Miał zdobywać medale dla Polski. Od 21 lat walczy o sprawiedliwość

WP SportoweFakty / Mateusz Puka
WP SportoweFakty / Mateusz Puka

Sportowiec i jego ojciec zostali sami. Krzysztof Kłys walczy, by osoby odpowiedzialne za tragiczny wypadek syna poniosły odpowiedzialność. Ma 71 lat i martwi się, co będzie z dzieckiem. - Michał poza mną nie ma nikogo - mówi jego ojciec.

Michał był niezwykle silny. Miał zadatki na solidnego sportowca. Jego karierę przerwał tragiczny wypadek. Gdy miał 17 lat, został podczas treningu trafiony młotem w głowę. Siła uderzenia w czaszkę - jak policzono - wyniosła ponad 600 kilogramów. To cud, że Kłys przeżył.

Zamiast stać się czołowym polskim młociarzem, miał pęknięcie czaszki, poważne uszkodzenie prawej półkuli mózgu i trwałe kalectwo. Lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie.

Jego ojciec od 21 lat codziennie walczy nie tylko o powrót syna do sprawności, ale też choćby minimalne odszkodowanie. Choć w tej sprawie zapadło już kilka wyroków, to Michał w ramach zadośćuczynienia otrzymał do tej pory zaledwie... kilka starych monitorów, kserokopiarkę i parę dresów reprezentacji Warszawy.

Brzmi to jak ponury żart, ale właśnie tyle z majątku Mazowiecko-Warszawskiej Federacji Sportu, która zajmowała się rozdzielaniem funduszy publicznych na wsparcie sportu na Mazowszu, udało się zająć komornikowi na rzecz okaleczonego Michała. A to ta organizacja odpowiadała za feralny obóz sportowy.

Po 10 latach od wypadku, w 2012 roku zapadł wyrok nakazujący wypłatę miliona złotych zadośćuczynienia i regularne wypłaty renty po trzy tysiące złotych miesięcznie. Ale zaledwie dwa tygodnie po tej decyzji sądu władze organizacji zrobiły wszystko, by nie uniemożliwić realizację wyroku. Pieniądze przelano na inne konta, a federację formalnie zlikwidowano. W jej miejsce powstała Unia Związków Sportowych Warszawy i Mazowsza, która... przecież nie może ponosić  odpowiedzialności za wydarzenia, które miały miejsce zanim powstała.

- Gdyby od początku zagwarantowano nam jakieś pieniądze, to sytuacja Michała byłaby zupełnie inna - przyznaje wprost ojciec zawodnika, Krzysztof Kłys. - Nie mieliśmy pieniędzy na wiele zabiegów, czy bardzo intensywną rehabilitację. Z tego powodu, pierwsze postępy pojawiły się dopiero po kilku latach. W sumie byłem już na różnych rozprawach ponad 25 razy. Początkowo wierzyłem w sprawiedliwość. Teraz już nie wierzę - oświadcza.

Walka Michał i Krzysztofa Kłysów wciąż nie jest skończona, adwokat z nimi współpracujący chce, by ludzie z fundacji, którzy wyprowadzili pieniądze z kont organizacji, ponieśli konsekwencje.

Kłysowie obecnie utrzymują się ze świadczenia pielęgnacyjnego i renty - w sumie mają nieco ponad cztery tysiące złotych miesięcznie.

Tuż po wypadku w pomoc zaangażowało się środowisko sportowe, dzięki czemu można było opłacić rehabilitację i zajęcia z logopedą. Dziś o sprawie jest już ciszej, a pieniądze są już na wyczerpaniu.

***

- O wypadku Michała dowiedziałem się od jego trenerki. Od razu dała mi do zrozumienia, że jest bardzo źle. Byłem tak roztrzęsiony, że nie mogłem odpalić samochodu, nie mówiąc już o normalnej jeździe. Na miejsce zdarzenia zawiózł mnie kolega - wspomina dzień wypadku tata Michała.

Spieszyli się tak bardzo, że zatrzymała ich policja. Funkcjonariusze okazali się wyrozumiali, bo wcześniej dostali sygnał o wypadku młodego sportowca, a gdy okazało się, że właśnie zatrzymali jego ojca, oddali dokumenty i jedynie zaapelowali o ostrożniejszą jazdę.

