Piotr Lisek: Trzeba mieć nierówno pod sufitem

- Jestem człowiekiem, który powie to, co myśli. Czasami dwa słowa za dużo. Raczej zawsze mam swoje zdanie. Ciężko mnie przekonać do innego punktu widzenia. Jestem też samolubny - mówi rekordzista Polski w skoku o tyczce, Piotr Lisek.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Piotr Lisek Getty Images / Radosław Jóźwiak / Na zdjęciu: Piotr Lisek

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Trudno jest panu trzymać nogi przy ziemi?

Piotr Lisek: Nie mam z tym problemu. Nie chcę powiedzieć, że jestem do bólu pragmatyczny, ale że przynajmniej pragmatyczny - to na pewno. Dużo myślę o tym, żeby w moim życiu na wszystko był czas i miejsce, żeby wszystko miało ręce i nogi. Żeby z niczym nie przesadzić.

Wspominał pan kiedyś, że pewność siebie wcale nie jest w sporcie dobra i chyba pierwszy raz spotkałem się z taką teorią.

Ja jestem pewny siebie. Chodziło mi raczej o to, że trzeba umieć zachować umiar, znaleźć jakiś złoty środek, żeby z tą pewnością nie przesadzić. Może sam wiele razy się na tym nie przejechałem, ale bywałem świadkiem tego, jak ktoś był tak pewny siebie, że wyszło mu bokiem.

To czym jest pewność siebie dla pana?

Jestem zadaniowy. Skok o tyczce zmusza mnie do tego. Trzeba zrobić dobrze wszystko po kolei, spokojnie i dokładnie wykonać każdy krok, bo w innym przypadku może nam się coś stać. Jeśli brakowałoby nam wiary, pewności, że się uda, pojawiłyby się prawdziwe problemy. Niezbędna jest jednak pokora, także po to, żeby nie zapomnieć całej sekwencji rzeczy do zrobienia.

ZOBACZ WIDEO Niezwykle skromny człowiek. Wojciech Nowicki: Sodówka nie uderzyła mi do głowy [cała rozmowa]

Kiedy lata się sześć metrów nad ziemią, to trzeba…

Tak, tak, trzeba mieć nierówno pod sufitem. Nie może być inaczej, jeśli twoja praca polega na tym, że co chwila jesteś do góry nogami. Wiem, że jest wiele dyscyplin sportowych niekoniecznie bezpiecznych, jazda na krechę na nartach też się może skończyć źle, jednak na nartach można też jeździć normalnie, a o tyczce inaczej niż to robimy się nie skoczy. Jesteśmy szaleni, w sporcie szukamy emocji, adrenaliny, pokonywania własnego strachu.

To pan się boi?

Trochę się boję, ale nie jestem do końca odpowiedzialny. Sam siebie mam za takie duże dziecko. Jakbym pana zabrał do swojego pokoju, to mógłbym się pan zdziwić, że to pokój 27-latka. Pewnie by pan nie uwierzył.

Dlaczego?

Mój pokój w domu to tak naprawdę pokój dziecięcy. Mam tapety w komiksy, kanapę, komputer, hantle, samochody na pilota i żołnierzyki. Jestem takim dużym chłopcem i całkiem mi z tym dobrze. Nie zamierzam się zmieniać, sport mnie uzupełnia, zawsze go szukałem.

W jaki sposób?

Taka powsinoga ze mnie była, wszędzie było mnie pełno. Jak bawiłem się z dziećmi, które po kilku godzinach szły do domu, to ja tylko zmieniałem podwórko, bo ciągle było mi mało ruchu. To pewnie taka standardowa gadka dla sportowców, ale - że tak powiem - byłem jednostką ponadaktywną. Cieszę się, że mama popchnęła mnie w odpowiednim kierunku. Popchnęła to może złe słowo. Wspierała. Cieszyła się, że się spełniam, bo wiedziała, że muszę gdzieś rozładować energię.

Na początku był skok wzwyż i biegi przełajowe.

Ale na skok wzwyż okazałem się za niski i dobrze się stało, że tam nie trafiłem, bo nigdy nie byłbym wystarczająco chudy, by daleko zajść w tej konkurencji. Jestem najcięższym skoczkiem wzwyż, przez to także najwolniejszym na rozbiegu, ale dzięki temu mogę używać najtwardszych tyczek. Trudno je zgiąć, ale później oddają więcej energii. A biegać długie dystanse lubię do dziś. Biorę ze sobą psa i biegamy po lesie.

Pan podobno nie umie odpoczywać.

To nie tak. Dla mnie odpoczynek wygląda po prostu trochę inaczej niż dla kogoś innego. Rzeczywiście lenistwo nie wchodzi w grę. Gdybym miał tylko leżeć i się opalać, to byłaby tragedia. Byłem parę razy ze znajomymi na "last minutach", oczywiście można się odprężyć, wypocząć, ale to nie dla mnie. Lubię góry, a moją drugą pasją poza skokiem o tyczce jest woda.

CZYTAJ TAKŻE Piotr Lisek ponownie poprawił rekord Polski! 6,02 na mityngu Diamentowej Ligi w Monako!

I co w tej wodzie?

Wszystko. Surfing, wake, nurkowanie, pływanie, skoki do wody. Pewnie pan pomyśli, że jestem wariatem, ale to nieprawda - wariatem jestem w pracy, a czas wolny spędzam tylko aktywnie. Być może jest coś takiego, że przez godziny treningów wytwarzamy w sobie większą potrzebę adrenaliny i stąd się bierze moja niechęć do zwykłych wakacji, ale to tylko moja teoria.

