Marcin Gortat regularnie pomaga Ukraińcom. Z darami za naszą wschodnią granicę pojechał już dwa razy. Jego spostrzeżenia, jak twierdzi, są jednak inne niż to, co słyszy się na co dzień w mediach.
- Na Ukrainie niczego nie brakuje. Ale chcę to rozwinąć, żebym nie był cytowany na bazie jednej wypowiedzi. Otóż, tam brakuje czynnika ludzkiego, żołnierzy do walki, czołgów, amunicji, pocisków artyleryjskich. Ale tych rzeczy zwykły cywil nie jest w stanie zorganizować. Bardzo mało dóbr, które wysyłano w pierwszych dniach wojny, trafiało do żołnierzy. Jak nie miało się bezpośredniego kontaktu do jednostki i do dowódcy, to te rzeczy rzadko tam docierały - zaznacza była gwiazda NBA.
Swoje dary przywoził bezpośrednio żołnierzom i dowódcom. Część z nich do dziś widzi na zdjęciach przesyłanych mu przez wdzięcznych Ukraińców.
- Auta, które wysyłaliśmy, były już podziurawione, opony przebite, silniki sześć razy naprawiane, ale do dziś ranni są wożeni tymi samochodami. Mamy świadomość, co i gdzie dokładnie wysłaliśmy - zaznacza Gortat w programie "Życie po życiu".
Dodaje, że jako kraj, nie mamy władzy i środków, aby pomóc sąsiadowi tak, jak on tego potrzebuje. Pomoc musi płynąć z całej Europy i nie tylko.
- Poznałem żołnierzy i dowódców, których heroizm jest niesamowity. Śpią po piwnicach w katastrofalnych warunkach. W Polsce na części sprzętu, którym dysponują, ja nie mógłbym nawet szkolenia odbyć, a co dopiero walczyć nim na wojnie. Podziwiam dużą grupę tych chłopaków, mnóstwo z nich zginęło, łącznie z częścią tych, których poznałem. Jest to przykre, ale taka jest wojna - nie ukrywa były reprezentant Polski.