- Długo nie mogłem się po tym pozbierać. W szoku była też dziewczyna, której młot trafił w głowę Michała. Tuż po wypadku uciekła z obozu i długo trzeba było jej szukać. Po tym incydencie definitywnie zrezygnowała ze sportu i już nigdy nie dotknęła młota. W tamtym momencie to była czwarta zawodniczka w Polsce - wspomina Kłys.

Do samego zdarzenia doszło w pechowych okolicznościach. Grupa młodych sportowców była na obozie przygotowawczym w Zamościu. Rozpoczęli trening rzutowy. Niestety mimo obecności trenera panował chaos. Michał oddał rzut i ruszył po swój młot. Wtedy koleżanka oddała swój rzut, a spadający młot trafił wprost w głowę Kłysa.

***

Kolejne lata to praktycznie ciągłe pobyty w kolejnych szpitalach. Syn od początku był zdany tylko na ojca, a ten stara się nie opuszczać go nawet na chwilę. Już dwa razy zdarzyło się, że Michał był bliski śmierci.

Mało brakowało, a fatalna w skutkach okazałaby się operacja w Otwocku, która miała pomóc odzyskać władzę w rękach. Zabieg kosztował aż 14 tysięcy złotych, a środki na operację pomógł zbierać ojciec mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem, Robert Skolimowski.

Dziś obaj panowie mają tylko siebie. Dla odprężenia, ojciec poświęca wolne chwile na malowanie obrazów. Dwa z nich wiszą nad łóżkiem Michała
Dziś obaj panowie mają tylko siebie. Dla odprężenia, ojciec poświęca wolne chwile na malowanie obrazów. Dwa z nich wiszą nad łóżkiem Michała

- Podczas tej operacji jego serce przestało bić. Po prostu nie wytrzymało narkozy, a lekarze musieli mocno się namęczyć, by przywrócić funkcje życiowe. Po tamtym incydencie nie podejmowaliśmy już kolejnych prób operacji. Wiemy, że serce może tego nie wytrzymać - przyznaje Krzysztof Kłys.

Druga niebezpieczna sytuacja zdarzyła się kilka lat temu w domu opieki.

- Pielęgniarka dała mu banana i poszła do innego pacjenta. Niestety owoc utkwił Michałowi w gardle i uniemożliwiał oddychanie. Cudem przeżył. Po tamtej sytuacji niemal natychmiast zabrałem go do domu. Tutaj zawsze dbam, by jadł na siedząco, a jeśli już kupuję banany, to tylko mocno przejrzałe, by Michał z łatwością mógł je przełknąć - opowiada Kłys senior.

Dzisiaj ojciec nawet nie bierze pod uwagę ponownego oddania syna pod opiekę specjalistów.

- Może i faktycznie byłoby mi łatwiej, ale wiem, że Michał jest szczęśliwszy w domu. Przyzwyczailiśmy się do siebie i nie wyobrażam sobie innego życia - dodaje 71-latek.

***

Mieszkają w skromnej kamienicy na warszawskim Żoliborzu. Gdy wchodzimy do mieszkania, jest kilka minut po godzinie 9. Z kuchni unosi się delikatny zapach spalenizny.

- Przygotowywałem śniadanie Michałowi i na sekundę się zdrzemnąłem. Syn często budzi mnie w nocy, dlatego zdarza mi się przysypiać w dzień - tłumaczy się Krzysztof. Tym razem śniadanie musiał przygotowywać dwa razy.

Od 21 lat samotny ojciec, praktycznie bez dnia przerwy, opiekuje się sparaliżowanym synem. Każdy ich dzień wygląda niemal tak samo.

Dzień zaczynają od śniadania, potem jest przewijanie, obiad, w międzyczasie razem oglądają telewizję. Ulubionym programem Michała są "Milionerzy", a podczas oglądania niekiedy sam zgaduje odpowiedzi.

Co dwa dni jest kąpiel w wannie i rehabilitacja. Przynajmniej raz w tygodniu Michała odwiedza logopeda.

Największą atrakcją jest jednak akwarium z rybkami. Jeszcze przed wypadkiem Michał miał je w swoim pokoju, ale po tragedii ojciec miał większe problemy i zlikwidował atrakcję.

