Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Niedawno wywalczyła pani wraz z koleżankami srebrny medal nieoficjalnych mistrzostw świata sztafet, ale już wyniki na 400 metrów podczas pierwszych zawodów w Polsce sprawiły, że powody do optymizmu zniknęły. Co się stało?
Marika Popowicz-Drapała, reprezentantka Polski w biegu na 400 metrów: To jest dla nas trudny czas, a po występie na Bahamach musimy dostać trochę czasu, by wrócić na właściwe tory. Ja z problemami przeszłam aklimatyzację, a tuż przed startem było mi tak zimno, że chodziłam w kilku warstwach ubrań. Inni reprezentanci patrzyli na nas jak na dziwaków. Dodatkowo ostatnio walczyłam z problemami zdrowotnymi.
Co to za problemy zdrowotne?
Na Bahamach miałam podejrzenie pęknięcia żebra. Na szczęście ta diagnoza się nie potwierdziła. Dodatkowo mam naderwany mięsień skośny brzucha, więc w ostatnim czasie musiałam przyzwyczaić się do bólu. Zaproponowane leczenie sprawiało, że musiałabym zrezygnować ze starów w pierwszej części sezonu. Wolę jechać na mistrzostwa Europy niż leczyć kontuzję. Nie zamierzam się poddawać i nie żałuję tej decyzji.
Brzmi to bardzo poważnie.
Największy problem mam podczas kaszlu, kichania, czy hamowania po szybkich odcinkach. W życiu codziennym wciąż problemy sprawiają mi spanie na brzuchu, czy obracaniem się. Podczas biegu na szczęście to nie jest aż tak dotkliwe, choć odczuwam kłucie na wirażach. Adrenalina działa, a ja zdążyłam już przywyknąć do bólu. Mam zielone światło od lekarzy i raczej nic nie powinno się zdarzyć. Walczę z tym już od czterech tygodni, a mam nadzieję, że do ME w Rzymie zupełnie o tym zapomnę.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Janowski, Holloway i Cegielski
Kontuzja mocno utrudnia przygotowania?
Wybija mnie to z rytmu i obciąża psychicznie. Skupiam się teraz na mistrzostwach Europy i interesuje mnie tam jedynie dobry występ w sztafecie 4x400 metrów. Nie obchodzi mnie występ indywidualny, bo zdaję sobie sprawę, że medalu mistrzostw Europy sama już raczej nie zdobędę. Chciałabym być mocnym punktem drużyny.
Podczas Memoriału Kusocińskiego zajęła pani czwarte miejsce z czasem 52.32. Wszyscy liczyli na nieco szybsze bieganie.
Początek sezonu i tak oceniam na plus. Tuż przed startem zrobiło się chłodno i żałowałyśmy, że nie mogliśmy pobiec o trochę wcześniejszej porze. Nasze wyniki podczas Memoriału Kusocińskiego byłyby pewnie o 0,2-0,3 sekundy lepsze. I tak nie jest to to, co chciałybyśmy prezentować. Do mistrzostw Europy zostało jeszcze trochę czasu, a tam powinnyśmy być w lepszej dyspozycji.
Na tle koleżanek prezentuje się pani jednak bardzo dobrze. Wychodzi na to, że dobra dyspozycja w sezonie halowym nie była przypadkowa, a pani jest obecnie drugą siłą naszej sztafety 4x400 metrów.
Sezon halowy pozwolił mi uwierzyć w siebie. Wciąż czuję stres i presję przed każdym startem, a to w sumie pozytywny objaw. Cieszę się, że udało mi się płynnie przejść z hali na stadion. Wiem, że stać mnie na lepsze wyniki, ale i tak są całkiem dobre.
Podczas Memoriału Kusocińskiego zaimponowała przede wszystkim Natalia Kaczmarek, która wygrała bieg z ogromną przewagą. Wierzy pani, że w takiej formie jest gotowa na walkę o medale?
Uwielbiam z nią biegać, to dobry duch naszej drużyny, który od początku bardzo mocno mnie wspiera i cały czas we mnie wierzy. Ja śmieję się, że moim celem na każdy bieg z nią, to trzymanie się jak najbliżej niej. Natalia to światowa czołówka i każda rywalka powinna się jej obawiać.
Opieka nad sześcioletnim synem Ignacym mocno utrudnia przygotowania do igrzysk?
W tym roku niestety musieliśmy postawić na rozłąkę. Miałam problemy z regeneracją, więc podjęłam decyzję, by jak najwięcej czasu spędzać na zgrupowaniach. Przed ostatnimi zawodami dziewczyny narzekały, że się nie wyspały, a u mnie było zupełnie odwrotnie. Podczas wyjazdów śpię jak zabita. W domu trudno jest pogodzić wszystkie obowiązki i jestem dużo bardziej zmęczona.
Do tej pory zdarzało się, że syn jeździł z panią na zgrupowania. Teraz to niemożliwe?
W roku olimpijskim postawiłam na mocne przygotowania i syn zostaje w domu z resztą rodziny. Ostatnio nie było mnie w domu trzy tygodnie, teraz wróciłam na trzy tygodnie, a potem znów kilka tygodni będę poza domem.
Daje sobie pani radę?
Jeszcze podczas zgrupowań w Toruniu zdarzało się tak, że po wieczornym treningu jechałam do domu, by położyć go do spania i spędzić z nim choćby kilkadziesiąt minut, a potem wracałam do hotelu. Zwykle po zawodach odbieram medal i od razu wsiadam do samochodu, by nacieszyć się synem. Nie narzekam, bo takie życie wybrałam. To jednak bardzo trudne, a wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka. Jako matka chciałabym poświęcić swojemu dziecku każdą chwilę.
Start na Bahamach pokazał, że sztafeta 4x400 metrów wciąż może liczyć się w walce o medale na najważniejszych imprezach. Część środowiska już was skreśliło. To boli?
Podeszłyśmy do tego bardzo zadaniowo i wszystko nam wyszło. Teraz każda z nas wierzy, że do igrzysk będziemy jeszcze szybsze. Wrócił fajny duch zespołu, więc motywacji do pracy nam nie zabraknie. Taki sukces był nam potrzebny mentalnie. Spekulacje zostawiamy kibicom i dziennikarzom.
Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Błyskawiczny koniec meczu Igi Świątek
Papszun: Czyja to jest porażka?