Z Londynu Tomasz Skrzypczyński
Życiowa forma i znakomite biegi w eliminacjach i półfinale. Jak dotąd pobyt na mistrzostwach świata w Londynie był dla Angeliki Cichockiej niczym sen. Polka była przed finałem niezwykle pozytywnie nastawiona i liczyła na miejsce w czołówce, a po cichu myślała nawet o medalu.
I choć dała z siebie wszystko, wystarczyło to do siódmej pozycji, wciąż oczywiście bardzo dobrej. Dystans 1500 metrów to przecież konkurencja zarezerwowana dla biegaczek z Afryki i rzadko Europejki mają w nim coś do powiedzenia.
Cichockiej to jednak nie pocieszało. Smutek bił od mistrzyni Europy z Amsterdamu, ponieważ czuła, że mogła zająć jeszcze wyższą pozycję.
ZOBACZ WIDEO: Najtrudniejszy moment w karierze Korzeniowskiego. "To nie powinno się było wydarzyć"
- Z jednej strony cieszę się z finału, ale jestem w życiowej formie i szczerze mówiąc marzyłam o pierwszej "5", a z tyłu głowy była myśl o medalu. Nie ukrywam, że jestem trochę rozczarowana. Być może była to najlepsza szansa w karierze na medal... - oceniła.
Dodała także, że jej organizm chyba nie był w pełni przygotowany na trzy mocne biegi na 1500 metrów w tak krótkim czasie. - Mimo dobrego samopoczucia organizm chyba czuł zmęczenie. Ja czułam się świetnie, ale może to wina adrenaliny. Zabrakło mi energii na ostatnich 200 metrach.
- Wydaje mi się, że wszystko zrobiłam tak, jak trzeba. Pobiegłam bardzo odważnie, zaryzykowałam, chyba po raz pierwszy w mojej karierze. Szanse, czy wyjdzie, były 50 na 50. Może nie wyszło. Jest mi bardzo przykro i będę czekać na kolejne MŚ. Będę tak długo trenować, aż zdobędę medal, nie poddam się - zapowiedziała ze łzami w oczach Polka.
- Tempo nie było zbyt szybkie, co mi odpowiadało. Bieg rozkładał się książkowo dla mnie, tym bardziej szkoda, że zabrakło mi tak niewiele. Gdybym miała tę moc na ostatnich 200 metrach, mogło być pięknie. I tak był to jeden z najlepszych biegów w moim życiu - podsumowała 29-latka.