Popularna "Biba" na koszykarskich parkietach sięgała po tytuły mistrzowskie w Polsce (cztery razy), Rosji (cztery razy) i Turcji. La Gazzetta dello Sport wybrała ją najlepszą koszykarką Europy w 2003 roku.
Cztery lata temu objęła menadżerskie stery w Arce Gdynia. Pracy oddaje się w pełni. Ma swoje cele, zasady i jasny przekaz, odnośnie szkolenia i "sztucznych" ograniczeń mających pomóc polskim koszykarkom.
Krzysztof Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: 21 zwycięstw w 21 meczach i mistrzostwo Polski. Spodziewała się pani, że to wszystko wypali tak doskonale?
Agnieszka Bibrzycka, menedżer Arka Gdynia: Po brązowym medalu w poprzednich rozgrywkach, teraz za cel założyliśmy sobie finał. Aczkolwiek miałam pewne obawy, szczególnie przez Euroligę. Wiem jak to jest grać dwa mecze w tygodniu. Dodatkowo to są wyjazdy, które trzeba pogodzić z polską ligą. Do tego co normalne pojawia się zmęczenie, słabsze momenty, kontuzje.
ZOBACZ WIDEO: Jaka sytuacja panuje w klubie Krzysztofa Piątka? Asystent Jerzego Brzęczka: "Krzysiek cierpi"
Wszystko jednak zadziałało perfekcyjnie. Kontuzje też nie nękały.
Jestem naprawdę dumna z dziewczyn i trenerów, bo to wszystko było mądrze prowadzone. Była dobra logistyka i dziewczyny mogły koncentrować się wyłącznie na meczach. Pod względem fizycznym z kolei trenerzy Gundars Vetra i Tomasz Cielebąk wiedzieli, jak i kiedy rozkładać obciążenia, żeby zapobiegać ewentualnym urazom. Efekt? Wszystkie nasze zawodniczki zdrowe dotrwały do końca rozgrywek. To było bardzo ważne w kontekście naszego wyniku.
Nie ma atmosfery, nie ma wyników. To był najważniejszy aspekt osiągnięcia takiego rezultatu?
Chemia w drużynie była doskonała, cały czas to wszyscy powtarzali. Dziewczyny rozumiały się świetnie tak na parkiecie, jak i poza nim. Nie było konfliktów, nie było problemów. Paradoksalnie uważam też, że nie było jednego lidera, na którym rywal mógł się skupić i wyłączając go nasza drużyna nie grała. Było pięć czy sześć zawodniczek, które mogły pociągnąć mecz.
Wspomniała pani o latach, kiedy sama grała. Teraz trenerzy czerpią wiedzę z tego pani bagażu doświadczeń? Są podpowiedzi kiedy, jak i co zrobić?
Tak, jak najbardziej. Śmieję się, że jestem takim przekaźnikiem pomiędzy dziewczynami, trenerami i prezesem. Nie jestem stricte trenerem, bo ta rola jakoś do mnie nie przemawia. Grałam tyle lat i ta presja, to wszystko jest już za mną. Mimo to jestem praktycznie na każdym treningu. Staram się dużo rozmawiać z zawodniczkami i trenerem. Jeżeli mogę to pomagam doświadczeniem. Nie wyobrażam sobie czegoś nie wiedzieć. Jako menedżer muszę być na miejscu cały czas i przy jakimkolwiek problemie być gotowa, żeby pomóc.
Jak się pani czuje w tej roli? To trudniejsze w porównaniu z grą? Wtedy wychodziła pani na parkiet, robiła swoje i było po wszystkim.
To zdecydowanie całkiem inna rola. Natomiast uważam, że menedżerem nie może być osoba, która nie rozumie koszykówki. Osoba z zewnątrz np. z korporacji. To nie jest praca od 8 do 16, tylko praca 24h na dobę. Weekendy, mecze, wyjazdy, telefony o różnych porach dnia czy nocy, rozwiązywanie najróżniejszych problemów.
Czyli jest ciężko, ale czerpie pani dużą radość i satysfakcję z tej pracy?
Kocham ten klub, tą drużynę i koszykówkę. To przede wszystkim sprawia, że się tej pracy oddaję w pełni i jestem usatysfakcjonowana z tego co robię. To inna presja wyniku, bo też za niego jakoś odpowiadam, ale wszystko to mnie pozytywnie nakręca.
Nie wyrywa się pani czasem na parkiet, nie brakuje tego?
Szczególnie na początku często człowiek aż się wyrywał, żeby coś pokazać, żeby coś zagrać inaczej, wytłumaczyć czy krzyknąć. Teraz, już z perspektywy czasu, trochę te nerwy u mnie są inne. Staram się z ławki podpowiadać tak trenerom, jak i zawodniczkom.
Arka Gdynia rozpoczęła budowę składu na nowy sezon. Wiadomo już, że zabraknie Bec Allen. Dlaczego? Były w ogóle rozmowy na temat pozostania Australijki w Gdyni np. jeszcze w trakcie trwania rozgrywek?
Sezon zakończył się wcześnie i niespodziewanie. Nie byliśmy pewni, jak ta sytuacja wpłynie na klub i na przyszły sezon, dlatego żadnych rozmów w trakcie rozgrywek nie było. Żegnając się z wszystkimi była natomiast deklaracja, że chcemy zatrzymać tyle zawodniczek ile się uda. Co do Bec to nie ukrywam, że rozmawiałam z nią długo i chciałam ją przekonać, żeby została. Podjęła jednak inną decyzję, chciała zmienić klimat. To jest sport, kariera jest krótka i są różne priorytety.
Nie ma jeszcze oficjalnych zasad, jakie będą obowiązywały w Energa Basket Lidze Kobiet w sezonie 2020/2021. Nie ma obawy, że budujecie na chwilę obecną zespół nieco "w ciemno"?
Budujemy, bo zmian ma nie być. W styczniu - przy okazji Pucharu Polski w Lublinie - odbyło się spotkanie organizacyjne dotyczące nowych rozgrywek. Tam ogłoszono, że żadnych zmian nie ma w planach. Do budowy zespołu podchodzimy zatem tak samo, jak w poprzednim sezonie. Chcemy grać w Eurolidze, chcemy walczyć o mistrzostwo Polski,dlatego skład budujemy pod tym kątem. Pokrzyżować coś może jedynie wirus, ale tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Wtedy będziemy reagować na bieżąco.
Pandemia koronawirusa wpłynęła na budżet klubu? Jest już wiedza, jakimi pieniędzmi mistrz Polski będzie dysponował?
Ciężko mi się wypowiadać na ten temat. Naszą główną siłą jest miasto, które zawsze nas wspierało. Widać to nie tylko na płaszczyźnie finansowej. Miasto dało nam pewną deklarację, ale wiemy, jaka jest sytuacja. Drugą siłą napędową jest nasz prezes i jego firma VBW. Tutaj deklaracja jest pewna. Prezes chce osiągnąć podobny wynik, a żeby tak się stało, to musimy mieć podobny budżet.
A jak przebiegają same rozmowy z zawodniczkami? Dopytują się jak wygląda sytuacja w Gdyni, w Polsce. Boją się czegoś?
Już zamykając miniony sezon rozmowy były prowadzone inaczej. Jak wspomniałam zakończył się on niespodziewanie wcześniej i staraliśmy się dogadać co do finansów. To mi się udało. Tak samo co do nowego sezonu starałam się zaznaczyć, że przy jakiejś przerwie w lidze, wcześniejszego zakończenia rozgrywek, będą prowadzone rozmowy tak z zawodniczkami, jak i agentami. Wszyscy jednak rozumieją sytuację, dlatego nie jest to problematyczne.
Jak reaguje pani na listy klubów, które chcą wymóc na PZKosz zmniejszenie liczby zawodniczek zagranicznych do dwóch?
Patrzę na to trochę z przymrużeniem oka, bo to jest liga zawodowa i nie można stawiać jakichś sztucznych ograniczeń. Nie możemy sobie czegoś wymyślić i zmieniać przepisy co sezon. Powtórzę: to liga zawodowa, gdzie są sponsorzy i wszyscy odpowiadają za wynik. Teraz będąc po tej "drugiej stronie" widzę, że presja wyniku jest duża. Przepis o zmniejszeniu liczby graczy zagranicznych nie poprawiłby nagle poziomu gry polskich koszykarek. "Przerabialiśmy" już taki pomysł o dwóch Polkach na parkiecie przez wiele sezonów.
Takie ograniczenia nie wpłynęłyby również korzystnie na poziom ligi. My grając w Eurolidze widzieliśmy, że ten poziom jest tam wysoki i Europa nam bardzo ucieka. W tym trudnym dla wszystkich klubów czasie pandemii, gdzie sponsorzy się wycofują, a miasta mają ważniejsze wydatki niż wspieranie lokalnych klubów, spróbujmy ratować drużyny i wspomóc je, aby mogły wystartować w przyszłym sezonie zmniejszając koszta: licencji, wpisowe, sędziowie, komisarze itp.