Lubi pan podróżować?

Nie znoszę. Tyle latam po świecie, że samolotów mam po dziurki w nosie. Może to dlatego, że latam z tyczkami. Normalnie to się wsiada do samolotu, leci na miejsce i wysiada, a my musimy się głowić, jak to wszystko nadać, żeby się udało. Jeśli już miałbym nic nie robić, wolałbym spędzać wakacje, na które nie mam czasu, czyli w domu. Tak po prostu poleżeć, pobyć z bliskimi. Przecież mnie ponad trzysta dni w roku nie ma u siebie.

Wkrótce zostanie pan ojcem. Zamierza pan coś w sobie zmienić?

Skok o tyczce to moja praca i nie zamierzam z niej rezygnować. Mamy z żoną poukładany w głowie plan, wiem, co zrobić, i jak chcemy wychować naszą córkę. Chcemy to zrobić świadomie. Ale co ja będę teraz z panem rozmawiał o ojcostwie, kiedy tak naprawdę nie wiem jeszcze, co to jest?

To może powie pan chociaż, co to znaczy „świadomie wychować”?

Dla nas kluczowe będzie to, by nasze dziecko było dobrym człowiekiem. Jeśli będzie chciało skakać o tyczce, to fajnie. Jeśli grać w piłkę, to też będziemy się cieszyli. Ale będziemy także szczęśliwi, jeśli będzie chciało zbierać kwiaty. Wszystko jedno. Chyba nie ma nic gorszego niż wymyślić plan na swoje dziecko, zanim się je jeszcze pozna.

Chciałby powielić pan wychowanie, jakie sam pan otrzymał czy wprowadzi pan jakieś modyfikacje?

Moja mama tak mocno stanęła na wysokości zadania, że ciężko byłoby mi nawet się do tego zbliżyć. Ale byłoby fajnie. Po wszystkich rodzinnych perturbacjach, jakie przeszedłem i o jakich na razie nie chcę mówić, potrafiła mi dać bardzo dużo miłości i wydaje mi się, że wychowała mnie w taki sposób, żebym mógł wierzyć w siebie i się rozwijać. Nie martwię się o siebie. Dzieciństwo miałem zdrowe, normalne, bez przesady w żadną stronę. Ani nie byłem wychowany bezstresowo, ani nie byłem bity kablem.

Ma pan rodzeństwo?

Nie.

To jakoś udało się pana nie rozpieścić. Po przeprowadzce do Szczecina spędził pan trzy lata w dwudziestometrowym mieszkaniu.

To nie było mieszkanie, tylko takie pomieszczenie na stadionie. Nie traktowałem tego jako jakiejś próby charakteru, to było coś normalnego. Jak coś robię w swoim życiu, to robię to na sto procent i myślałem wtedy o treningach, a nie o podwyższaniu życiowych standardów. Robiłem swoje, a w naszym lokum mieściło się wszystko, co potrzebne: była tam kuchnia, wersalka, szafa, stół. Dużo, co? Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i oczywiście chciałbym teraz zadbać o swoją przyszłość, ale dzięki mojej pasji i zaangażowaniu mogę zarabiać na tym, co kocham. A kocham skok o tyczce.

I da się z tego dobrze żyć?

Pieniądze pojawiły się w pewnym momencie. Wtedy zrozumiałem, że moje hobby stało się pracą. I życzę tego wszystkim - żeby spełniali się w pracy.

Poza sezonem startowym spędza pan na treningach nawet po osiem godzin dziennie. To dużo.

Uprawiam sport wyczynowy, a to daleko od tego sportu z hasła o zdrowiu. Pracuję na granicy zdrowia, jesteśmy wypychani na krawędź i idziemy sobie tą granią. To jest walka, każdy chce być najlepszy. Jak ja dzisiaj odpuszczę, to jutro na moje miejsce znajdzie się stu innych chętnych.

Miewa pan czasem dość?

Pod tym względem jestem normalny, nie jestem cyborgiem. Każdemu w pracy się zdarza, mnie również. Bywa, że mnie to ratuje, bo organizm może dawać znać, że trzeba trochę odpuścić.

Podobno najgorzej było przed kilkoma laty podczas burzliwego rozstania z trenerem Wiaczesławem Kaliniczenką, kiedy słyszał pan, jak obraża pana żonę?

Nie do końca tak było. W trudnych momentach zawsze na wierzch wychodzą emocje i nami rządzą. Ciężko wszystko rzucić, zmienić całe życie jak za pstryknięciem palców. Kaliniczenko to genialny trener, ale nie nadawaliśmy na tych samych falach, nie zgrały się nasze charaktery. Obaj się męczyliśmy.

Podajecie sobie rękę?

Oczywiście. Potrafimy normalnie porozmawiać i współpracować, kiedy się spotkamy.

Ma pan trudny charakter?

Tak.

A co to znaczy?

Jestem człowiekiem, który powie to, co myśli. Czasami dwa słowa za dużo. Raczej zawsze mam swoje zdanie. Ciężko mnie przekonać do innego punktu widzenia. Jestem też samolubny. Biorę to, co mi się należy. To znaczy w sporcie biorę, bo w życiu prywatnym to akurat uszczęśliwiałbym wszystkich.

Na drugiej stronie dowiecie się, co Piotr Lisek robi z portfelem na plaży, w czym poszedłby do sklepu i co robi jego żona, kiedy zaczyna śpiewać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×