EBL. "Żołnierz" polskiej koszykówki. Atleta z Gdyni, wzorujący się na LeBronie [WYWIAD]

Przemysław Żołnierewicz wzoruje się na LeBronie Jamesie. Kocha sportową rywalizację. Miał zostać inżynierem budownictwa, jednak wybrał koszykówkę. Dziś jest ciągle rozwijającym się zawodnikiem z dużymi aspiracjami. Mówią na niego "Johnny".

Patryk Pankowiak
Patryk Pankowiak
Przemysław Żołnierewicz Materiały prasowe / Mariusz Mazurczak / Na zdjęciu: Przemysław Żołnierewicz

Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Ostatnio dużo się mówi o pana potencjalnym kontrakcie w Gdyni. Jest już pan zawodnikiem Asseco Arki?

Przemysław ŻołnierewiczNie, na pewno jeszcze nie jestem koszykarzem Asseco Arki Gdynia, natomiast mogę powiedzieć, że trwają rozmowy na ten temat.

Perspektywa powrotu do domu po dwóch latach brzmi kusząco?

Oczywiście. Świetnie byłoby wrócić do rodzinnego miasta.

Jaki Przemysław Żołnierewicz opuszczał Gdynię dwa lata temu, a jaki jest obecnie?

Myślę, że taki sam. Jeśli coś się zmieniło, to z pewnością wzrosła moja pewność siebie. Jeśli patrzyłbym na pierwszy sezon w Ostrowie, to była dla mnie pewna nowość i nie wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Teraz już wiem. Jeśli miałbym więc coś porównywać, nabyłem większą pewność siebie.

ZOBACZ WIDEO: Zrobimy sobie w Polsce "drugie Bergamo"? "We Włoszech wszystko zaczęło się od meczu piłki nożnej!"
"Waleczny na parkiecie, a poza nim zawsze uśmiechnięty". Przez dwa lata w Ostrowie zyskał pan duży szacunek kibiców w tym środowisku. Wybrali pana MVP sezonu 2019/2020 w zespole BM Slam Stali.

Bardzo się cieszę z uznania ludzi z tego środowiska. Dziękuję, że docenili mój wkład w dobre wyniki zespołu. W Ostrowie poznałem wielu prawdziwych koszykarskich kibiców, a jeżeli oni o tobie dobrze mówią, to chyba dobrze o tobie świadczy.

Skąd się wzięło zamiłowanie do koszykówki, w ogóle sportu?

Kiedy rozpoczynałem swoją edukację, rodzice zapisali mnie i moich braci na piłkę nożną. To był nasz początek. Zawsze byliśmy związani z jakimś sportem. Do dziś nie trzeba nas namawiać do pojedynku w jakiejkolwiek dziedzinie sportowej. Lubię rywalizować. Jednak zaczynałem od piłki nożnej i muszę przyznać, że czasem zastanawiam się, co by było, gdybym został piłkarzem i jak wyglądałaby moja historia. Czy też grałbym na takim wysokim poziomie?

Jeden z pana starszych braci, Krystian, zapowiadał się świetnie, do momentu pechowej kontuzji i ciągnących się problemów zdrowotnych, które zmusiły go do rezygnacji z profesjonalnej piłki nożnej. Był dobrze rokującym graczem Arki Gdynia. Jak to się stało, że pan wybrał koszykówkę, a nie piłkę nożną?

Mój wybór w pewnym momencie był podyktowany tym, że trafiłem do gimnazjum, które było nastawione na koszykówkę. Zawsze starałem się dbać o wysokie wyniki w nauce, a mojej mamie zależało, żebym poszedł do dobrej szkoły. Wybrałem więc Gimnazjum Sportowe przy ul. Władysława IV w Gdyni, do którego uczęszczał już wcześniej mój brat, który świetnie sobie radził i właśnie tam podążał koszykarską drogą.

Ta szkoła jest znana ze szkolenia młodych koszykarzy i tam właśnie zacząłem na poważnie uprawiać tę dyscyplinę. Trenowałem, a to sprawiało mi ogromną radość i tak zostało już do dziś.

Koszykówka z pasji zmieniła się w zawód?

