Jeremy Sochan - wczoraj anonimowy, dziś na ustach kibiców koszykówki. Oto sensacyjny 17-latek w kadrze Polski

Jeremy Sochan to najmłodszy reprezentant Polski w historii. W swoim debiucie w biało-czerwonych barwach pokazał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Nic dziwnego, fantastyczny nastolatek ma koszykówkę w swoim DNA.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Jeremy Sochan i Dominik Olejniczak PAP / Andrzej Grygiel / Na zdjęciu: Jeremy Sochan i Dominik Olejniczak
Może Rumunia nie była rywalem z wysokiej półki, ale też nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Mike Taylor, trener kadry narodowej, od razu wrzucił młodego zawodnika do pierwszej piątki w niedzielnym meczu eliminacji do mistrzostw Europy. Wiedział, co robi, bo Jeremy Sochan, najmłodszy zawodnik jaki kiedykolwiek zagrał w naszej reprezentacji, zaczarował boisko.

Mierzący 204 cm młody koszykarz poruszał się lekko i swobodnie, jakby był znacznie niższy. Brał na siebie grę, jakby był w tej kadrze od bardzo dawna, a nie debiutował. Rzucał na dużym luzie, jakby miał spore doświadczenie. Polska zwyciężyła 88:81, a Sochan zdobył 18 punktów.

Co prawda Taylor po meczu stwierdził, że nie jest zaskoczony jego postawą, ale jeśli tak, to chyba był jedynym człowiekiem na ziemi, który przyjął ten fantastyczny występ jako oczywistość. Zaledwie 17-letni zawodnik sprawiał wrażenie, jakby obcowanie z piłką było dla niego czymś zupełnie naturalnym.

Może nawet tak jest. W końcu od pierwszych miesięcy życia towarzyszył mu charakterystyczny dźwięk piłki uderzającej o parkiet. Dziewczyny z Oklahoma Panhandle State University trenowały w hali, a obok na trybunach w foteliku leżał mały Jeremy, maskotka drużyny. O ile można powiedzieć, że kiedykolwiek był mały, bo przecież już od chwili urodzenia wyróżniał się słusznymi parametrami. Ważył 4,5 kilograma i mierzył 60 cm. Od zawsze był więc większy i wyższy. I tak zostało aż do dziś.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Sędzia zatrzymał strzał do niemal pustej bramki

Pradziadek z Warszawianki

Jeremy w jednym z wywiadów żartował, że koszykówkę ma we krwi, bo przecież jego mama grała, gdy była jeszcze w drugim miesiącu ciąży. I nie ma w takim stwierdzeniu  ani grama przesady. Jeśli mówi się czasem, że "sport jest chorobą genetyczną”, to tradycje w rodzinie Sochanów są wielopokoleniowe.

Zapoczątkował wszystko Zygmunt Sochan, pradziadek Jeremiego, piłkarz - wychowanek klubu Burza Tomaszów Lubelski. W czasie II Wojny Światowej brał udział w kampanii wrześniowej i działał w konspiracji, był też więźniem obozu Stutthof. To było już po zakończeniu kariery piłkarskiej w I-ligowej Warszawiance. Po wojnie został jej trenerem i przez wiele lat dyrektorem na Torwarze, hali widowiskowo-sportowej.

- Od najmłodszych lat zabierał nas na różne imprezy, również mecze piłkarzy Legii Warszawa - opowiada nam Karolina Sochan, ciocia i matka chrzestna Jeremiego. - Z kolei tata działał na AWF, więc tam chodziłyśmy na różne mecze z innych dyscyplin. Sport był w naszej rodzinie czymś naturalnym.

Ciocia Jeremy'ego trenowała lekkoatletykę, mama Aneta grała w kosza. Od 12. roku życia była zawodniczką warszawskiej Polonii i w wieku 19 lat, tuż po maturze, zdecydowała się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Zdążyła jeszcze zagrać w pierwszej drużynie "Czarnych Koszul" na pozycji rozgrywającej.

