Umieram. Jestem z tym pogodzony

– Rak mnie pokona. Nie lubię określenia "walka z chorobą", bo nie można walczyć bez broni. Raczej nie potrwa to długo – mówi WP SportoweFakty były znakomity koszykarz, Jarosław Jechorek.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Jarosław Jechorek, jeden z najlepszych polskich koszykarzy lat 80 Archiwum prywatne / Jarosław Jechorek, jeden z najlepszych polskich koszykarzy lat 80.

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Jechorek to czterokrotny mistrz Polski i były reprezentant kraju. Z drużyną narodową wystąpił na pięciu mistrzostwach Europy. O jego problemach zrobiło się głośno dwa lata temu. Były sportowiec zachorował na raka prostaty, zbierał środki na leczenie.

Dziś znajduje się w jeszcze trudniejszej sytuacji. – Lekarze zdiagnozowali raka krtani. Nie wiem, ile mi zostało. Pogodziłem się z tym, że umieram. Mógłbym szukać klinik i eksperymentalnych terapii, ale po co? Zresztą nie mam na to środków – mówi w rozmowie z WP SportoweFakty jeden z najlepszych polskich koszykarzy lat 80.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jest pan po poważnej operacji. Co się stało?

Jarosław Jechorek, były znakomity polski koszykarz: Po nowym roku bardzo ochrypłem. Myślałem, że ma to związek z pracą w roli asystenta trenera Wiary Lecha. Na meczach sporo krzyczałem. W połowie marca poszedłem jednak do laryngologa. Lekarz przeprowadził badania. Diagnoza: guz na lewym płacie głosowym. Dwa tygodnie później przeszedłem operację.

Jak zareagował pan na diagnozę?

Spokojnie. Jeśli masz już jednego raka, drugi nie robi na tobie wrażenia.

Jak zaczęła się walka z rakiem numer jeden?

Nie lubię słowa "walka", bo nie można walczyć bez broni. Niecałe cztery lata temu zacząłem mieć problemy z oddawaniem moczu. Nagle odczuwałem bardzo duże parcie. Kilka razy poleciało po nogawkach. Miałem powiększoną prostatę, potem zdiagnozowano brodawczaka na pęcherzu. Niestety wybuchła pandemia i trudno było rozpocząć leczenie. Do szpitala trafiłem dopiero w czerwcu 2020. Wycięto mi stercze, a w lipcu usunięto brodawczaka. Badania wykazały raka, który rozlał się na prostatę, pęcherz i kość łonową.

Co było potem?

Zaproponowano mi radioterapię i terapię hormonalną. Co trzy miesiące chodziłem na zastrzyki, ale przestały działać. Niedawno zmieniłem leki. Za dziesięć dni mam kontrolę. Kolega powiedział mi kiedyś: Pewnego dnia każdy facet zaczyna się psuć i nie da się tego zatrzymać. Chciałbym wyjechać z Poznania, bo źle się tutaj czuję. Jestem tylko ciężarem dla swojej rodziny. Umieram. Jestem z tym pogodzony.

Mocne słowa.

Wiem, na co choruję i jakie będą konsekwencje. Mógłbym szukać cudownych terapii, zagranicznych klinik, ale po co? Wydałbym masę pieniędzy, których zresztą nie mam. Jestem biedakiem. Od dwóch lat nie pracuję. Wcześniej jeździłem na targi i montowałem stoiska. Jako trener w Wierze Lecha dostaję 500 zł, ale to nie pensja, raczej zapomoga. Kibice się na mnie zrzucają. Zarejestrowałem się jako bezrobotny. Jedyne, na co mogę liczyć w nadmiarze, to słowa wsparcia z ust znajomych. Nie mam pojęcia, ile mi zostało, ale raczej nie potrwa to długo. Rak mnie pokona. Na szczęście nie jestem warzywem. Staram się normalnie funkcjonować.

Co jest w chorobie najtrudniejsze?

Wie pan… sporo się w życiu naczekałem. Jako koszykarz spędzałem mnóstwo czasu na dworcach, lotniskach, w hotelach. Stojąc w kolejkach, przyglądałem się ludziom i nadal tak jest. W przychodni onkologicznej trudno patrzeć na innych pacjentów. Kobiety w chustach ukrywające łysą głowę, młodzi chłopcy… Jedni wykrzywiają twarz w cierpieniu, inni żartują z choroby. Wychudzeni, zniszczeni, nie tracą dobrego ducha. Staram się być w tej drugiej grupie. Uczę się choroby, uśmiecham się do niej, bo co mi zostało? Moja lekarka rodzinna to złota kobieta. Urodziła się, by pomagać. Ale w przychodni onkologicznej lekarz ma taki przemiał, że przy każdej wizycie pyta mnie o to samo. Trudno więc o jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Jestem tylko numerkiem.