- Szybko pożałowałem tej decyzji, bo gdy tylko Michał wrócił do domu, to praktycznie co chwilę pytał o rybki. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego akwarium stoi puste. Nie miałem wyjścia i od tego czasu muszę zajmować się także rybkami. Widzę jednak, że obserwowanie akwarium sprawia mu radość. Specjalnie przestawiłem je w takie miejsce, by Michał miał je niedaleko łóżka - opowiada Kłys.

***

Od momentu wypadku Michał nie ma władzy w nogach i ledwo może poruszać lewą ręką. Z prawą jest tylko nieco lepiej, ale i tak w niemal wszystkich czynnościach musi pomagać mu ojciec.

Największym problemem pozostaje przenoszenie go z łóżka na wózek.

- Teraz i tak jest lepiej niż kiedyś, bo udało mi się zainstalować dwa wyciągi - jeden nad łóżkiem, a drugi przy wannie. Przenoszenie syna jest znacznie łatwiejsze - dodaje.

Mowa o naprawdę dużym wyzwaniu. Jeszcze w czasach kariery zawodniczej Michał mierzący 195 centymetrów ważył 95 kilogramów. Po wypadku waga spadła do 35 kilogramów. Dziś ustabilizowała się na poziomie 75 kg, ale do 71-letniego ojca to wciąż duże wyzwanie.

Gdy pan Krzysztof ma problem ze zrozumieniem swojego syna, wyciąga planszę z literami i patrzy, na które z nich wskazuje Michał
Gdy pan Krzysztof ma problem ze zrozumieniem swojego syna, wyciąga planszę z literami i patrzy, na które z nich wskazuje Michał

Syn ma duży apetyt, a na śniadanie - przy pomocy taty - zjadł pełną miskę zupy mlecznej.

- 21 lat dźwigania zrobiły swoje. Obecnie mam uszkodzone sześć kręgów i coraz mniej siły. Właśnie z tego powodu z kąpielami czekamy na dzień rehabilitacji. Korzystam z pomocy fizjoterapeuty i razem wyciągamy Michała z wody - tłumaczy.

Przez wiele lat pan Krzysztof musiał sobie radzić samodzielnie. Wyciąg przy wannie pojawił się stosunkowo niedawno.

Jednej ze specjalistycznych firm skradziono samochód ze sprzętem. Właściciele ogłosili, że gdy znajdzie się samochód, to oni za darmo zainstalują wyciąg w domu Kłysów. Zachęta okazała się skuteczna. Po kilku dniach samochód wrócił do właścicieli, a wyciąg zgodnie z obietnicą trafił do Warszawy.

****

Ojciec, wspominając najtrudniejsze momenty, gładzi syna po głowie. Ten odwzajemnia to uśmiechem. Obecność obcej osoby nie robi na nim wrażenia.

W czasie rozmowy Michał denerwuje się tylko raz, gdy pytamy o jego wiek. Tata bez żadnych oporów mówi, że syn ma obecnie 39 lat. Od momentu wypadku minęło już 21 lat.

Michał twierdzi jednak, że jest młodszy. Krzyczy, że ma dopiero 32 lata. Nie daje się przekonać tacie. Ten ostatecznie - dla świętego spokoju - ustępuje. - Tak, masz 32 lata.

****

Michał zdecydowaną większość życia spędza w domu. W pokoju panuje półmrok, bo dostęp do światła odcina specjalna markiza. Ojciec dba, by w lecie nie było tam zbyt ciepło.

Największymi źródłami światła w pokoju są telewizor i akwarium. Michał nie wyobraża sobie bez nich życia.

Panowie na spacery wychodzą rzadko, bo każde wyjście z domu oznacza dla nich dodatkowy wysiłek.

Choć ich mieszkanie zlokalizowane jest na parterze, to dużym problemem jest osiem schodków dzielących ich od wyjścia z bloku. Dla schorowanego ojca nawet taka bariera jest dziś poważną przeszkodą.

