Pogoda była bardzo zła w niedzielny poranek w okolicach Los Angeles. Gęsta mgła spowodowała fatalną widoczność. Operator lotów poinformował pilota śmigłowca, Ara Zobayana, że jest za nisko. Ten, obracając helikopter, uderzył o skały. Śmigłowiec stanął w płomieniach i runął. Śmierć na miejscu poniosło 9 osób, wszystkie obecne na pokładzie. Wśród nich Kobe Bryant i jego trzynastoletnia córka Gianna.
Pewnego dnia dziennikarz sportowy Michael Lewis napisał, że koszykarz Shane Battier całymi godzinami studiuje nagrania Kobego Bryanta, by skuteczniej bronić. Kobe, gdy się o tym dowiedział, nagrał podobną kompilację ze swoimi najlepszymi zagraniami. Analizował je długo, a potem wprowadził do nich niewielkie zmiany, które miały zmylić przeciwnika. To był właśnie Bryant, tytan pracy, perfekcjonista.
Tak bardzo zakochany w grze, że rozpoczynał swój trening codziennie o 4.15 rano i nie schodził z parkietu, zanim nie oddał 800 rzutów.
ZOBACZ WIDEO Cały świat żegna Kobego Bryanta. "Gdyby odciąć mu jedno z ramion, to wypłynęłaby z niego czerwono-czarna krew"
Nie ma wątpliwości, że był bohaterem młodej generacji koszykarzy. Dla tych wszystkich, którzy nie mieli okazji oglądania Michaela Jordana i Magica Johnsona, to on był najważniejszy, jego plakaty wisiały nad łóżkami młodych fanów NBA.
Koszykówka jak choroba genetyczna
Bryant był jednym z tych niewielu sportowców na szczycie, o których mówi się, miał dar. Jako początkujący zawodnik był już typowany do przedstawicieli młodego pokolenia, które będzie rządziło ligą. Sam nie ukrywał, że chciałby być wśród największych koszykarzy w historii. "Nie wiem jeszcze, jak to zrobić, ale znajdę sposób".
Cel osiągnął, zasłużył na miejsce przy stole z największymi z wielkich. Steve Kerr, menedżer Golden State Warriors, powiedział, że to właśnie Bryant był ze wszystkich najbliżej Jordana. W 2015 roku został trzecim najlepszym strzelcem wszech czasów, prześcignął największego z wielkich. Swojego idola, właśnie Jordana, którego jako chłopak analizował na wszystkie możliwe sposoby, a który tuż po śmierci Bryanta powie, że czuje się, jakby stracił młodszego brata.
NBA potrzebowało nowej wielkiej gwiazdy po zakończeniu kariery przez Jordana i nie da się ukryć, że Kobe idealnie się do tej roli nadawał. Oczywiście samo wymienienie całej listy osiągnięć Bryanta pokazuje, z jak wielkim zawodnikiem mieliśmy do czynienia. Do pięciu tytułów mistrzowskich z Los Angeles Lakers, do dwóch złotych medali olimpijskich z Pekinu i Londynu z kadrą narodową, należy dodać, że do drużyny gwiazd NBA wybierany był 18 razy, po raz pierwszy w 1998 roku, choć nie był w tym czasie nawet w wyjściowej piątce Lakers. Pokazuje to, jak wielkie oczekiwania były z nim związane. Po 20 latach w NBA trzeba powiedzieć, że je spełnił, choć też przez wiele lat nie brakowało głosów, że nie potrafi wykorzystać należycie swojego potencjału, że nie jest tak dobry jak mógłby być.
Zaczął grać w koszykówkę mając trzy lata. Była to "choroba genetyczna". Jego ojciec, Joe Bryant również był profesjonalnym koszykarzem. Po zakończeniu kariery w NBA przeniósł się do Włoch, do Rieti. Nieco wbrew rodzinie. Miał zostać na rok, skończyło się na wieloletnim pobycie na Półwyspie Apenińskim. Sam Bryant nie ukrywa, że Włochy miały na niego ogromny wpływ. "Umiem wysoko skakać, wszystko inne zostało wyszykowane w stylu włoskim".
Wyjazd do Włoch bardzo scementował rodzinne więzi. Nie mieli nikogo innego, tylko siebie. Od najmłodszych lat bardzo dużo pracował z nim ojciec, który po latach mógł w końcu zająć się dziećmi. Dwa treningi dziennie i mecz w weekend to zupełnie inny styl niż amerykańskie ciągłe podróże z hali do hali. Uczył go wielu rzeczy, ale jednym z najcenniejszych darów, który dał, była pewność siebie. Joe uważał, że brak pewności siebie był jednym z tych czynników, który spowodował, iż nie osiągnął tyle, ile by mógł. Nie hamował więc zapędów syna, gdy ten pokazywał, na ile go stać. Tę pewność siebie świetnie pokazuje obraz z 1999 roku. Michael Jordan został wówczas poproszony o to, by dał kilka rad młodszemu koledze. Zanim zaczął mówić, Kobe wypalił: "Mógłbym ci skopać tyłek w grze jeden na jednego".
