[b]
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Po zupełnie nieudanych mistrzostwach świata w Eugene poinformowała pani o zakończeniu sezonu. Co robiła pani przez ten czas?[/b]
Maria Andrejczyk (wicemistrzyni olimpijska w rzucie oszczepem): Wakacje poświęciłam na regenerację psychiczną. Spędziłam czas z ulubionymi ludźmi i bardzo wypoczęłam. Przez prawie dwa miesiące nie wiedziałam, co to jest rzut oszczepem i bardzo miło wspominam ten okres. Potrzebowałam tego, bo w minionym sezonie wydarzyło się wiele trudnych rzeczy sportowych, ale także prywatnych. Miałam wrażenie, że po igrzyskach olimpijskich nie udało mi się do końca zregenerować i kilka spraw się nawarstwiło. W ostatnich latach wiele poświęciłam sportowi, a sukcesy dużo mnie kosztowały. Po prostu okazało się, że potrzebowałam sporo czasu, by dojść do siebie.
Udało się ustabilizować sytuację zdrowotną barku?
Moim barkiem od początku kariery opiekuje się prof. Lubiatowski z Reha Sport. I ja, i on jesteśmy świadomi, że bark wiele już przeszedł. Są pewne uszkodzenia, które będą powodowały niewielki ból i tego nie da się uniknąć. Najważniejsze jednak, że już nie muszę się martwić i mogę wykonywać trudne treningi. Taka wiadomość dała mi bardzo dużo wiary w pozostałą część kariery sportowej. Inna sprawa, że mój obecny trener nie lekceważy mojego stanu zdrowia. Wraz z fizjoterapeutką siedzą i kombinują, by wszystko działało jak należy. Wspólnie planujemy kolejne kroki rehabilitacji i to jest naprawdę duża zmiana.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: hit sieci z udziałem Sereny Williams. Zobacz, co robi na emeryturze
Czy to oznacza, że kontuzje barku już nie będą stopowały pani kariery?
Mam wiarę, że będzie lepiej niż było. Ja swoje, zdrowie swoje, natomiast jest we mnie znacznie więcej determinacji i motywacji, by nie odpuścić. Czuję się zdrowa i wypoczęta, a to wszystko, czego potrzebowałam do ciężkiej pracy.
Jak z perspektywy czasu ocenia pani zmianę trenera?
Teraz czuję, że wszystko jest już na swoim miejscu. Mam nowe środowisko i funkcjonuje mi się znacznie lepiej. Zmieniłam nie tylko trenera, ale także otoczenie, a nawet miejsce treningów. Czuję, że to była dobra decyzja i teraz jestem spokojniejsza, szczęśliwsza. Nareszcie czuję, że wzięłam życie w swoje ręce. To może wydawać się komuś błahe, ale dla mnie jest niesamowicie wartościowe.
Teraz dostrzega pani swoje błędy popełnione w przeszłości?
Nikt tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jak dużo w ostatnich latach musiałam walczyć ze wszystkim wokół. Teraz jest zupełnie inaczej. Oczywiście mam świadomość, że mój organizm sporo przeszedł i jest niesamowicie wyeksploatowany, ale jednocześnie mam wiarę w trening, który właśnie realizuję i w ludzi wokół siebie. Z tego powodu nie mogłam się doczekać wznowienia treningów. Jest lepiej i na pewno dużo pozytywniej.
Jak wytrzymała pani dwa miesiące bez sportu?
Oczywiście dla zawodowych sportowców jest niemożliwe, by zupełnie odciąć się od wysiłku sportowego, bo jesteśmy od niego uzależnieni. Ja mogę przeleżeć na kanapie dwa dni, ale trzy to już zdecydowanie za dużo i to dla mnie katorga. Nawet podczas wakacji muszę mieć wysiłek fizyczny, ale tym razem był on zupełnie niezwiązany z tym, co robię na co dzień. Spędziłam mnóstwo czasu na wycieczkach rowerowych po Suwalszczyźnie, spacerach z psem, czy bieganiu po lesie. Najprostsze rzeczy przyniosły mi najwięcej radości.
Kiedy początek treningów?
Tak naprawdę już dwa tygodnie temu wróciłam do regularnych, mocnych zajęć. Zestawienie tego, co miałam kiedyś, a to co mam teraz, to jak porównanie zajęć wychowania fizycznego w szkole do treningu spartańskiego. Jestem naprawdę zadowolona z tego, jak wyglądają moje treningi. Okres przygotowawczy zaczęliśmy od kilkudniowej wędrówki w Parku Narodowym Oulanka. Całą grupą przeszliśmy legendarny 82-kilometrowy szlak Karhunkierros, czyli szlak niedźwiedzi. Podczas marszu rywalizowałyśmy z grupą chłopaków, ale ostatecznie zwyciężyłyśmy, z czego jestem bardzo dumna. Co prawda okupiłyśmy zwycięstwo obtarciami i innymi boleściami, ale i tak jestem przeszczęśliwa. To była super przygoda, a widoki wspominam do dziś.
Co było potem?
Drugi tydzień spędziliśmy w naszym ośrodku treningowym w Kuortane, gdzie realizowaliśmy typowy trening wprowadzający do rzutu oszczepem. Najbliższy miesiąc spędzę w Polsce, a do Finlandii wrócę dopiero w połowie listopada.
Czy to pierwszy raz, gdy nie rozpoczęła pani przygotowań od zgrupowania w polskich górach?
Nie do końca, ponieważ pod koniec sierpnia pojechałam w Tatry na wakacje i sporo chodziłam po górach. Zresztą nawet przy okazji wizyty na Europejskim Kongresie Sportu i Turystyki nie odmówiłam sobie przyjemności i jednego dnia wstałam o godz. 5, by wejść na Kasprowy Wierch. Jestem zakochana w naszych górach, ale faktycznie w tym roku wielkiego treningu tu nie zrobiłam. Można powiedzieć, że zdradziłam Tatry, ale jest mi z tego powodu bardzo przykro.
Wraca pani jeszcze myślami do minionego sezonu? To był najgorszy rok w karierze?
Straciłam ten sezon i mówię o tym zupełnie otwarcie. Na mistrzostwa świata pojechałam bardziej jako turystka i to mnie boli. To był dziwny rok, bo już przed rozpoczęciem startów czułam, że nic z tego nie będzie. Po prostu nie byłam przygotowana do sezonu. Realizowałam cały plan szkoleniowy, rozpisany przez trenera, ale czułam, że stoimy w miejscu. Nie było progresu, a był wręcz regres i to spory. Na treningach rzucałam 10-12 metrów bliżej niż rok wcześniej. Nie było szans na dobry wynik, bo zupełnie nie miałam mocy. Nieco optymizmu przybyło po zmianie trenera, bo na treningach z Petterim Piironenem zdarzało mi się rzucać powyżej 60 metrów. Za mało było jednak regularności, bym mogła przekuć to w dobre wyniki na zawodach.
Jakie ma pani cele na ten sezon? Mistrzostwa świata odbędą się w sierpniu w Budapeszcie.
Teraz nastawiam się na ciężką pracę w ciszy. Przede mną wiele miesięcy pracy i jestem przygotowana na spory wysiłek. Cele mam w głowie, ale wszystko zależy od tego, co uda się zrobić na treningach. Na pewno nie będzie tak, że w kolejnym sezonie będę robić wszystko, by za wszelką cenę narobić stracony czas.
Kiedy znowu będzie można panią zobaczyć podczas konkursu?
Wystartuję dopiero, gdy będę pewna, że jestem w dobrej dyspozycji. Już się nauczyłam, że pośpiech w takich sprawach nie jest dobrym doradcą. Z drugiej strony być może uda się wystartować już w marcu. Planujemy bardzo ciekawe zgrupowanie w Australii i jeśli tylko otrzymam zgodę PZLA, to będę miała okazję potrenować z aktualną mistrzynią świata Kelsey-Lee Barber. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie przeżyłam, więc nie mogę się doczekać tych treningów. Kelsey to świetna zawodniczka, a prywatnie przesympatyczna osoba. Gdyby to się udało, to kto wie, czy pierwszy start nie odbędzie się już w marcu właśnie w Australii.
Czytaj więcej:
Wielka impreza zostaje w Polsce
Krzewina zabrał głos w sprawie dyskwalifikacji