Gdy pani grała obowiązywał przepis o dwóch Polkach na parkiecie. Czy Agnieszka Bibrzycka coś na tym zyskała? Czy mimo wszystko i tak trzeba było sobie minuty na parkiecie wywalczyć samemu?
Ten przepis obowiązywał dość długo, ale szczerze chyba nic nie dał, bo nie poszliśmy do góry, jako reprezentacja. Wręcz przeciwnie. Nasza reprezentacja grała coraz gorzej. To ogrywanie Polek trochę na siłę nie dało rezultatu. Ja, jako młoda zawodniczka, przychodząc do Lotosu Gdynia też miałam ogromną konkurencję, ale czerpałam z tego. Treningi przeciwko wybitnym zawodniczkom dały rezultaty i to było na pewno bezcenne. Nie ma "drogi na skróty". Może czasy są inne, ale ambicja, determinacja, ciężka praca i wyznaczanie sobie celów w sporcie są i będą wyznacznikiem sukcesu.
Teraz tego nie ma?
W dzisiejszych zawodniczkach brakuje mi tego, co przed chwilą wymieniłam. Od prawie 4 lat jestem w naszym klubie menadżerem, trenerem, koleżanką czy mentorem - nie tylko w pierwszej drużynie, ale również w grupach młodzieżowych. Obserwuje mecze i treningi. Rozmawiam, pytam, wygłaszam przemówienia, oferuje pomoc. Chciałabym zobaczyć młode zawodniczki, które przychodzą na treningi pierwszej drużyny i podpatrują, jak należy trenować. Chciałabym żeby zadawały pytania gdy czegoś nie wiedzą (bo zazwyczaj wszystko wiedzą). Żeby miały swoich idoli, przychodziły na mecze i oglądały je zamiast "gapić" się w telefon. Gdy zapytam "jak ci się grało" żeby nie zaczynały zdania od "bo trener" albo "nie umiem", tylko "muszę bardziej popracować" albo "co zrobić w takiej sytuacji?". To jest TYLKO zmiana podejścia. Ambicja, determinacja, o której mówiłam, a potem jest ciężka praca.
Mówiąc o poziomie. Teraz już nieco "z boku", bo z perspektywy menedżera zasiadającego na ławce - poziom Energa Basket Ligi Kobiet poszedł w dół?
Może nie poziom ligi bo uważam, że jest ona atrakcyjna dla kibica, mecze są zacięte i wyrównane, ale poziom Reprezentacji. To się jednak nie bierze z tego, że Polki nie grają w ekstraklasie. Jakbyśmy zrobili porównanie gdy był przepis gwarantujący im jedno miejsce na parkiecie do tego poprzedniego sezonu, gdy już go nie było, to minuty są podobne. Problem reprezentacji to nie tylko problem minut spędzonych na parkietach ligowych, ale również poziomu gry zawodniczek.
Gdzie zatem tkwi problem, co trzeba zmienić?
Tu i teraz problemu nie rozwiążemy w przeciągu sezonu. Ja bym się bardziej skupiła na młodszych rocznikach, gdzie praktycznie w każdej kategorii jesteśmy w dywizji B. Skoro w niej gramy, to siłą rzeczy te dziewczyny dochodząc do wieku seniorskiego nie są w stanie wejść na ten najwyższy poziom. Gdzie jest szkolenie i selekcja? W klasach sportowych 1-8 brakuje trenerów od koszykówki, brakuje szkoleń, często sprzętu sportowego i dostępności sali. Co dzieje się z SMS-em w Łomiankach, gdzie przez wiele lat nie mamy wybitnych zawodniczek. Nie liczę tutaj Ani Makurat, która jest talentem wybitnym do tego mocno wspieranym przez rodziców.
Zawodniczki kończąc 4-letnie szkolenie w SMS-ie wyjeżdżają masowo do USA. Musi być większa współpraca na linii PZKosz - SMS - klub. Naprawdę nie trzeba szukać pomysłów daleko, skoro mamy przykład w siatkówce. Tam od wielu lat sukcesy są i wygląda na to, że w polskiej rzeczywistości da się stworzyć dobry model szkolenia i selekcji w sportach zespołowych.
Zobacz także:
Czas na konkretne decyzje w PLK. Sezon może zacząć się już w sierpniu
Najgorszy możliwy wybór. Bryce Douvier: Pozbawiono nas możliwości walki o realizację celu