Piotr Małachowski: Kiedy Ciechanów jest Nowym Jorkiem

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Pan z presją nigdy nie miał problemów?

Radziłem sobie, ale mojego sposobu pan ze mnie nie wyciągnie. Zdradzę dopiero po zakończeniu kariery. Przed samym startem zawsze jest jednak burza myśli. Jak się było zdrowym przez cały rok i przygotowania przebiegały normalnie, to łatwiej się uspokoić. Gorzej, jak na dwa tygodnie przez zawodami leczy się kontuzję. Czasami los potrafi jednak zaskakiwać, bo według mnie najsłabszy w karierze byłem właśnie podczas igrzysk w Rio, a zakończyło się to medalem. Mówiąc delikatnie - nie byłem tytanem, słabo się czułem, także motorycznie. Ważne okazało się nastawienie psychiczne, nakręcała mnie ta akcja z wystawieniem medalu na aukcję. Nie chciałem nikogo zawieść, nie rzucałem tylko dla siebie.

To tak naprawdę nakładanie na siebie jeszcze większej presji.

Właśnie nie. Nie myślałem, co będzie, jak nie zdobędę medalu, tylko jak będzie fantastycznie, jak mi się to uda.

Majewski już podobno kilka razy mówił do pana: "Bez złota nie wracaj do pokoju".

Z "Długim" jesteśmy przyjaciółmi od samego początku naszej przygody ze sportem. Wie, że marzę o złotym medalu, i próbuje mnie nieudolnie zmobilizować. Tomek odprowadzał mnie na PKS w Ciechanowie, kiedy jechałem na pierwszy mecz międzynarodowy, dał mi bransoletkę na szczęście. Od tamtego czasu przed każdymi zawodami coś od niego pożyczałem. Kiedyś go nie było i skończyło się kontuzją. Miałem pretensje, że zepsuł mi tyle przygotowań, bo nie miałem od kogo pożyczyć amuletu. Nasz klimat trzeba czuć, możemy rozmawiać na różne tematy, zawsze mamy swoje zdanie, kłócimy się, śmiejemy, zawsze będziemy przyjaciółmi.

Wielu sportowców przyjeżdża na igrzyska tylko na dobrą imprezę.

Taka jest prawda. Nie tylko Polacy to robią, ale cały świat. Ktoś wyrabia minimum, orientuje się, jakie są standardy w czołówce i od samego początku wie, że na podium nie ma szans. Czasami w wiosce zawiązują się jednak prawdziwe przyjaźnie i nie chodzi mi o moment po zdobyciu medalu, bo wtedy wszyscy są twoimi przyjaciółmi. Później życie weryfikuje, ile warte były te znajomości. Wioska olimpijska to bardzo klimatyczne miejsce - pamiętam, że w Pekinie byłem zafascynowany tym miejscem, wszyscy mieszkaliśmy w jednym budynku. Spotykaliśmy się na dole z siatkarzami, piłkarzami ręcznymi i dużo rozmawialiśmy. Rodzina to może za dużo słowo, żeby opisać nasze relacje, ale czułem się jak w gronie przyjaciół, z którymi być może widuję się raz na cztery lata, ale doskonale wiedzą, o co mi chodzi. W Londynie było już inaczej. Za blisko, każdy mógł zaplanować swój pobyt zaledwie na kilka dni. A o Rio nie ma co wspominać.

Dlaczego?

Nastąpiła zmiana pokolenia. Wszyscy gapili się w telefony komórkowe. Facebook, Instagram. Ja też korzystam z mediów społecznościowych, ale dużo rzadziej. Ostatnio poprosiłem szczęśliwego znalazcę o zwrot mojego portfela. Znalazł się, pomogło.

Jestem normalnym człowiekiem, nienawidzę nawet, jak ktoś mnie wpuszcza bez kolejki do kasy mówiąc: "Proszę, mistrzu". Głupio się z tym czuję, to nie jest fajne

O sportowcach często się mówi, że są jak dzieci. Wszystko dostarcza im się pod nos. Czytałem ostatnią długą listę piłkarzy, którzy zarabiali ponad milion funtów rocznie, a teraz są bankrutami.

Chciałbym przez całą karierę zarobić milion funtów. Z tymi dziećmi to prawda - może nie od samego początku, ale od momentu, kiedy okazuje się, że pojawia się talent, wszystko jest podane na tacy. Kiedyś musiałem sam sobie uprać ciuchy, rozwiesić, wyprasować, sam iść na zakupy i zrobić wszystko wokół siebie. Dziś na zgrupowaniu mam podane śniadanie, a w zeszycie trenera jest dokładnie rozpisany trening. Za pralnie płacę dwie dychy.

Boi się pan czasu, kiedy sport się skończy i trzeba będzie znowu samemu dbać o wszystko?

Boje się tylko tego, że słabo zniosę odstawienie od adrenaliny. To na pewno będzie jakieś zagrożenie. Kupiłem sobie ostatnio quada, ale na żaden Dakar nie będę się zapisywał. Jestem za słabym kierowcą. Najwyżej zrobię rajd po Bieżuniu i pokażę wszystkim, jak wygląda moja rodzinna miejscowość. Brakować też będzie ustalonego rytmu dnia, bardzo się do tego przyzwyczaiłem. Ale dostałem już propozycje, żeby zostać trenerem, wyjechać zagranicę. Rozważę po igrzyskach w Tokio.

To prawda, że kiedy mówi pan, że nic pana nie boli, znajomi martwią się, że coś jest nie tak?

Jak pytają o zdrowie i odpowiadam „spoko”, albo „ok”, to znaczy, że pewnie jest średnio, albo że nie mam formy. Ale jak mówię, że coś naciągnąłem i że od pięciu dni nie rzucam, to wiedzą, że na pewno start będzie udany. Jakoś tak dziwnie wychodzi - jak mam drobny uraz, to może bardziej się przykładam. Martwię się tylko o plecy, reszta może mnie boleć.

Mówi pan: "Jest źle, jak włącza mi się tryb nieśmiertelność".

Kiedyś byłem nieśmiertelny. W porównaniu z początkiem kariery, trenuję teraz połowę mniej. W trakcie przygotowań łatwiej jest mi dojść do jakiegoś wyniku, bo już wiem, jak to się robi. Moje mięśnie, moje nerwy zapamiętały pewne schematy. Musiałem to wypracować. Teraz 63, 64 metry to miesiąc treningu, kiedyś - dziewięć. Kiedyś na treningu robiłem wszystko jak szalony, a trzeba się uspokoić, stonować. Łatwiej się skupić na szczegółach, o których inni nie mają pojęcia.

Polacy nie znają się na lekkiej atletyce?

Komentując występ Majewskiego w Londynie nie chciałem być ekspertem. Pchnięcie kulą czy rzut dyskiem trwają chwilę i trudno ocenić wszystko w oka mgnieniu. Powiem, że ktoś źle stopę ustawił, a drugiej już nie zauważę. Trenerzy ze sprzętem na treningach też nie dają rady. Komentatorzy mówią po udanym rzucie: "Ale gracja!", a po identycznym, ale z gorszym rezultatem, chrzanią coś o złym ustawieniu. Te rzuty tak naprawdę wszystkie są takie same, tylko ja sam czuję, co zrobiłem źle. Właściwie to tak samo jest z życiem. Tylko my sami wiemy, co w nas siedzi.

Zobacz więcej tekstów autora

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Piotr Małachowski zdobędzie upragnione złoto w Tokio?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×