Nigdy nie patrzyłem na koszykówkę przez pryzmat zarobków. Bardzo lubiłem sport sam w sobie, jakąkolwiek rywalizację. Grałem tak często, jak tylko pojawiała się ku temu okazja. Zdarzało się nawet, że zimową porą chodziłem z kolegami do sklepu po sól żeby rozpuścić lód na boisku. Jak ktoś zapytał, czy mam ochotę pograć, nigdy nie odmawiałem. Często były to mecze na dworze. Jeden na jednego, dwóch na dwóch czy trzech na trzech. Teraz, tak jak pan to powiedział, koszykówka stała się moją pracą, ale wciąż przede wszystkim jest wielką pasją. Jestem człowiekiem, dla którego liczy się rywalizacja.

Były braterskie pojedynki? Mateusz, pana najstarszy brat, był na początku tym lepszym? Teraz chyba role się odwróciły.

Tak jest. Tych pojedynków było naprawdę bardzo, bardzo dużo. Kiedyś Mateusz, mój starszy brat, wygrywał ze mną do zera (śmiech). Działo się tak notorycznie i nie mogłem tego przeżyć! Mało tego, graliśmy często dwóch na jednego. Ja z Krystianem, który grał w piłkę, na Mateusza. Teraz czasy się zmieniły i to ja jestem sam (śmiech). Mateusz gra czasem z Krystianem i faktycznie, z roku na rok wyniki ulegały zmianie. Dużo pojedynków i dużo fajnych historii wiąże się z tymi meczami.

Mieliście upatrzone jakieś specjalne miejsce do gry?

Faktycznie, jest takie boisko. Znajduje się ono przy naszym wieżowcu, pomiędzy dzielnicami Chylonia a Cisowa w Gdyni. Jeden kosz jest zawieszony wyżej, a drugi niżej. Tam rozgrywały się te wszystkie nasze pojedynki. Czasami nawet dołączał do nas tata, kiedy było akurat jakieś święto i nie musiał być w pracy. Wtedy było parzyście i mogliśmy pograć dwóch na dwóch.

Był ktoś taki, kto jako pierwszy powiedział do pana: "Przemek, idź w tym kierunku, bo możesz zostać w przyszłości zawodowym koszykarzem. Nadajesz się do tego i jesteś w tym dobry"?

Nie ma takiej osoby. Sam nie myślałem, że coś takiego mi się uda. Chciałem po prostu stawać się lepszym zawodnikiem, grać i wygrywać. Tym się zawsze kierowałem w życiu. Porażka, w dodatku w kiepskim stylu, przychodzi mi bardzo, bardzo ciężko.

Skoro nie myślał pan o byciu zawodowym sportowcem, to jak miała wyglądać przyszłość ucznia gimnazjum czy liceum?

Zawsze byłem dobry z przedmiotów ścisłych, jak matematyka czy fizyka. Pojawił się nawet pomysł, by iść w kierunku inżynierii budowlanej. Później to wszystko było bardzo trudne do pogodzenia z codziennymi treningami i te plany zostały odłożone na bok.

Patrząc na budowę ciała, niektórzy mogliby pana wziąć za kulturystę. Jak wyglądają pana treningi na siłowni? Trenuje pan siłowo, bo to lubi, czy to ma pomóc w stawaniu się lepszym koszykarzem?

To wcale nie jest tak, że ja przesiaduję cały czas na siłowni. Trening siłowy jest dla mnie jednym z elementów standardowych ćwiczeń. W okresie pozasezonowym większość moich treningów odbywa się bez ciężarów.

Nastawiam się na to, by być sprawniejszym fizycznie, co powinno być korzystne przy uprawianiu mojego zawodu. Ciekawią mnie również kwestie związane z odpowiednią dietą i w ogóle odpowiednim odżywianiem sportowca. Wiele uwagi poświęcam też zagadnieniom mechaniki ruchu. To pozwala mi zaobserwować, że jak to mówi mój trener, z którym pracuję między sezonami, praca nad umiejętnością posługiwania się mięśniami przekłada się na lepsze poruszanie się po parkiecie. Tak naprawdę przygotowanie motoryczne to szeroki temat. Jest to bardzo rozległa dziedzina.

W dzisiejszych czasach nie trudno znaleźć ciekawe badania naukowe na temat metod treningowych, czy tez znaczenia żywienia na osiągnięcia sportowe. Zawsze lubiłem rozmawiać i wypytywać trenera Artura Packa, który ma ogrom wiedzy w tej dziedzinie.

Dzięki tej pracy i wzmacnianiu ciała na siłowni, mam wrażenie, że może pan bronić zawodników z pozycji od 1 do 5. Podczas walki z wyższymi przeciwnikami, nadrabia pan siłą. Jeśli kryje pan niższego rywala, dorównuje mu pan sprawnością i mobilnością. W dzisiejszej koszykówce to bardzo duża wartość dodatnia.

Pracuję nad tym, aby być jak najsprawniejszym na parkiecie. Muszę podkreślić, że na to nie składa się tylko trening siłowy. Wykonuję też dużo ćwiczeń, które pomagają mi zyskać lepszą wydolność i mobilność. W obecnym sezonie faktycznie miałem okazję bronić zarówno rozgrywających, jak i centrów. Myślę, że dla trenerów może być to cenne. Zawsze mogę uzupełnić lukę na danej pozycji, wynikającej z aktualnej sytuacji w meczu, kontuzji czy po prostu problemów kadrowych. Nie jest widoczne, że przeciwnik ma nade mną przewagę wzrostu czy mobilności, bo gdzieś to wszystko się rozmywa.

Ale czy ta budowa ciała nie przeszkadza w pewnych koszykarskich aspektach?

Kompletnie nie dostrzegam minusów. Trening siłowy, który psuje rzut to dawno obalony mit. Jeśli mam jakieś problemy techniczne, to po prostu uznaję to za brak wyuczonej umiejętności lub nieprawidłowe przygotowanie. Nie ma tu za dużo związków z samym treningiem siłowym. Jeśli robisz ćwiczenie siłowe źle, np. w złym zakresie to oczywiście może się to przekładać na problemy z ruchomością, ale nie jest tak, że nie można być sprawnym fizycznie i przy tym dobrze wyszkolonym technicznie. Podobnie może wyglądać przetrenowanie, które może wpłynąć na to jak wyglądasz koszykarsko.

Chodzi mi o rzut z dystansu. Wielu zawodników mówi, że po przybraniu masy i zwiększeniu siły, które wiążą się z pracą na siłowni, gorzej im się rzuca.

W moim przypadku tak nie było. Kiedyś więcej czasu spędzałem na siłowni, a mimo to miałem wyższy procent skuteczności w rzutach za trzy niż wcześniej. Zatem, analizując mój przypadek, nie uważam, że to obniża mój potencjał rzutowy.

Co trzeba robić, żeby wyglądać i poruszać się na parkiecie, jak "Żołnierz" z Gdyni?

Może bardziej nie o wygląd tu chodzi, a o to, co zyskuję dzięki mojej budowie. Jestem szybszy, wyżej skaczę, mogę przepchnąć przeciwnika i szybciej zmienić kierunek. To jest dla mnie najważniejsze. Składa się jednak na to dużo rzeczy, jak chociażby odpowiednie odżywianie czy godziny treningu.

Przezwisko "Żołnierz" pochodzi od nazwiska. Ale mówią też na pana "Johnny".

Jest z tym związana pewna historia. Ovidijus Galdikas, Litwin, który grał w Asseco miał problem z wymówieniem mojego przezwiska. Zamienił to na "Johnny" bo przypominałem mu Johnny'ego Bravo. Raz wyciął nawet moją twarz i wkleił w ciało tej postaci z kreskówki (śmiech). Reszta podłapała i dla niektórych zostałem już "Johnnym".

Słodzi pan kawę?

W ogóle nie używam cukru, głównie piję czarną kawę. W domu nie mam ani jego białej, ani brązowej wersji. Musiałem go kupić tylko wtedy, gdy odwiedzili mnie rodzice. Generalnie, unikam jego spożywania pod jakąkolwiek postacią.

No właśnie. Słyszałem, że w ogóle nie spożywa pan cukru.

Unikam cukru. Oczywiście, zdarzają się momenty, w których podjadam ciasta z cukrem. Jednak w sezonie zdarza mi się to bardzo rzadko. Po pierwsze, wpływa to na formę sportową, ale też, odstępując od sportu, nie jest to zbyt zdrowe dla funkcjonowania człowieka i naszych organizmów.

Chciałbym jeszcze porozmawiać na temat stylu, jaki pan prezentuje na parkiecie. Sprawia pan wrażenie koszykarza, który na boisku nie boi się niczego. Często wymusza pan faule na rywalu, co wiąże się z mocnym kontaktem fizycznym i w wielu przypadkach, kończy się upadkiem na parkiet.

Nie mam się czego bać. Gdybym się bał kontaktu czy urazu, wybrałbym sporty bezkontaktowe, jak warcaby czy szachy. Wybrałem koszykówkę z pasji, jest to jedno z piękna tej dyscypliny. Jest dużo walki fizycznej, ale też rywalizacji w powietrzu. Nie ma sensu się czegokolwiek obawiać. Wiem, że w pełni kontroluję swoje ciało i przez to mogę zdecydować, na co mogę sobie pozwolić.

Oczywiście, zdarzają się sytuacje, kiedy człowiek spadnie z impetem na parkiet albo zostanie uderzony. Ale nie widzę powodu czemu miałbym pokazywać na siłę podczas meczu że coś mnie boli. Prawdziwy ból i tak przychodzi wieczorem jak zejdzie adrenalina. Kontuzje czy urazy to jednak część naszej pracy. Może mniej widoczna, ale nie narzekam na to, bo taka jest koszykówka. To fizyczny sport.

Obserwując pana wsady, mam wrażenie, jakby chciał pan urwać kosz. Myślę, że jest wiele osób, które chciałyby zobaczyć kiedyś pana w konkursie wsadów.

Może uda się kiedyś w formie zabawowej wziąć udział w takim konkursie, ale ja tak naprawdę nie koncentruję się na wykonywaniu super wsadów, nie jest to dla mnie wyjątkowo ważne. Nie skupiam się jakoś specjalnie na tym elemencie.

Jest ktoś, na kim się pan wzorował?

Ja nigdy nie byłem taką osobą, która oglądała dużo koszykówki. Wolałem raczej mieć z nią styczność w praktyce. Potrafiłem grać przez wiele godzin dziennie.

Wzorowałem się na moim starszym bracie Krystianie, który pokazał mi, jak stać się profesjonalistą i wyjaśnił, na czym polega właściwe podejście do sportu i jak wiele wyrzeczeń wymaga. Dzięki niemu dowiedziałem się, jak ważna w tym zawodzie jest etyka pracy. Zwrócił mi też uwagę na rolę prawidłowego odżywiania.

Jeśli miałbym kogoś wskazać, to wymienię LeBrona Jamesa. On mnie inspirował i inspiruje do dziś. Jego styl gry, IQ koszykarskie, czytanie gry czy tez bardzo dobre podanie. W każdym koszykarskim elemencie stara się być najlepszym. Imponuje mi jego wszechstronność.

Jest jakieś motto życiowe, którym się pan kieruje?

Nie mam żadnego konkretnego powiedzenia. Kiedy z sobą walczę i mam jakieś problemy, próbuję się dodatkowo zmotywować, mówiąc: "no excuses". Nie ma co szukać wymówek, tylko trzeba zacząć coś robić.

Jaki cel stawia sobie Przemysław Żołnierewicz? Jak potoczy się jego dalsza kariera?

Chciałbym spróbować się dostać do europejskiego klubu, do jakiejś renomowanej organizacji. Tam z czystej ciekawości zobaczyłbym, jak wszystko wygląda "od środka" - treningi, tygodniowy plan ćwiczeniowy, jak przebiega cykl przygotowań i jaka panuje tam etyka pracy. Bardzo mnie to interesuje i byłoby to pewnego rodzaju spełnienie sportowe o grze na europejskim poziomie.

Czy Przemysław Żołnierewicz może zostać w przyszłości czołowym polskim koszykarzem?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×