Jak czytamy w biografii sportowca, zdaniem psychologa George’a Mumforda, który pracował z obiema wielkimi gwiazdami, "właśnie ta nieprzenikniona i niezachwiana wiara we własne umiejętności stanowiła cechę, którą Bryant ewidentnie przewyższał rywali: Dzięki niej znajdował się w swojej własnej kategorii (…) Nie pozwalał sobie w tym obszarze na żaden kompromis".
Gdy Bryant mówił: "Jeśli zobaczycie mnie walczącego z niedźwiedziem, módlcie się o niedźwiedzia", było więc i trochę żartu, przekory ale też tej niezwykłej pewności siebie, którą on nazywał "mentalnością mamby".
A nie było wątpliwości, że jest znakomity. Do tego Kobe dodał niezwykły charakter: "Kiedy rozstrzygały się losy spotkania i znajdowałem się pod ścianą, zawsze chciałem walczyć. Albo jesteś wtedy walczakiem, albo mięczakiem. Ja zawsze chciałem walczyć".
Zmiótł asystenta w powierzchni parkietu
Dostęp do koszykówki miał dzięki dziadkom, którzy wysyłali mu z Filadelfii kasety video z różnymi programami. Były też nagrania meczów NBA, których jako dzieciak Kobe oglądał 40 rocznie. Nie było szansy, by mając rano szkołę, czekał do 3 nad ranem i oglądał mecz. Z czasem ojciec zamówił "dostawę video z meczami do domu" i analizowali jewspólnie. Nie oglądali, żeby oglądać, ale po to, by wyłowić detale. Ten etos pracy został mu na zawsze.
Po powrocie do Stanów Zjednoczonych został gwiazdą szkolnej drużyny z Filadelfii i w końcu trafił do NBA. Został, jako 17-latek, wybrany w drafcie 1996 roku z numerem 13. do Charlotte Hornets. Nie było tak, że nie został należycie doceniony, po prostu wiele klubów nie było przekonanych ze względu na jego wiek. "Transfery" prosto z liceum do NBA kończyły się często niepowodzeniem. Co do możliwości zawodnika nie było wątpliwości. Tony DiLeo, szef skautingu Philadelphii 76rs, uważał nawet, że Kobe mógłby spokojnie zostać wybrany z numerem 1, ale jego klub – mający prawo wyboru – postawił na Allena Iversona. Bryant miesiąc później został wymieniony za Vlade Divaca z Los Angeles Lakers. W LA nie mieli wątpliwości. Na jednym z pierwszych treningów Bryant zagrał jeden na jednego przeciwko asystentowi trenera i zmiótł go z powierzchni parkietu a menedżer klubu Jerry West pytany przez trenerów, czy nie boi się o nastolatka, odparł: "Jest lepszy niż ktokolwiek w naszej drużynie". Wiedział, że jeśli Lakers chcą odzyskać dawny blask, muszą mieć kogoś takiego. Z drużyną z zachodniego wybrzeża Bryant związał się na następne 20 lat.
Podobne odczucia, jak DiLeo czy ludzie ze sztabu Lakersów, mieli szefowie Adidasa, którzy podpisali z Bryantem umowę, dzięki której osiemnastolatek miał zarobić 48 milionów dolarów przez najbliższe sześć sezonów. Rodzina Bryantów przeprowadziła się do wielkiej willi dzielnicy Pacific Palisades. Bryant zajął najwyższe piętro, gdzie urządził swoje królestwo. W jednym z wywiadów zażartował, że teraz to on wypłaca swoim rodzicom kieszonkowe. Rodzice pewnie nie byli z tego zadowoleni, gdy więc po jednym z pierwszych meczów Bryant wpadł do domu i zaczął opowiadać, jak świetnie mu poszło, Pam, matka zawodnika, szybko sprowadziła go na ziemię: "Świetnie kochanie, a teraz idź wyrzuć śmieci".
W tym samym czasie związał się z 17-letnią początkującą aktorką i tancerką Vanessą Laine. Rodzice Bryanta nie akceptowali tego związku, w rodzinie doszło do rozłamu. Młody zawodnik demonstrował swoją niezależność. Z dnia na dzień sprzedał należącą do niego rezydencję, rodzice musieli się wyprowadzić. Zamknął też swoją agencję rozrywkową, zostawiając kilku członków rodziny i znajomych bez pracy. Pozmieniał numery telefonów. Odciął wszystkich najbliższych. Dlatego w 2001 roku Joe i Pam nie pojawili się na ślubie.
