Mistrzyni Polski podniosła się po koszmarnym wypadku. "Ból, jakby ktoś wbijał szpile w kręgosłup"

Koszmarna kontuzja, koniec kariery i przesiadka na wózek inwalidzki. Brzmi jak wyrok, ale Agnieszka Borowska, była reprezentantka Polski, dowiodła, że może być początkiem innego, dobrego życia.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Agnieszka Borowska Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Agnieszka Borowska
Materiał wideo z Agnieszką Borowską, gdzie opowiadała o swojej sytuacji, można zobaczyć TUTAJ.

***

Agnieszka Borowska trenowała 14 lat, kilka godzin dziennie. To multimedalistka mistrzostw Polski w wieloboju. Dwa razy - w latach 2013 i 2014 - była najlepsza w kraju w siedmioboju. W tych samych latach królowała też w pięcioboju. Reprezentowała Polskę na mistrzostwach świata juniorów i na młodzieżowych mistrzostwach Europy.

Wszystko zmieniło się w październiku 2015 roku. Agnieszka była na zgrupowaniu bobslejowej reprezentacji Polski. Mimo sukcesów w konkurencjach lekkoatletycznych, myślała o zmianie dyscypliny. Z powodu licznych kontuzji.

To zresztą nie pierwszy raz, gdy lekkoatleci są angażowani do bobslejów jako rozpychający. W Polsce taką drogę przeszli Dawid Kupczyk czy Kamil Masztak, a na świecie choćby złoty medalista olimpijski Steve Mesler.

Podczas obozu skupiano się przede wszystkim na oswojeniu ich z prędkością. A bobslej po wąskim lodowym torze może pędzić nawet 100 km/h. Pierwszego dnia startowały jedynie z połowy toru, by zmniejszyć prędkość i ryzyko wypadku. Kolejnego dnia taryfa ulgowa się skończyła.

ZOBACZ WIDEO: 16-latek z Polski jak Messi. Tego gola można oglądać w nieskończoność

- Od rana miałam złe przeczucia. Tuż przed zjazdem poprosiłam nawet kolegę, by się ze mną zamienił - wspomina Borowska w filmie dla WP.

Sanie wjechały w ostatni wiraż, ale ze względu na to, że prawdopodobnie za wysoko weszły w zakręt, nie utrzymały się w torze i z prędkością 90 km/h spadły ze szczytu łuku na dół.

- Jak tylko bobslej się zatrzymał, od razu próbowałam ruszyć nogami. Po chwili krzyczałam, że mam złamany kręgosłup, bo nie czuję nóg. Gdy przyjechała straż, każdy milimetrowy ruch bobsleja straszliwie bolał. Jakby ktoś wbijał szpile w kręgosłup - relacjonuje po latach.

***

W szpitalu okazało się, że złamała dwa kręgi. Co gorsza, rdzeń kręgowy został poszarpany. Dla pilotki wypadek skończył się zaledwie na dwóch połamanych żebrach.

Pierwsze informacje po operacji były dość optymistyczne. Po kilku dniach opuchlizna zaczęła schodzić, a Borowska odzyskała czucie na wysokości brzucha oraz pachwin. Była szansa, że za chwilę znikną wszystkie problemy.

Niestety od ośmiu lat nie pojawił się żaden postęp.

Nigdy nie usłyszała od lekarzy, że już nigdy nie będzie chodzić. Mówili, że konieczna będzie rehabilitacja, ale nikt nie odebrał jej nadziei. Zresztą do dziś jest przekonana, że któregoś dnia wstanie i pójdzie.

Zawodniczka długo po tym wypadku miała traumę. Gdy podróżowała jako pasażer samochodem czy pociągiem, bała się zamknąć oczy. Miała wizje, że wtedy znów zdarzy się coś fatalnego.

***

Od początku Agnieszka zadziwiająco dobrze radziła sobie z nową sytuacją. Doszło nawet do tego, że podczas terapii psycholog zapytał ją, czy to ona przychodzi po pomoc, czy może jest na odwrót. - Zrozumienie trudnej sytuacji zajęło mi kilka dni. Zaledwie. Co było robić…. Zakasałam rękawy - tłumaczy.

Podczas ostatnich 8 lat tylko raz zdarzyło się, by ktoś wyprowadził ją z równowagi, komentując jej stan zdrowia. Zdarzyło się to przy okazji zajęć organizowanych przez fundację zajmującą się... rehabilitacją. Tam po raz pierwszy i - do dziś - ostatni usłyszała, by przestała marzyć. "Nigdy nie będziesz chodzić" - dostała prosto w twarz.

To było zaledwie miesiąc po wypadku, gdy ciało było mocno obolałe, a Borowska po prostu nie była w stanie wykonywać wszystkich ćwiczeń. Prowadzący wykrzyczał jej to na całą salę, bo myślał, że w ten sposób zmobilizuje ją do pracy.

