świat, zginął w sposób tragiczny.

Rozbił się lecąc helikopterem na trening koszykarski. Jakie to były okolice Los Angeles?

Czytałem, że był to śmigłowiec "Sikorsky S-76B" z 1991 roku. Aż nie chce mi się w to wierzyć, że Kobe leciał tak starym helikopterem. To bardzo dziwne. Ostatnio sam mocno zastanawiałem się nad zakupem śmigłowca, bo to znacznie ułatwia poruszanie się po Los Angeles. Ale po tym wszystkim nie wiem, czy w ogóle chcę wsiadać do śmigłowca.

Helikopter rozbił się w Calabasas. To jest obok Malibu, dzielnicy, w której mieszkam na co dzień. Kobe leciał z Newport Beach. Tam ma swój dom. Te miejscowości nie są od siebie bardzo odległe, ale samochodem tę trasę pokonuje się w trzy, cztery godziny.

Podobno często latał helikopterem.

To prawda. Kobe w ten sposób poruszał się po Kalifornii. Pamiętam, że gdy był kontuzjowany i przechodził rehabilitację, lądował na terenie szpitala.

ZOBACZ WIDEO Cały świat żegna Kobego Bryanta. "Gdyby odciąć mu jedno z ramion, to wypłynęłaby z niego czerwono-czarna krew"


Jakim był człowiekiem?

Gdy go poznałem w 2009 roku, był bardzo zdystansowany, zamknięty w sobie. Był arogancki, na parkiecie w ogóle nie można było z nim porozmawiać. Był człowiekiem piekielnie skoncentrowanym na tym, co ma wykonać na boisku.

Ale pod koniec kariery podobno był bardziej otwarty. Dał panu na pamiątkę swoje buty?

Tak, to było w trakcie jego pożegnalnego sezonu. Graliśmy mecz w Los Angeles, a ja byłem wtedy kapitanem drużyny. Przed spotkaniem przywitaliśmy się i mu wtedy w żartach powiedziałem, że w 2009 roku zabrał mi możliwość zdobycia tytułu, to teraz mógłby chociaż mi dać koszulkę z autografem. Wtedy też nazwał mnie "Polish Hammer", co wiele dla mnie znaczyło. Śledził moją karierę, wiedział, kim jestem. To było coś. Po meczu podszedłem pod szatnię i mu się przypomniałem. Wtedy Kobe mnie zaskoczył, bo wręczył mi buty z autografem.

Podobno zakolegował się pan z ochroniarzem Bryanta?

Tak, on na co dzień był policjantem w Los Angeles. Zawsze chodził krok w krok za Kobe. Na mecze, na treningi. Zaprzyjaźniłem się z nim, raz mnie nieźle nastraszył. Wracaliśmy z imprezy nad ranem. Nagle słyszę, jak ktoś puka w szybę auta. Pomyślałem wtedy: "Oho, policja, będą problemy". A tu widzę znajoma twarz: "Siema Gortat". Zatrzymał nas dla żartu, chciał się przywitać.

Ten ochroniarz mi mówił kiedyś, że Kobe w trakcie wakacji potrafił wstać o 6 nad ranem i trenować do 8-9, bo później szedł z dziećmi do parku na spacer. On był zbudowany z zupełnie innej gliny niż 99 procent sportowców.

Szymon Szewczyk mówi o nim, że był zerojedynkowy. Albo coś robił na maksa z wielką pasją, albo nie robił tego wcale, bo szkoda mu było czasu.

Świetnie to Szymon opisał. Hakeem Olajuwon, były gracz i szkoleniowiec, gdy z nim tydzień trenowałem, opowiadał mi o Bryancie, że zanim zaczął trening, najpierw w ramach rozgrzewki oddawał 400 rzutów. "Ja od samego siedzenia i czekania byłem zmęczony" - śmiał się Olajuwon. Bryant był poważnym zawodnikiem. Nigdy nie miał żadnych przywitań, puknięć, stuknięć. Piątkę przybijał i po prostu wychodził na parkiet po zwycięstwo. W Los Angeles jest półbogiem, doprowadził klub do sukcesów. Dotarł do panteonu gwiazd sportu.

Czyli w jakim gronie pan go umieszcza?

Wilt Chamberlain, Michael Jordan, Tiger Woods, Muhammad Ali. To są najwspanialsi sportowcy w historii.

LeBron James?

Jego tam jeszcze nie ma. Wiem, że przeskoczył Bryanta w klasyfikacji najlepiej punktujących, ale musi osiągnąć jeszcze sporo, żeby go dogonić.

Kobe Bryant zmienił się z biegiem lat?

Tak, ewoluował, otworzył się. Stał się facetem, który potrafi docenić wysiłek przeciwnika, okazać mu szacunek. Tego wcześniej nie było. Kobe potrafił się uśmiechnąć, porozmawiać na parkiecie. Wydaje mi się, że to ciśnienie zdobywania kolejnych tytułów trochę z niego zeszło i spowodowało, że oglądaliśmy innego Kobego. I choć był już na końcu kariery, to zainteresowanie jego występami było tak olbrzymie, że gdy chciałem kupić dodatkowe bilety na mecz w Waszyngtonie, odbiłem się od ściany. "Zapomnij" - mówili mi ludzie w klubie. Wejściówki były wyprzedane kilka miesięcy przed spotkaniem. Hala pękała w szwach.

Zobacz także: Kobe Bryant - bohater całego pokolenia

Źródło artykułu: