- To prezent od losu za moją intensywną i sumienną pracę. Kontaktowałem się pierwszy raz z samym Oscarem dwa lata temu. Przypominałem się co dwa tygodnie, sumiennie przez ten cały czas - opowiada nam Opłocki o kulisach namówienia na rozmowę jednego z najlepszych rozgrywających w historii NBA, aktualnie 82-letniego, Oscara Robertsona.
- Otwieram skrzynkę mailową, patrzę. Jest odpowiedź! Wchodzę w maila, odpisał sam Oscar: "dzień, dobry. Czy masz czas jutro?". Pomyślałem: "nie ma problemu, nawet o 2-3 w nocy!" - wspomina z uśmiechem.
Przemysław Opłocki jest aktywny zawodowo, ma żonę i dzieci. W wolnym czasie rozmawia z legendami NBA. Pytamy go, jak do tego doszło, co go motywuje, jak wygląda cały proces. Zapraszamy do lektury wywiadu, który jest dowodem, że niemożliwe nie istnieje. Polak spełnia swoje marzenia, dostarczając fanom koszykówki ekskluzywne materiały.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Owczarz zaserwowała psu tort. Jaki? Dobrze się przypatrz
Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Jak można pana tytułować? Bloger, influencer, dziennikarz?
Przemysław Opłocki, autor cyklu "OPOwieści z NBA": Na pewno nie dziennikarzem. Pamiętam, co działo się po pytaniu Karola Śliwy do Michaela Jordana. Środowisko dziennikarzy mocno się wtedy oburzyło. Ja jestem przede wszystkim fanem koszykówki.
Fanem, który regularnie rozmawia ze znanymi ludźmi ze świata koszykówki i uwiecznia to na materiałach wideo, które później publikuje. Jak do tego doszło?
Miałem kilka marzeń, które chciałem osiągnąć. Jedno z nich to był wywiad z zawodnikiem NBA.
Próbował też pan swoich sił w pisaniu o NBA?
Tak, prowadziłem bloga o NBA. Chciałem na bieżąco komentować mecze, robić codzienne prasówki, ale nie dawało mi to satysfakcji.
Czyli było trzeba znaleźć coś innego.
Jestem przede wszystkim ciekaw ludzi. Lubię z nimi rozmawiać i poznawać ich historie. Pomyślałem: "ok, wywiady to może być to".
I się zaczęło.
Tak, najpierw na rozmowę zgodził się Dino Radja, dwukrotny mistrz Europy z Chorwacją. Później dwukrotny uczestnik Meczów Gwiazd NBA, były zawodnik między innymi Portland Trail Blazers, Terry Porter.
Ale najpierw w formie pisemnej?
Tak, na początku tak, na łamach wspomnianego, nieistniejącego już magazynu "Magic Basketball".
Pisanie to była dla pana nowość?
Nie do końca.
To znaczy?
Piszę od ponad dwudziestu lat. Nazywam siebie piszącym grafomanem. Napisałem kilka powieści, jedną wydałem ("Zielony księżyc" - przyp. red.). Wydałem też książkę "Camino inaczej", zbiór wspomnień z podróży autostopem i pielgrzymki do Santiago de Compostela. Pisanie było mi bliskie i jest cały czas. Zarządzam wydawnictwem, gdzie wydajemy anglojęzyczne magazyny o transporcie i gospodarce morskiej.
Czyli zostało to po prostu ukierunkowane na sport.
Dokładnie. Kiedyś robiłem już wywiady z ludźmi z branży i tak zdobyłem doświadczenie. To były pewne podwaliny do "Opowieści z NBA".
Tylko już nie pisane, a nagrywane rozmowy. Wpłynęła na to pandemia?
Tak, pandemia była traumatycznym przeżyciem. Myślę nawet, że wywiady były pewną formą terapii. Trzeba było sobie jakoś radzić.
Jak to było z tymi materiałami wideo?
Miałem na początku opory, żeby się pokazać. Kolejna kwestia to język angielski. Mam go opanowanego na dobrym poziomie, więc trzeba było się przełamać. Pierwszym gościem był Michael Cooper, pięciokrotny mistrz NBA. Dostałem pozytywny odzew i bardzo mnie to zmotywowało.
I zaznaczmy, że robi pan wywiady nie tylko z koszykarzami zagranicznymi.
Tak, otwarłem się także na polskie środowisko, nasze podwórko, które też ma wielką miłość do tego sportu i mówi o wielu ciekawych rzeczach. To mają być takie luźne rozmowy, z ekspertami, jaki i fanami.
Początkowo to była pasja. Teraz zarabia pan z tego pieniądze?
Traktuję to, jako hobby, coś co robię po godzinach pracy i czasie spędzonym z rodziną. Jest to jeszcze projekt, który uważam, że się rozwija. Zasięgi nie są na tyle wysokie, żeby myśleć o tym, jako o dodatkowym źródle dochodu. To cały czas pasja. Może uda się kiedyś dojść do takiego etapu, że ktoś będzie chciał wejść ze mną we współpracę. Robię to już od półtora roku, codziennie, regularnie. Wciąż i daje to dużo satysfakcji i energii do działania na innych płaszczyznach.