Dopiero dwa lata później, gdy urodziła się pierwsza córka Bryantów, rodzina się pogodziła. Ale życiorys Bryanta został w tym czasie zabrudzony wielkim skandalem. Został oskarżony o napaść seksualną. Zawodnik został aresztowany w związku z gwałtem na 19-letniej recepcjonistce hotelowej. Nigdy się do tego nie przyznał, uważał, że doszło do stosunku za obopólną zgodą, ale zdecydował się na ugodę i przeprosiny. "Choć wierzę głęboko, że do naszego spotkania doszło za obopólną zgodą, zdałem sobie sprawę, że ona zupełnie inaczej patrzyła na tę sprawę niż ja". Dziewczyna wycofała skargę, sprawa została zakończona, ale zdewastowała jego wizerunek. Od tej pory pojawi się we wszystkich przekrojowych tekstach na temat zawodnika.
"Jedynie Bóg może powstrzymać Kobe Bryanta"
Było to w 2003 roku, a więc już po okresie trzyletniej dominacji Lakersów w lidze, gdy Bryant miał już niekwestionowaną pozycję w świecie NBA, po raz drugi z rzędu był wybrany do pierwszej piątki ligi. Wydawało się, że stanowią niezwykły trójkąt z Shaquillem O'Nealem i fantastycznym menedżerem Philem Jacksonem, choć wiadomo, że atmosfera między nimi była napięta, dochodziło do częstych sporów i dopiero po latach potrafili wzajemnie uznać swoją wielkość.
ZOBACZ Michael Jordan: "Kobe był dla mnie jak brat"
Był też jednym z najbardziej rozpoznawanych sportowców na świecie. Świetnie oddaje to historia z Chin z 2000 roku, gdy, wedle legendy, musiał ratować się ucieczką przed ludźmi. Tłum 15 tysięcy Chińczyków był gotów rozszarpać go z uwielbienia na strzępy. Tłum zebrał się już o 9 rano, a przecież Bryant na "evencie", gdzie był głównym gościem, miał się pojawić dopiero 7 godzin później.
Tak naprawdę szczyt osiągnął wiele lat później. Do historii ligi przejdzie jego 81 punktów w meczu z Toronto Raptors (122:104), w całym sezonie aż 27 razy rzucił powyżej 40 punktów w meczu, co było osiągnięciem historycznym. A jednak w głosowaniu na MVP sezonu zajął zaledwie 4. miejsce. Wygrał w 2008 roku. Tylko raz. Na pewno było go stać na więcej, choć - jak zaznaczał - w tym okresie LeBron James, Bryant był najlepszy w lidze, bez względu na indywidualne nagrody.
ZOBACZ Nowe informacje w sprawie katastrofy śmigłowca z Bryantem na pokładzie
Nigdy nie było wątpliwości co do tego, że dąży do doskonałości. Del Harris, trener, który pracował z nim w Lakers na początku kariery, powiedział, że "nie interesują go imprezy, wieczorne wypady. Jest skoncentrowany tylko na tym, by być najlepszym w swojej dziedzinie i osiągnąć poziom Jordana". Najlepszym był, czy osiągnął poziom Jordana? Pewnie wielu jego fanów tak sądzi, choć zabrakło mu tej umiejętności gry zespołowej, którą miał zawodnik Chicago Bulls. Blokowało go z pewnością ego, które nie do końca pozwalało mu traktować kolegów z drużyny jak równych sobie. Jak pisał Bill Simmons, autor "Wielkiej Księgi Koszykówki", Bryant "grał w koszykówkę, jakby był to sport indywidualny". To czy grał na miarę talentu czy też nie, czy osiągnął, ile mógł, czy jednak mógł znacznie więcej, było przedmiotem niekończących się sporów publicystów zajmujących się koszykówką. Nie ma wątpliwości, że osiągnął bardzo dużo i zdecydowana większość specjalistów umieści go dziś w dziesiątce najlepszych graczy w historii sportu.
Wiele lat wcześniej Charles Barkley po kolejnym fantastycznym meczu Kobego, powiedział, że "jedynie Bóg może powstrzymać Kobe Bryanta". Szkoda tylko, że stało się to tak wcześnie.
---
W pracy nad artykułem korzystałem z książek "Kobe Bryant. Showman" Rolanda Lazenby i "Wielka księga koszykówki" Billa Simmonsa.