Wspomniał pan, że jako trener zarabia pan 500 zł. Jak pan daje radę?

Policzmy. Stówkę wydaję na dojazd na halę. Sto złotych zabierają lekarstwa. Do tego płacę 160 zł za media. Więc zostaje ponad sto złotych. Mieszkam z mamą, która otrzymuje 1300 złotych emerytury. Śpię na mocno zniszczonej wersalce. Zużyte sprężyny sprawiają, że każdej nocy przewracam się z boku na bok. Gdyby ktoś zobaczył mieszkanie, powiedziałby pewnie, że tragedia. Ale mam dach nad głową, ciepły posiłek, łączność ze światem dzięki internetowi. Doceniam to, tym bardziej że wychowałem się w patologii.

Rozwinie pan?

Matka harowała na dom, ojciec był alkoholikiem. Lał mnie i brata, czasem także ją. Próbowała nas bronić, ale tata mówił, żeby się nie wtrącała. Szła do kuchni i płakała. Często wysyłała nas do babci, żeby izolować nas od ojca. Mieszkaliśmy trzysta metrów od poznańskiej Areny, widzę ją z okna. Ojciec chlał, ale nie był żulem. Zawsze spodnie na kant, buty na połysk. Raz mu je porwałem i poszedłem na osiedlową ślizgawkę. Wróciłem cały brudny. Śnieg nawet nie zdążył stopnieć. Tata chwycił za kabel i spuścił mi takie wpier***, że pamiętam do dziś.

Jako chłopak z takiego domu nie sprawiał pan problemów?

Nie. Dziadek nauczył mnie słów: Proszę, dziękuję, przepraszam. Udało mi się zaczepić w koszykówce, poznałem nowych ludzi. Po dwóch latach treningów przyszło powołanie do juniorskiej reprezentacji Polski. Koszykówka dała mi lepsze życie. O nic nie musiałem się martwić. Kiedy wyjechaliśmy na turniej do Mannheim, podróżowałem cały czas z nosem przy szybie. Zobaczyłem lepszy świat. Było w moim życiu naprawdę sporo dobrych momentów. Zdobyłem cztery złote medale mistrzostw Polski, dwa srebra i cztery brązy. Prócz tego odznaczenia za sto i sto pięćdziesiąt meczów w reprezentacji. Kiedyś poprosiłem zięcia, by wyciął mi z drewna tablicę na te medale. Do dziś na niej wiszą.
Koszykarze Lecha Poznań. Jarosław Jechorek drugi od lewej (fot. Newspix/Mieczysław Świderski).. Koszykarze Lecha Poznań. Jarosław Jechorek drugi od lewej (fot. Newspix/Mieczysław Świderski)..
Przeszłość ma dużo więcej kolorów niż teraźniejszość.

Ostatnio rozmawiałem z lekarzem rodzinnym. Staram się o orzeczenie o niepełnosprawności. Głos odmawia posłuszeństwa, a leki mnie osłabiają. Trudno mi więc znaleźć pracę. Dwa lata temu prowadzono zbiórkę środków na moje leczenie. Jestem wdzięczny każdemu, kto zechciał pomóc.

Jeśli chodzi o obecną sytuację materialną, sam pan jest sobie winien, co zresztą otwarcie pan przyznawał. Gdy ruszyła zbiórka, opowiadał pan o swoim uzależnieniu od hazardu. I o wyroku w tzw. aferze paliwowej.

Długo miałem do siebie żal. Wchodziłem w biznes paliwowy z dobrymi intencjami. Widziałem, jak dobrze rozwija się to u kolegów. Potem okazało się, że sprawa ma swoje drugie dno, i że to duży układ. Popełniano przestępstwo w białych rękawiczkach, a brudną robotę wykonywali tacy ludzie jak ja, którzy byli słupami. Pionki w wielkiej grze.

Jaki dostał pan wyrok?

Dwa lata w zawieszeniu na pięć.

Tylko proszę teraz nie mówić, że o niczym pan nie wiedział, i że jest pan niewinny.

Na początku faktycznie o niczym nie wiedziałem, ale po kilku miesiącach sytuacja się wyklarowała. Miałem świadomość, że nie wszystko jest w porządku. Popełniłem błąd. Wszedłem w to bez żadnego przygotowania ekonomicznego. Nie miałem pojęcia o prowadzeniu biznesu. Zaufałem ludziom, którzy byli w tym dłużej, i zakładałem, że się nie mylą. Dostałem za to po głowie.

Hazard to temat zamknięty?

Gdybym wrócił, zawiódłbym zbyt wiele osób. I samego siebie. Przez dziesięć lat intensywnie grałem na maszynach, nie miałem problemu z bukmacherką. Od ośmiu lat jestem członkiem wspólnoty anonimowych hazardzistów. W moim przypadku trudno o anonimowość, bo jestem byłym reprezentantem Polski. Na początku wszyscy chwytamy się za ręce, stajemy w kręgu. Odmawiamy modlitwę. Tyle że jestem niewierzący, więc Boga zastępuję "bratem". "Bracie, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić. Odwagi, abym zmieniał to, co mogę. I mądrości, abym rozróżniał jedno od drugiego".

