W niedzielny wieczór HydroTruck Radom już po raz ósmy w bieżącym sezonie Energa Basket Ligi musiał przełknąć gorzką pigułkę porażki. Tym razem 65:70 uległ Polskiemu Cukrowi Pszczółce Start. - Drużyna z Lublina w ostatnich trzech meczach grała agresywnie, jest dużo energii w tym zespole, i w tym spotkaniu to potwierdził - rozpoczął swoją wypowiedź Marek Popiołek.
Po początkowych 20 minutach jego drużyna przegrywała 31:45. - W pierwszej połowie nie graliśmy może tak źle, jak wskazywał wynik. Minus 14 to nie jest mała różnica, ale rozmawiałem z zawodnikami w przerwie i mówiliśmy, że jeśli zaczniemy trafiać rzuty, które są otwarte, i będziemy ograniczać zdobywanie punktów rywali spod samego kosza, to mamy szansę, żeby ich dogonić - powiedział trener. - Trafili kilka rzutów trzypunktowych, mimo że nie są z tego znani w tej lidze - dodał.
Fatalny początek trzeciej kwarty, który bardzo źle się oglądało
W pewnym momencie radomski miał 21 punktów straty i jego gra wyglądała tragicznie. - Mieliśmy fatalny początek trzeciej kwarty, kilka piłek w kuriozalny sposób wpadło w ręce zawodników z Lublina, co dawało im łatwe punkty i ich napędziło - przyznał szkoleniowiec.
- Zmieniliśmy założenia obronne w 25. minucie meczu, żeby nie było wolnych pozycji na obwodzie i żeby trudniej było penetrować rywalom. To przyniosło efekt - tylko 25 punktów straconych w drugiej połowie, tylko sześć z kontrataków, tylko 24 punkty stracone z "pomalowanego", przy naszych 38, więc wypełniliśmy większość założeń defensywnych, ale przegraliśmy ten mecz - wyliczał Popiołek. - Mieliśmy 4/22 "za trzy", mieliśmy aż 13 strat w drugiej połowie - od razu podał przyczyny porażki. - Szkoda mi tego meczu, bo tylko w dwóch wcześniejszych, z Toruniem i Dąbrową, graliśmy na tym samym poziomie w obronie - podkreślił.
Zaskakujące, że nie faulowali
W końcowych fragmentach spotkania HydroTruck zniwelował stratę do Startu do zaledwie pięciu punktów. Trener nie nakazał jednak swoim podopiecznym faulować. Dlaczego? - Chcieliśmy sprawić podwojeniami na całym boisku, aby rywale byli zmuszeni do podawania piłki i do gry w "szarpanym" rytmie. Liczyliśmy na stratę albo na to, że któryś z zawodników pokusi się o zbyt szybki rzut z nieprzygotowanej pozycji - odpowiedział. - Nie szukam przyczyny porażki w tym, co działo się przez ostatnie 30-40 sekund. Trzeba się zastanowić nad tym, co możemy robić wcześniej, aby kontrolować mecz i być delikatnie z przodu, a nie "gonić" - zwrócił uwagę.
Radomianie nie wygrali jeszcze w tym sezonie u siebie. - Szkoda, że przegrywamy kolejny mecz we własnej hali tak małą różnicą punktów. Zbiórki wygraliśmy, inne założenia wykonaliśmy, ale mieliśmy problem z graczami obwodowymi, czyli Lambem i Dziembą, bo oni "ciągnęli" zespół - zakończył Aleksander Lewandowski.
Czytaj także:
>> Fatalne wieści nt. stanu zdrowia polskiego koszykarza
>> "Popełniamy błędy, które nie przytrafiają się nawet w mini baskecie". Trener nie przebierał w słowach
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Owczarz zaserwowała psu tort. Jaki? Dobrze się przypatrz