Była lekkoatletka i bobsleistka opuściła zajęcia i już nigdy tam nie wróciła.

Dziś jest przekona, że dobrze zrobiła, bo nikt nie ma prawa mówić drugiej osobie takich rzeczy. - Początki były bardzo trudne. W ośrodkach rehabilitacyjnych było nudno, a do tego mało ludzi w moim wieku. Ja nie mogłam jeszcze długo siedzieć na wózku, bo wszystko mnie bolało. Im więcej zabiegów i ćwiczeń wykonywałam, tym było lepiej. Gdy pierwszy raz stanęłam na pionizatorze, wydawało mi się, że lewituję, a teraz już czuję nacisk na nogi. Kolejnym problemem było wyjście na zewnątrz i spotkanie się z ludźmi, których znałam przed wypadkiem. Wiedziałam, że muszę to robić i na szczęście nastąpił przełom - wspominała nam.

Dziś Agnieszka potrafi zamknąć okno, do którego w teorii nie ma prawa dosięgnąć. Jeździ do pracy. Robi duże zakupy. Opiekuje się półtorarocznym synem. Początkowo problemem było przenoszenie go z pokoju do pokoju. Na to też znalazła sposób. Zamontowała kółka do dziecięcego łóżeczka.

Dziś była siedmioboistka i bobsleistka jest szczęśliwą mamą. Na swój wypadek patrzy już zupełnie inaczej, bo ma świadomość, że gdyby nie uraz, to sport pewnie wciąż byłby priorytetem.

Wypadek zbliżył ją z narzeczonym. Wcześniej ona ciągle na wyjazdach, zgrupowaniach. Chwil dla siebie mieli jak jak na lekarstwo.

Zaraz po wypadku robiła wszystko, by odszedł i rozpoczął nowe życie. Ale chciał zostać, był z nią w najtrudniejszych momentach, nawet w szpitalu w Rydze. Pozwolili im spać w tej samej sali. Połączono ich łóżka tak, że nawet w trakcie nocy mogliśmy trzymać się za rękę. I tak już zostało.

***

Choć przez lata z dumą reprezentowała Polskę, a rdzeń kręgowy uszkodziła na obozie kadry narodowej, nikt z Polskiego Związku Bobslei i Skeletonu nie poczuwał się do tego, by choćby z tej racji wesprzeć Agnieszkę. Zapewnić jej choćby dodatkową darmową rehabilitację.

Od państwa otrzymała początkowo niewielką kwotę renty, z trudem jej było z tego wyżyć, więc musiała mieszkać z rodzicami.

Odszkodowanie za wypadek, który skończył się niepełnosprawnością, było tak niskie, że nie wystarczyło na pokrycie kosztów dwutygodniowej rehabilitacji.

Agnieszka w momencie wypadku miała 24 lata, nie miała oszczędności. Bardzo pomogli lekkoatleci. Piotr Małachowski przeprowadził zbiórkę podczas Balu Sportowca, na której zebrano 107 tysięcy złotych. Dzięki temu w pierwszych dwóch latach mogła się skupić tylko na rehabilitacji. Dwutygodniowy turnus w specjalistycznej klinice kosztuje bowiem 10 tysięcy złotych.


***

Była mistrzyni pracuje w Sztumskim Ośrodku Kultury oraz macierzystym klubie LKS Zantyr. Pracę łączy także z obowiązkami miejskiej radnej.

Miała też krótki epizod... sportowy. Koleżanka namówiła ją na starty w paralekkoatletycznych mistrzostwach Polski. Bez wielkiego przygotowania zdołała zdobyć dwa medale w rzucie oszczepem i pchnięciu kulą. Pojawiła się szansa na zdobycie kwalifikacji na igrzyska paraolimpijskie.

Tata wykonał jej nawet specjalne siedzisko do pchnięcia kulą. Wystartowała w zawodach, a później przyznawała, że sama jest zaskoczona, jak bardzo wspierają się niepełnosprawni sportowcy. Ostatecznie jednak porzuciła to. Sport ogląda w telewizji i służy radą.

W ostatnich kilku latach pojawiły się co najmniej dwie propozycje zabiegów, które mogłyby zwiększyć szanse na odzyskanie sprawności.

To bardzo drogie operacje, na które jej obecnie nie stać. A poza tym nie chce organizować zbiórek na coś, co daje tylko niewielką nadzieję. Jeśli ktoś da jej 70-80 procent szans na sukces, wtedy się zastanowi. Wychodzi bowiem z założenia, że w Polsce mamy wiele chorych dzieci, którym te pieniądze przydadzą się bardziej.

- Walczę i będę walczyć do upadłego, by pewnego dnia w końcu stanąć na nogi – mówi Borowska.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Ważna rozmowa Stocha z Thurnbichlerem
"Robert musi dać więcej"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×