No właśnie, zasięgi. O jakich liczbach mówimy? Ile odsłon ma na przykład jeden film z wywiadem?
Od kilkudziesięciu do ponad tysiąca. Koszykówka nie była w naszym kraju nigdy sportem numerem jeden, więc nie są to zawrotne liczby.
Gdyby prowadził pan takie rozmowy z gwiazdami piłki nożnej...
Oczywiście, pewnie byłby zdecydowanie większe. Trudno jest oczekiwać, żeby zasięgi w Polsce w tematyce koszykarskiej były porównywalne do tych z piłką nożną. Mam tego świadomość.
Ale są materiały bardziej i mniej popularne, prawda?
Dużo odsłon ma na przykład wywiad z Timem Hardawayem, Michaelem Cooperem czy fragment rozmowy z Darrellem Armstrongiem o Luce Donciciu. Każdy z nich ma ponad tysiąc wyświetleń.
Życzę, żeby tych odsłon było jeszcze dużo, dużo więcej. Jak umawia się pan z tymi osobami na rozmowy? To naprawdę znane postacie w świecie koszykówki.
Czasem trwa to kilka tygodni, czasem rok, dwa.
Jak to?
Idealnie podsumował to Tim Hardaway. Powiedział, tak sam z siebie, że byłem wytrwały, nagabywałem go i w końcu się przekonał. Zwrócił uwagę na to, że właśnie dzięki tej nieustępliwości odnoszę sukcesy.
Z tym Hardawayem słyszałem, że wiąże się w ogóle ciekawa historia.
Fakt. Wywiad z Timem Hardawayem kręciłem na wakacjach. Łączyłem się przez Skype'a i jego okienko wyświetlało się w dziwny sposób, jakby było ucięte, tak że widziałem tylko część jego twarzy, od wąsów w dół. "Fani lat 90-tych powinni poznać, że to on", pomyślałem, ale dla pewności próbowałem zmienić coś w ustawieniach, tak że zmieniłem widok kamery i przez chwilę widać pokój w tle. Wolałem się upewnić, że na pewno będzie widać jego całą twarz, dlatego poprosiłem o zmianę położenia komórki. I tak powstała druga część.
Wracając do poprzedniego pytania...
To jest przede wszystkim systematyczna, regularna praca. Trzeba pokonać momenty, kiedy są problemy z wywiadami. Miałem takie kryzysy na początku. Zawodnicy nie odpowiadali. Zdarzyło się też, że na osiem zaplanowanych rozmów, gdzie miałem już rozstawiony sprzęt, przygotowane pytania, nie wyszedł ani jeden wywiad.
Rozmówcy nie dotrzymali terminów?
Tak, z jednym umawiałem się cztery razy. Przeciągał to, odwlekał w czasie. Raz się nie udało, drugi raz powiedział, że jest na treningu, że się przeciągnął.
Polak? Amerykanin?
Amerykanin.
I jak to było dalej?
Umówiliśmy się na inny termin. Nie pojawił się. Powiedział "sorry, zapomniałem". Miałem wybrać inny termin, ale na tym następnym też się nie pojawił. Ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Ale wywiadów przeprowadził pan dużo, więc nie ze wszystkim są takie przeboje.
Generalnie większość pojawia się na czas. Kiedy jest jakiś problem, przekładają rozmowę, co jest naturalne, ale później się dogadujemy i wszystko idzie dobrze.
Jak pan przekonuje te wszystkie wielkie nazwiska do rozmowy ze sobą?
Wysyłam zapytania. Do tej pory wysłałem ich myślę, że już grubo ponad tysiąc. To procentuje.
Maile, Twitter, Facebook? W ten sposób?
Generalnie media społecznościowe. Jeżeli ktoś ma stronę internetową, szukam też tam. Wysyłam maile. Zaczynam powoli kontaktować się też z klubami. To mimo wszystko pewna zapora, jeśli chodzi o PR, ale wydaje mi się, że jeżeli zacznę zaznaczać swoją obecność, może za jakiś czas będzie mi łatwiej nawiązać kontakt. Otwieram sobie nowe ścieżki.
Czasami uruchamia pan też telefon i po prostu dzwoni?
Pewnie. W poszukiwaniu kontaktu z Terrellem Brandonem dzwoniłem do jego zakładu fryzjerskiego, jaki prowadzi w Portland. Udało mi się nawet w mediach społecznościowych znaleźć namiary na osobę, która tam pracuje. Ona z kolei poradziła, żeby skontaktować się z jego synem. Wciąż czekam na odpowiedź, ale jest coraz bliżej.
Chyba jak na razie największą perełką w pana zbiorze rozmów jest wywiad ze słynnym Oscarem Robertsonem, wybranym niedawno do grona 75 najlepszych zawodników w historii koszykówki.
Zgadza się. Dodatkowo idealnie ten wywiad wpasował się w moment, kiedy Russell Westbrook pobił jego 47-letni w ilości skompletowanych triple-double (potrójna zdobycz, przekraczająca liczbę dziesięć w takich kategoriach, jak zdobyte punkty, asysty, zbiórki, bloki i przechwyty - przy. red).
Wielka sprawa.
To było naprawdę coś niesamowitego. Ktoś zadał mi kiedyś pytanie, jak udało się go namówić na tę rozmowę.
Ja też je zadam. Jak?
Uważam, że to jest prezent od losu za moją intensywną i sumienną pracę. Kontaktowałem się pierwszy raz z samym Oscarem, z ludźmi z jego firmy, dwa lata temu. Przypominałem się co dwa tygodnie. Miałem model na początku, zestaw pytań. Jak odpowiedzieli, wtedy wysyłałem im pytania. Jeżeli była akceptacja, umawialiśmy się na rozmowę. Wiadomo, w jej trakcie później wychodzą jeszcze inne ciekawe wątki, które można rozwinąć.
Kiedy dowiedział się pan, ze Robertson przyjmuje zaproszenie?
Wracałem od dentysty, znieczulenie powoli schodziło. Otwieram skrzynkę mailową, patrzę. Jest odpowiedź. Wchodzę w maila, odpisał sam Oscar: "dzień dobry, czy masz czas jutro?". Pomyślałem: "nie ma problemu, nawet o 2-3 w nocy!"
To chyba dobra motywacja do dalszej pracy.
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Jak idziesz to często pojawiają się rzeczy, których się nie spodziewasz, pozytywne i negatywne. Czasem nie uda się spotkać, a czasem są takie prezenty od losu i to jest faktycznie świetna motywacja.
Jacy będą następni goście?
Chcę dostarczać kontent na bieżąco. Zawodnicy, trenerzy, działacze, kibice. Ostatnio rozmawiałem z asystentem trenera Cleveland Cavaliers, Gregiem Bucknerem. Wychodzę z założenia, że każdy rozmówca ma do opowiedzenia swoją własną, ciekawą historię.
Śledzę pana kanał na YouTube i widzę, że w tygodniu pojawia się czasem kilka materiałów! Nie za dużo?
Dobre pytanie. Miałem pewne plany, żeby skupić się na najlepszych zawodnikach, ale z drugiej strony, to są "OPOwieści z NBA" i nie tylko. Każdy ma coś ciekawego do powodzenia, z każdym bardzo chętnie porozmawiam. Dodatkowo opowieści tych najlepszych, największych gwiazd, często wszyscy już znają, bo często goszczą w mediach. Moja rola jest taka, żeby od każdego wyciągnąć coś ciekawego, ale niekoniecznie sensacyjnego.
No tak, bo to nasza rola.
Robię to, jako pasjonat. Uważam, że warto wysłuchać opowieści nawet tego dwunastego zawodnika z ławki rezerwowych, on też widział całą tę akcję, ale z innej perspektywy. I grał w NBA, a tam nie dostają się przypadkowi ludzie.
A co z tą ilością materiałów?
To też zależy od tego, ile mam gotowych materiałów, jak sobie to mogę poukładać. Chcę zrobić coś, żeby zainteresowanie było większe - na przykład przy każdym filmiku dodawać polskie napisy.
No właśnie. To moim zdaniem bardzo istotne. Materiał wideo trwa 30-40 minut. A ile zrobienie napisów?
Dla materiału trzydziestominutowego trzeba poświęcić nawet do 10 godz. na przetłumaczenie i zrobienie napisów. Nie ukrywam, że to nie sprawia tak dużo frajdy, jak sama rozmowa.
Ale też jest ważne.
Na pewno. Ale jak ktoś robi to wszystko po godzinach, jest zmęczony po pracy, więcej radości sprawa na pewno wywiad czy łapanie tego kontaktu. Fakt, ale to jest ważny aspekt, zdaję sobie z tego sprawę. Mimo wszystko nie oczekujcie, że napisy będą z materiałami wideo w skali 1-1.
Może zyska pan pomocników, którzy z tym pomogą.
Mam to z tylu głowy. Myślałem, żeby to ogłosić, gdzieś o tym napisać. Czy ktoś chciałby się tym zająć, jak na razie jako hobby. Ale z drugiej strony nie wiem, czy chce teraz powiększać zespół, który jest jednoosobowy. W tym momencie sam zarządzam stroną, prowadzę social media, montuję filmy.
Chciałbym podziękować w tym miejscu ludziom ze środowiska. Otrzymuje od nich tyle ciepła i wsparcia, to naprawdę bardzo miłe. Pomagają mi w promowaniu materiałów. Mam nadzieję, że liczby będą się zwiększały, tak jak popularność koszykówki w Polsce.
Tego panu życzę i nie ukrywam, jako fanowi koszykówki, sobie także.
Dziękuję. Popracuję nad jakością materiałów, dźwiękiem, oprawą wizualną. Popracuję też nad napisami, to może przyciągnąć ludzi. Chcę zarazić miłością do koszykówki jak najwięcej osób w Polsce.
Czytaj także:
Potężny problem Anwilu! Są nowe informacje ws. Kyndalla Dykesa
Były koszykarz NBA idzie do boksu. To dwukrotny mistrz olimpijski