- Marzy mi się, by na balkonie zainstalować specjalną windę. Znalazłem nawet firmę z Sopotu, która była gotowa wykonać coś takiego. Rozbiło się jednak o zgodę z administracji. Dzięki temu Michał mógłby spędzać trochę czasu w ogródku, a każde wyjście z domu byłoby łatwiejsze. Niedaleko jest staw, a często pod nasz balkon przychodzą dwie kaczki. Wspólnie je karmimy. Długo walczyłem o windę dla Michała, ale teraz pogodziłem się z porażką - dodaje.

Największą atrakcją pozostają wyjazdy na działkę szwagierki. Pan Krzysztof z własnych oszczędności wydał 20 tysięcy złotych, by postawić tam domek holenderski. Inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę na czas pandemii. Do dzisiaj zresztą obaj spędzają tam mnóstwo czasu w letnich miesiącach.

***

Tuż po wypadku lekarze nie dawali Michałowi żadnych szans. Najbardziej optymistyczne diagnozy mówiły o maksymalnie roku życia.

- Ordynator w Zamościu machał ręką. Usłyszałem, że nic z tego nie będzie, a syn do końca życia będzie rośliną - wspomina.

Te prognozy przez dłuższy czas się sprawdzały, bo po wypadku Michał przez osiem miesięcy przebywał w śpiączce. Przez wiele lat nie był w stanie poruszyć żadną kończyną.

Po przebudzeniu zaczęło się od nauki samodzielnego przełykania. Wszystko w tajemnicy przed personelem medycznym. Jeszcze dłużej zajęła im nauka mówienia.

- Przez 10 lat od wypadku Michał nie powiedział ani jednego słowa. Siedziałem nad jego łóżkiem, mówiłem do niego, a nawet mu śpiewałem. Pomogły dopiero zajęcia z logopedą. Pierwszym słowem, które Michał powiedział po przerwie, było tata - wspomina ze wzruszeniem Krzysztof.

Dzisiaj Michał rozumie pytania, ale z wyraźnym mówieniem wciąż ma problemy. Gdy Krzysztof nie potrafi go zrozumieć, wyciąga z kieszeni przy łóżku planszę z literami i podsuwa synowi.

Po chwili prosi syna o wskazanie, jak się nazywa. Michał reaguje natychmiast. Wyciąga dłoń spod kołdry i po kolei wskazuje palcem M-I-C-H-A-Ł. Komunikacja działa bardzo dobrze.

To zresztą nie jedyny sposób. Panowie mieszkają w dwuosobowym mieszkaniu, a gdy taty akurat nie ma pod ręką, Michał szybko może go zawołać. Nie potrzebuje przy tym używać żadnych słów.

Choć Michał Kłys może ruszać rękoma, to jednak nie jest na tyle sprawny, by móc samodzielnie zjeść posiłek. Przy wszystkim asystuje mu tata
Choć Michał Kłys może ruszać rękoma, to jednak nie jest na tyle sprawny, by móc samodzielnie zjeść posiłek. Przy wszystkim asystuje mu tata

Wystarczy, że poruszy jednym z poluzowanych szczebelków w barierce łóżka. Uderzając w ten sposób o ramę łóżka, potrafi narobić tyle hałasu, że bez problemu budzi ojca w środku nocy. Aby nie przeszkadzać sąsiadom, Krzysztof owija szczebelek gumowym sznurkiem. To trochę tłumi dźwięk.

W trakcie nocy syn potrafi obudzić go nawet cztery razy.

- Gdy przychodzę, słyszę od niego: "Wzywam cię". Obaj się z tego śmiejemy. Najczęściej prosi o picie lub włączenie telewizora, który automatycznie wyłącza się co trzy godziny - śmieje się Krzysztof.

***

Przed wypadkiem Krzysztof Kłys pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego. Po lekcjach dorabiał jako trener piłki ręcznej. To właśnie on zaraził syna miłością do sportu.

Dziś martwi się już tylko o to, co stanie się z dzieckiem, gdy jego zabraknie. Oprócz niego Michał nie ma już nikogo, kto byłby w stanie się nim zająć.

Trener Michała załamał się po wypadku. Nie potrafił znieść myśli, że chłopak na zawsze pozostanie kaleką. Popełnił samobójstwo.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:

Dziękują Polakom. "Odetchnęliśmy"
Startował z list PiS. Tomaszewski znokautowany?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty