Polka jedzie na igrzyska, a na co dzień zarabia w USA 25 dolarów na godzinę. "Czułam się odrzutkiem"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Instagram / Alicja Konieczek
Instagram / Alicja Konieczek
zdjęcie autora artykułu

- Sport cały czas jest dla mnie numerem jeden, ale muszę za coś żyć. Dlatego pracuję w firmie u narzeczonego - mówi nam Alicja Konieczek. Polka wkrótce jedzie na mistrzostwa Europy, a potem na igrzyska w Paryżu.

W tym artykule dowiesz się o:

Alicja Konieczek podczas ostatnich mistrzostw Europy w Monachium zajęła znakomite czwarte miejsce w biegu na 3000 metrów z przeszkodami i dość szybko zapewniła sobie start w kolejnych igrzyskach olimpijskich. W Tokio lekkoatletka została sklasyfikowana na 20. pozycji. Zawodniczka opowiada nam o realiach życia w USA i tym, jak udaje jej się godzić pracę zawodową z wyczerpującymi treningami.  Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Bardzo dobrze rozpoczęła pani sezon letni, bo podczas zawodów w Los Angeles 3000 metrów z przeszkodami przebiegła pani w 9:22.52, czyli bardzo blisko swojego rekordu życiowego. Alicja Konieczek, reprezentantka Polski w biegu na 3000 metrów z przeszkodami: Tak, to bardzo dobry wynik. Cieszę się, że rezultaty, które jeszcze niedawno wydawały mi się niemożliwe do osiągnięcia, teraz uzyskuję podczas treningów. Przełamuję coraz więcej barier sportowych, a przede wszystkim mentalnych. Już nie obawiam się biegać z przodu i bardzo mocno rozpoczynać wyścigów. Nie brakuje mi odwagi. Mam nadzieję, że pokażę to już podczas mistrzostw Europy w Rzymie (7-12.06 - przyp. red.). Przygotowuje się pani do drugich igrzysk w karierze, a jednocześnie cały czas pracuje. Jak to w ogóle da się połączyć? Sport cały czas jest dla mnie numerem jeden, ale muszę za coś żyć. Dlatego pracuję w firmie u narzeczonego. On zajmuje się profesjonalnym pomiarem czasów podczas imprez biegowych. Jeździmy więc ciągle na biegi uliczne, maratony, rozdajemy uczestnikom numery startowe i mierzymy ich czasy. Do tego sama organizuję dwa biegi rocznie. Zwykle takie inicjatywy sportowcy podejmują po zakończeniu kariery.  To nieprawda, że zawodowy sportowiec przy mocnym treningu nie ma czasu na nic innego. Już od studiów na amerykańskiej uczelni zrozumiałam, że nie ma problemu, by łączyć sport na wysokim poziomie z nauką. Oczywiście jest to trudne i wolałabym tylko odpoczywać, ale zdaję sobie sprawę, że z biegania jest w stanie utrzymać się tylko kilku zawodników w kraju. Medaliści mistrzostw świata i Europy mogą być spokojni, ale nawet oni mają problem, gdy pojawi się słabszy okres czy kontuzje. Postanowiłam, że poradzę sobie z tym w inny sposób. ZOBACZ WIDEO: Porównali go do Maradony. Tylko spójrz, co robił z piłką

Ile osób wzięło udział w biegu organizowanym przez panią? Na ostatnim wydarzeniu z okazji święta dziękczynienia na starcie pojawiło się ponad 1,5 tysiąca biegaczy. Pracowałam przy tym wydarzeniu od początku do końca, czyli odpowiadałam za sponsorów, miasteczko biegacza, licencje, pakiety startowe. To było mnóstwo pracy, ale podobało mi się to. Cieszę się, że cały czas rozwijam się nie tylko biegowo, ale także zawodowo. Opanowaliśmy cały stan Nowy Meksyk, bo odpowiadamy za pomiar czasu na 95 procentach imprez organizowanych w tym stanie. Teraz planujemy ekspansję na Teksas, Kolorado i Arizonę. Jak przy takim natłoku zadań da się pomieścić w ciągu dnia jeszcze mocny trening do biegu na 3000 metrów z przeszkodami? Zimą jest w miarę spokojnie i mogę skupić się na treningach. Od wiosny zaczyna się większy ruch w interesie, a prawdziwą kulminacją jest jesień, bo wtedy mamy nawet 2-3 biegi w każdy weekend. Sobotę zaczynam wtedy o czwartej nad ranem, bo musimy na czas rozłożyć sprzęt na trasie. W takie dni robię sobie lżejszy trening. Da się na tym dobrze zarobić? Jestem szczęśliwa, bo zarabiam 20-25 dolarów na godzinę (niecałe 100 zł - dop. red.). To zresztą nie koniec, bo czasami uda mi się wystartować w mniejszych zawodach, ale wiele zależy od tego, czy jest tam duża pula nagród. Jeśli wiem, że najlepsi zawodnicy otrzymają gratyfikację finansową, to po rozłożeniu sprzętu sama zakładam strój biegowy i rywalizuję na trasie. Nawet moja siostra Aneta biegała w jednym z takich biegów i wygrała 500 dolarów. Mi najwięcej udało się wygrać tysiąc dolarów. Traktuję to jako miły dodatek. Ostatnio wygrałam telewizor, a teraz mam problem, bo jest zbyt duży do mojego pokoju. Zdaję sobie sprawę, że gdybym wróciła do Polski, to mogłabym liczyć tylko na niewielkie stypendium sportowe. Pasuje mi więc to, co robię w USA. To prawda, że to wszystko łączy pani jeszcze z pracą trenera biegania na Western Colorado University? Chciałem poznać ten zawód, ale przyznaję, że miałam dosyć pracy jako wolontariusz. Zrezygnowałam z tego, bo wolę skupić się na tym, co przynosi mi pieniądze. Z trenerki nie ma pieniędzy, a ja mam już 30 lat i muszę zacząć ustawiać się finansowo. Wciąż mam jednak dobry kontakt z ludźmi z tego uniwersytetu. Zdarza mi się mijać z zawodnikami na treningach i z boku przekazywać im swoje uwagi. Nie może pani z nimi trenować? Drużyny uniwersyteckie prezentują przecież często bardzo wysoki poziom. Przepisy akademickie są pod tym względem bardzo surowe i nie pozwalają zawodowym sportowcom trenować z amatorami. Każdy student ma w USA status amatora i jeśli chce startować w lidze NCAA, to nie może czerpać z tego tytułu żadnych korzyści finansowych. Ciągle się temu dziwię, ale tak to jest ułożone. Pani siostra także studiowała na uniwersytecie w USA, ale po zakończeniu nauki zdecydowała się na powrót do Polski. Pani nie miała takiej pokusy? Obecnie mieszkam w Albuquerque na wysokości 1600 m n.p.m. Mieszkałam w tym mieście w latach 2019-2020, ale tamten okres wspominam fatalnie. Było kiepsko, nie miałam znajomych, czułam się odrzutkiem. To wszystko sprawiło, że miałam depresję, a w mojej głowie pojawiły się różne myśli. Gdy wyjeżdżałam z tego miasta, byłam przekonana, że już nigdy tam nie wrócę. Poznałam jednak nowego partnera i okazało się, że pochodzi właśnie z Albuquerque. Zdecydowałam się dać temu miejscu drugą szansę. Powrót do Polski jest już nieaktualny? Teraz jest zupełnie inaczej. Trafiłam na fajne towarzystwo, mam mnóstwo znajomych. Wokół są same pustynie, ale to dobrze, bo nawet gdy jest gorąco, to powietrze jest suche, a przez to nie odczuwa się upałów aż tak mocno. Podczas treningów mamy dostęp do hali i stadionu oraz mnóstwo tras biegowych. Pogoda oraz wysokość nad poziomem morza bardzo mi służą. Oczywiście problemem są gigantyczne dysproporcje społeczne. Na ulicach amerykańskich miast widać to gołym okiem. Zdarzają się miejsca pełne narkomanów i bezdomnych. W tych rejonach lepiej w ogóle się nie pojawiać. Skąd w ogóle pomysł na studia w USA? Poszłam za bratem, który pierwszy z rodziny wyleciał na studia do USA. Ja akurat nie miałam pomysłu, z kim mam trenować w Polsce, więc pomyślałam, że to dobry moment na radykalną zmianę. Żałuję jedynie doboru kierunku studiów, bo wybrałam exercise sport science, czyli taki naukowy AWF. Dużo czasu spędzaliśmy w laboratorium, ale z perspektywy czasu i tak oceniam, że to był słaby kierunek. Nic mi to nie dało. Gdybym miała jeszcze raz podejmować decyzję, to studiowałabym coś biznesowego. W Albuquerque nie mieszka wielu Polaków. Większość z naszych rodaków mieszka w większych ośrodkach. Czy może pani powiedzieć, że to pani miejsce na ziemi? To nawet fajna miejscówka w USA, bo w przeciwieństwie do Kalifornii czy Nowego Jorku, w Nowym Meksyku nie jest aż tak drogo. Dobrze mi się tam mieszka, ale mimo wszystko myślę o tym, by za pięć lat przeprowadzić się w inne miejsce. Chodzą mi po głowie kraje na literę P: Portugalia, Portoryko albo Polska. Z moim obecnym partnerem poznałam się właśnie podczas pracy przy pomiarze czasów. Chciałam mu pomóc i jakoś tak wyszło, że teraz jesteśmy parą.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej: Ukarali aż 15 zawodników. Surowe wyroki Świątek zagra o prezent urodzinowy

Źródło artykułu: WP SportoweFakty