HME Toruń 2021. Złoto-srebrny lis Lewandowski czyli norwesko-polski konflikt

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Marcin Lewandowski
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Marcin Lewandowski

Otworzył się worek z medalami dla Polaków. Biało-Czerwoni od razu zgarnęli dwa, jakby gospodarzom z urzędu należało się więcej. Przez dwie godziny nawet jedno ze złota.

Działo się i to od samego rana. Na szczęście tylko dobrze. Już pierwsza sesja drugiego dnia Halowych Mistrzostw Europy była dobrą zapowiedzią dla polskich lekkoatletów. Nasi zawodnicy startowali jak zaprogramowani na jeden cel. Przebiec i zaliczyć.

I wychodziło to im rewelacyjnie. 800 metrów kobiet? Komplet w półfinałach. 800 metrów mężczyzn? To samo. Kajetan Duszyński na 400 metrów? Awans.

Ale sukcesy często rodzą się w bólach. Dziennikarze mogli się na własne oczy przekonać, ile kosztuje sukces, taki jak wygrywanie biegu na 800 metrów. Anna Wielgosz musiała przerwać wywiad i poprosiła o kilka minut przerwy. Kilka minut po pobiciu rekordu życiowego organizm Polki po prostu się zbuntował.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ana Ivanović w nowej dla siebie roli. Internauci zachwyceni

400-metrowcy a także 800-metrowcy regularnie powtarzają, że wymiotowanie na treningach to normalna sprawa. Dlatego kłopoty Wielgosz nikogo nie zdziwiły. Bo jeśli dawać z siebie maksa, to przecież na głównych imprezach sezonu.

Od rana wielka energia biła z Justyny Święty-Ersetic. W eliminacjach wygrała i była w szoku, że pobiegła tak szybko. To jednak co powiedzieć o jej występie w wieczornym półfinale?

Polka pobiegła rewelacyjnie, nie wyglądało jakby dała z siebie maksa, a pobiła własny rekord Polski (51,34 s) i pokazała wielką moc przed sobotnim finałem. Wielu już widzi ją ze złoty medalem na szyi, jednak zaledwie siedem minut po jej biegu Femke Bol uzyskała jeszcze lepszy czas od naszej lekkoatletki (51,17 s). I to ona będzie faworytką numer jeden do złota.

Najważniejsze jednak w piątek były medale. Polsce przypadły od razu dwa jednego wieczoru - najpierw srebro w konkursie pchnięcia kulą wywalczył Michał Haratyk, który dał się wyprzedzić jedynie Tomasowi Stankowi. 21,47 m to jednak wynik niczego sobie, a poziom konkursu był bardzo wysoki.

Potem okazało się, że w tych czasach Lewandowski musi być pierwszy, choć na jakiś czas. Jeden jest najlepszym piłkarzem świata, drugi w sobotę potwierdził swoją dominację w Europie. Marcin Lewandowski zdobył czwarty złoty medal HME z rzędu! Ale był nim tylko przez dwie godziny.

Po kolei: pierwszy na mecie finału 1500 metrów mężczyzn Jakob Ingebrigtsen już na początku biegu przekroczył wewnętrzną linię toru. Sędziowie uznali, że był to błąd, który zasługuje na dyskwalifikację. Norweg został bez medalu, jednak na krótko.

Norwegowie złożyli odwołanie, które zostało przyjęte. Złoto dla Ingebrigtsena, Lewandowski jednak srebrnym lisem. I chyba należy się zgodzić, że decyzja jest słuszna.

Z kolei tym razem Haratyk podczas wywiadów uśmiechał się jakby częściej niż zazwyczaj. - Fajny konkurs, pokazaliśmy kilka dalekich pchnięć. Wynik Stanka w końcówce trochę mnie zmobilizował, choć nie udało się go przegonić. Ale i tak jestem zadowolony - oceniał.

Brak szczęścia mógł odczuwać jego rywal, Francisco Belo. Portugalczyk przegrał brązowy medal zaledwie o trzy centymetry, chociaż pobił rekord kraju (21,28 m). Ale właśnie tylko dzięki szczęściu nie był sprawcą tragedii.

Otóż w pierwszej próbie nie trafił w pole i po jego pchnięciu kula o wadze 7,26 kg poleciała w kierunku tartanu. Gdyby trafiła w jednego z biegaczy, mogłoby dojść do fatalnego wypadku. A taki mógłby się zakończyć w najlepszym wypadku poważną kontuzją. Naprawdę, w najlepszym.

Justyna Święty-Ersetic po rekordzie Polski--->>>
Zobacz klasyfikację medalową HME--->>>

Z Torunia - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: