Lata 1956-66, złoty okres polskiej lekkiej atletyki, czasy "Wunderteamu". Irena Szewińska, Zdzisław Krzyszkowiak, Edmund Piątkowski, Józef Szmidt, Jerzy Chromik, Janusz Sidło i wielu, wielu (w sumie około 300!) sportowców biło rekordy świata, przywoziło medale z igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata oraz Europy. Nazwę "Wunderteamu" wprowadzili niemieccy dziennikarze, którzy w ten sposób zareagowali na zwycięstwo Biało-Czerwonych z kadrą Republiki Federalnej Niemiec po spotkaniu (w tamtych czasach rozgrywano pojedynki między reprezentacjami dwóch krajów) w Stuttgarcie, w 1957 roku.
Popularność "Wunderteamu" porównywano do złotej drużyny Kazimierza Górskiego, która w latach 70. XX wieku podbijała świat. Mimo upływu wielu lat, nie pojawiło się jeszcze pokolenie sportowców, którzy byliby w stanie nawiązać do tych wspaniałych tradycji. Chociaż...
"To już jest naprawdę drużyna marzeń"
Rok 2017 nasi lekkoatleci rozpoczęli doskonale. Już dawno nie było tak dobrze. Co nazwisko, to albo najlepszy tegoroczny wynik na świecie, albo ścisła czołówka, a przy okazji jeszcze poprawiony rekord Polski. Piotr Lisek (tyczka) skoczył w Poczdamie 6 metrów, Konrad Bukowiecki (pchnięcie kulą) 21,15 m w Ostrawie, Joanna Jóźwik (800 metrów) 1:59.29 w Toruniu, Adam Kszczot (800 m) 1:46.17 w Duesseldorfie, Sylwester Bednarek (skok wzwyż) 2,33 m w Bańskiej Bystrzycy. Te wyniki robią wrażenie!
ZOBACZ WIDEO Damian Janikowski o przepaści jaka dzieli MMA i zapasy: to bardzo przykre
- Za całej mojej kariery nie mieliśmy tak mocnej reprezentacji - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Marek Plawgo, były medalista wielkich imprez na 400 m i 400 m przez płotki, a obecnie pracownik Atlas Areny, w której wczoraj (16.02.) odbył się Orlen Cup. - Nie jest zbytnią przesadą porównywać ją do legendarnego Wunderteamu. To już jest naprawdę drużyna marzeń.
Plawgo nie ma na myśli tylko wymienionych wyżej sportowców. Przecież nie możemy zapomnieć o Anicie Włodarczyk, Pawle Wojciechowskim, Piotrze Małachowskim, Pawle Fajdku, Kamili Lićwinko. - Aż człowiekowi serce rośnie, jak widzi wyniki Biało-Czerwonych - powiedział z kolei w rozmowie z WP SportoweFakty, Lisek. - Stworzyliśmy świetną grupę, która nie tyle, że może nawiązać walkę z najlepszymi na świecie, a w tej ścisłej czołówce już jest.
Jest nowa fala młodych zawodników
Złośliwi podkreślają, że wynikami w styczniu czy lutym nie można się ekscytować, bo największe gwiazdy po prostu nie startują. Mało tego, sezon 2017 budzi się wyjątkowo wolno, bowiem mistrzostwa świata, które są dla wielu jedyną, prestiżową imprezą w tym roku, odbędą się dopiero w sierpniu.
Podają również przykład zeszłorocznych igrzysk olimpijskich, które - co tutaj dużo kryć - nie udały się naszym lekkoatletom. - To był wypadek przy pracy - twierdzi Plawgo. - Niewiele zabrakło Liskowi, Kszczot był przygotowany na walkę o złoto, a na dodatek mieliśmy sporo pecha.
- Tak, tak, w Brazylii zderzyliśmy się z wyjątkowym splotem nieszczęśliwych sytuacji - dodaje Sebastian Chmara, były tyczkarz, a obecnie wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. - Również dobrze mogliśmy przywieźć zamiast trzech, nawet sześć medali.
Chmara nie ukrywa, że liczy na kolejne igrzyska, w Tokio. Rzeczywiście, do reprezentacji wkroczyła nowa fala młodych sportowców. Sportowców, którzy potrafią się rozpychać łokciami. Nawet w światowej czołówce.
Lisek wziął odpowiednie tyczki
Prawda jest nieco pośrodku. Mają rację malkontenci, że nie ma co się powoływać na obecne listy światowe, bo ze względu na brak mistrzostw świata w hali, wiele gwiazd po prostu odpuściło sezon zimowo-wiosenny. Z drugiej jednak strony, wyniki polskich zawodników są wyjątkowo dobre. Tutaj już nie chodzi o prowadzenie na światowych listach, ale pobijanie kolejnych rekordów, przebijanie kolejnych granic.
Wczoraj (16.02.) w łódzkiej Arenie co prawda rekordy nie padły, ale wypowiedzi naszych czołowych zawodników są optymistyczne. - Mój cel to pchanie w okolicach rekordu życiowego - zadeklarował podczas konferencji prasowej Bukowiecki. - Podczas Orlen Cup dało o sobie znać lekkie zmęczenie. Od ubiegłego tygodnia mam już na koncie cztery starty.
- Zabrałem ze sobą do Łodzi tyczki odpowiednio twarde na sześć metrów, naprawdę - przekonywał Lisek. - Tym razem się nie udało, ale przecież i tak zaliczyłem niezły wynik.
Kibice byli zaskoczeni dobrym występem Ewy Swobody, która spokojnie weszła w sezon, ale już podczas Copernicus Cup w Toruniu pokazała, że jest progres. - Powoli, ale jednak się rozkręcam - przyznała nasza sprinterka. - Widać to po wyniku w Łodzi.
A to przecież dopiero początek lekkoatletycznych emocji w tym roku.
Dlatego należy patrzeć na wyniki bezwzględne, a nie na miejsca na pudłach w danym mityngu.
A wyniki (te bezwzględne właśnie) mówią same za siebie - że nasi zawodnicy mają progres i - co ważne - że utrzymują swoje osiągi (a więc nie są przypadkowe).
Reszta to tylko (bagatela) trafić z "maksem" w docelowe imprezy :-)
W lekkiej atletyce dla mnie przynajmniej sprawa ocen jest prosta: SB na imprezie docelowej to plan minimum, PB - optimum. A jak ktoś przy okazji "złapie" NR, CR lub WR to już bezsprzeczny sukces. A czy to wystarczy na medale? Tego nie wiem, poza WR (chyba, że ten - zdobyty np. w półfinale - zostanie np. w finale przez kogoś innego poprawiony...). I choć żal byłoby wówczas, że na przykład nie ma medalu, to dla mnie taki występ (w wersji optimum) i tak będzie bardzo udany.
Mimo, że - jak zwykle - znajdą się złośliwi... Czytaj całość