Aneta wyjechała do college'u w Missouri, a potem dostała stypendium na uniwersytecie w Oklahomie, mającym drużynę w lidze NCAA Division II.

Kilka lat później, w 2003 roku, urodził się Jeremy. - Pewnie miałam talent, ale nie byłam gotowa psychicznie na więcej. Swoją karierę w uniwersyteckiej koszykówce zrobiłam, a potem, gdy urodził się Jeremy, zmieniły się priorytety - mówi Aneta.

Tragiczny wypadek ojca

Próbowała jeszcze grać, ale ostatecznie wybrała życie rodzinne. Wrócili z synem na chwilę do Polski, "przepakowali się" i wyjechali już na stałe, do Anglii, do Southampton.

- Trudno mi było odnaleźć się w Polce po pobycie w Stanach Zjednoczonych. Zobaczyłam trochę świata i nie chciałam z tego rezygnować. Chciałam też dać Jeremiemu mówić po angielsku - tłumaczy Aneta.

Ryan Keyon Williams, biologiczny ojciec Jeremy'ego, również był zawodnikiem drużyny uniwersyteckiej. Wydawało się, że ma talent, był nawet zaproszony na jeden z obozów sprawdzających zawodników do NBA. Potem wyjechał do Europy, gdzie grał w klubach LaRochelle we Francji, Reading Rockets i Bristol Flyers w Anglii. - Myślę, że miał olbrzymi potencjał i na pewno Jeremy przejął to po nim - uważa Aneta.

Ryan Williams miał 37 lat gdy zginął w wypadku samochodowym w rodzinnej Oklahomie. Wydarzyło się to 20 maja 2017, a więc w dniu 14. urodzin chłopca.

Koszykówka to jego wybór

Mały Jeremy jako 6-latek zaczął grać w klubie Solent Kestrels w Southampton, ale wkrótce mama poznała Wiktora, obecnego partnera, i rodzina przeprowadziła się do Milton Keynes, miejscowości znajdującej się na północny zachód od Southampton.

- Ktoś napisał gdzieś, że "marzenie mamy się spełniło". A to wcale nie było moje marzenie. My nie napieraliśmy na Jeremiego, by został koszykarzem. Do niego jak i do młodszego Zacha podchodzimy w ten sposób, że decyzje należą do nich. Staramy się wychowywać dzieci w ten sposób, oni decydują, my wspieramy - mówi mama zawodnika.
Trener Arkadiusz Miłoszewski zwraca uwagę, że zawodnik ma wielką pewność siebie, brak kompleksów. A przecież wszedł na boisko z zawodnikami wiele lat starszymi.

- Zawsze wychowywaliśmy dziecko w duchu "możesz to zrobić, potrafisz, spróbuj". Nasz sposób to pozytywna energia. Jak mówią Amerykanie "you can do it, go for it". Ważne, że próbujesz, to jest najważniejsze - mówi mama.

Możliwość popełniania błędów, ciągłe podejmowanie prób, to sposób na wychowanie zawodnika w życiu i w sporcie.

- Jeremy grał w koszykówkę, bo chciał. Oczywiście grałem z nim dużo, ale to była forma wspólnego spędzania czasu, chodziło o zachęcanie do ruchu - mówi Wiktor Lipiecki, ojczym reprezentanta Polski. Jeremy grał w miejscowym klubie w kosza, ale grał też w piłkę, oczywiście na bramce, bo przecież był głowę wyższy od rówieśników a do tego niezły koordynacyjnie. Ale grał też w badmintona i rugby. Trener drużyny szkolnej chciał nawet wziąć go na stałe. Dopiero gdy miał 12 lat, musiał zdecydować się na jeden sport. I wybrał koszykówkę.

- Na początku ważne było, żeby dobrze się bawił, potem krok po kroku zaczął piąć się w hierarchii, był coraz mocniejszy - mówi Wiktor.

- Od początku było widać, że ma bardzo dobre rozumienie gry, świadomość boiska - podkreśla mama zawodnika.

Dopiero gdy Jeremy miał 15 lat rodzice uznali, że sprawa jest poważna. Dostał wtedy zaproszenie do Itchen, akademii koszykarskiej w Southampton. To był dobry pierwszy krok. Dwie godziny od domu to wystarczająco dużo, żeby się usamodzielnić, zacząć traktować dyscyplinę już jako szansę, nie tylko przygodę. Ale też rodzice znali środowisko koszykarskie w Southampton, bo przecież mama z Jeremim mieszkali w tym portowym mieście kilka lat. - To było ważne dla niego, bo zaczął funkcjonować jako młody człowiek, usamodzielnił się. Miał szczęście do ludzi, do trenerów, do rodziny, u której mieszkał - mówi Wiktor.

Kierunek Ameryka

W Southampton od początku wiedzieli, że Jeremy to materiał na wysokiej klasy zawodnika, na południu Anglii debiutował nawet w drużynie seniorów. Federacja angielska zaprosiła go na obóz, rodzicom proponowano, by chłopiec przyjął obywatelstwo. Ale ostatecznie zawodnik wybrał Polskę. Wyjechał na zgrupowania kadry, złapał świetny kontakt z kolegami.

- To kwestia jego osobowości. Nigdy z kimś takim nie pracowałem. Bardzo otwarty chłopak, pozytywny, ułożony, pewny siebie - mówi Dawid Mazur, trener polskiej kadry narodowej do lat 16. - Jednocześnie na boisku to taki zawodnik, który sam dużo umie, ale nie ma problemu z tym, żeby zagrać koledze, jeśli ten jest na lepszej pozycji. A to wcale nie jest takie oczywiste.

- Jego mama wysłała do związku maila oraz taśmę z nagraniami. Szczerze mówiąc, dostajemy takich maili sporo z całego świata i często okazuje się, że chłopcy wyszkoleni za granicą mają problemy. A tu był strzał w dziesiątkę - wspomina Arkadiusz Miłoszewski.

Pojawiły się oferty ze szkół średnich w Stanach Zjednoczonych. Wybrał szkołę La Lumiere, znajdującą się w stanie Indiana, ale zaledwie godzinę drogi od Chicago. To był krok do marzeń, ale pandemia i jej wstrząsający przebieg zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, spowodowały, że wrócił do domu i na razie przeniósł się do niemieckiego Ratiopharm Ulm, które skupia wielkie talenty.

Trener kadry narodowej do lat 16, Dawid Mazur, zauważył, że przez ten czas młody koszykarz bardzo się rozwinął.

- Jeremy kocha koszykówkę, trening go napędza. Myślę, że bardzo ważne jest, że słucha. Jest otwarty na naukę, na krytyczne uwagi, jest pokorny - mówi mama zawodnika.
To samo potwierdzają trenerzy. - Jeremy przyjmuje uwagi, nie odbiera ich personalnie, podchodzi do tego analitycznie, bardzo mocno pracuje, z każdym rokiem jest coraz bardziej świadomy. Jest mocno zorientowany na karierę w NBA - zauważa Mazur.

W niedzielę Wiktor, Aneta i Zach usiedli na kanapie, przed telewizorem. Na początku było trochę nerwowo, ale gdy Jeremy pojawił się na parkiecie, w pierwszym składzie, napięcie zeszło. A potem zagrał swój koncert, rzucił 18 punktów, zaliczył 3 zbiórki, miał asystę.

WP SportoweFakty: "Wszedł i po prostu grał. 17-latek zachwycił całą Polskę".
Sport.TVP.pl: "Jeremy Sochan skradł show".
Przegląd Sportowy: "Sochan świetny w debiucie".
PolskiKosz.pl: "Eksplozja w debiucie".

Kilka tygodni temu był to chłopak dla większości kibiców anonimowy, wygląda na to, że do jego obecności w kadrze narodowej powinniśmy zacząć się przyzwyczajać.

ZOBACZ Debiut jak marzenie. Jeremy Sochan po meczu kadry

Czy Jeremy Sochan zagra w NBA?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×