Powiedział pan kiedyś, że hazard uczynił z pana kłamcę. Kogo pan okłamywał?

Wszystkich. Jeśli w Hollywood szukają aktorów do oscarowych ról, powinni zacząć od hazardzistów. Partnerka wysyła mnie na zakupy, a ja gram w budzie w centrum na maszynach. Telefon od niej. Wychodzę, żeby było słychać gwar ulicy, jadące tramwaje. I kłamię, że jestem na zakupach na Rynku Jeżyckim, w innej części miasta. Środa? "Kumpel zaprasza na Ligę Mistrzów. Nie mogę się spóźnić, mecz się zaczyna o 20:45". Czwartek? "Spotkanie ze znajomymi po latach". Kłamałem bez mrugnięcia okiem. Aż się zapętliłem. Spotykaliśmy na ulicy kogoś, u kogo rzekomo niedawno byłem i musiałem sobie przypominać, co powiedziałem żonie. Byłem zmęczony ciągłą czujnością. Słyszałem każdy szelest, szmer. Nieustannie myślałem o zagrożeniach. Czułem się jak zaszczute zwierzę.

Przyznał się pan?

Nie. Pewnej nocy przegrałem ponad dwa tysiące złotych. Jak gdyby nigdy nic, wróciłem do domu. Rano dzieciaki do żłobka, a partnerka do pracy. W pewnym momencie zauważyła, że zniknęły z jej konta pieniądze. Zadzwoniła, żebym jak najszybciej się pojawił. "Spakuj się. Przywieź mi klucze. I szukaj nowego domu". Myślała, że mam problem z używkami. Dalsza część historii jest już znana. Siedziałem kilka dni z trzęsącymi łapami i zastanawiałem się, co zrobić. Zarejestrowałem się jako bezrobotny, pojechałem na terapię. Tam mnie sprowadzili na ziemię. Myślałem, że wchodzę do ośrodka jako gwiazda koszykówki. Dopiero po dwóch, trzech tygodniach zrozumiałem, że nie różnię się od innych.
Jarosław Jechorek (z prawej) to czterokrotny mistrz Polski w koszykówce (fot. Newspix / Jerzy Raube). Jarosław Jechorek (z prawej) to czterokrotny mistrz Polski w koszykówce (fot. Newspix / Jerzy Raube).
Dziś widzi pan w uczestnikach spotkań anonimowych hazardzistów samego siebie sprzed lat?

Niektórzy milczą przez pół roku, rok. Rozumiem to. Przychodzę na swój pierwszy mityng. Jeden gość: "Nie gram od dwóch lat". Drugi: "Nie gram od pięciu". Myślę: "Kur**, ale twardzi ludzie". Dopiero potem nauczyłem się, że można wrócić do nałogu po kilkunastu latach. Na sali jest kapelusz, do którego wrzucamy drobniaki, żeby mieć jakiś budżet. Raz wchodzi członek grupy. Kieszenie wypchane pieniędzmi tak, że musi trzymać spodnie, żeby nie zleciały z tyłka. Podchodzi do kapelusza, wsypuje wszystkie monety. "Wygrałem tej nocy w kasynie". I wychodzi bez słowa. To był ostatni raz, kiedy go widzieliśmy. Mówi się często o twarzy pokerzysty, na której nie widać emocji. Coś w tym jest.

A pan kogo widzi w lustrze?

Tego samego człowieka, którego lubiło tak wiele osób. Na twarzy przybyło sporo bruzd. No i niewiele zostało z mojego niskiego jowialnego głosu. Kilka dni temu byłem na czterdziestych urodzinach kolegi. Muzyka, tańce, gwar rozmów. Po piętnastu minutach spasowałem. Podszedłem do solenizanta: "Wybacz, ale to nie dla mnie. Nie jestem w stanie z nikim porozmawiać". Nie martwię się już takimi incydentami. Miałem ciekawe życie, starałem się być dobrym człowiekiem. Wielu osobom pomogłem, ale też wiele skrzywdziłem. Nigdy im już za to nie odpłacę. Mogę tylko powiedzieć: przepraszam.

Nie boi się pan przyszłości?

Naprawdę przestałem się przejmować nieuniknionym. Nabrałem wobec życia pokory. Skupiam się na każdym dniu. Wczoraj już było, a jutro jeszcze się nie wydarzyło. Więc trzeba żyć tym, co jest dzisiaj.

Czytaj też:
Powiedziała mamie o wybuchu wojny. Nie mogła uwierzyć w odpowiedź
Może kiedyś sobie wybaczę

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×