20 lat czekało polskie 400 metrów na kolejnego sprintera, który zejdzie poniżej 45 sekund. I kto jeszcze kilka miesięcy temu mógł przypuszczać, że będzie nim Kajetan Duszyński. Na dodatek dokona tego w glorii złotego medalisty olimpijskiego, bohatera sztafety mieszanej 4x400 metrów.
Na mityngu w Bernie 26-latek przebiegł dystans jednego okrążenia w czasie 44,92 s i wskoczył na trzecie miejsce w polskich tabelach historycznych. Co więcej, po igrzyskach w Tokio ten wynik wcale nie wydaje się szczytem jego możliwości. Wręcz przeciwnie - zagrożony wydaje się nawet rekord Polski.
Rekord, który już od 22 lat należy do Tomasza Czubaka. Były sprinter jeszcze wcale nie tak dawno w rozmowie z WP SportoweFakty żałował, że od lat nikt się nawet nie zbliżył do jego wyniku (44,62 s).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polska mistrzyni i 110 kg ciężaru. Jest moc!
- Ludzie pytają mnie , czy się cieszę z rekordu Polski. Oczywiście, ale to pokazuje, że przez te 20 lat dystans 400 metrów trochę w naszym kraju stanął. Niestety, jest to pewna słabość, że nie znalazła się żadna jednostka, która zbliżyłaby się do naszych wyników i biegania poniżej 45 sekund - mówił (WIĘCEJ TUTAJ).
Dziś Czubak nie ukrywa radości, że wreszcie polski sprinter zszedł poniżej magicznej granicy.
- Jeszcze w czerwcu mogłem spać spokojnie, wydawało się, że mój rekord nie jest zagrożony. Ale już teraz czuć, że Kajetan może to zrobić. Na mityngu w Szczecinie widać było, że bardzo chciał, ale oprócz chęci potrzebny jest ten luz. Wtedy wynik przyjdzie sam - zapewnił.
Po pobiciu rekordu życiowego Duszyński otrzymał od byłego sprintera gratulacje.
- Pogratulowałem, bo było czego. Do tej pory zawsze z Robertem Maćkowiakiem śmialiśmy się, że w klubie "44" jest nas tylko dwóch, więc napisałem do Kajtka "witaj w klubie" - ujawnił.
"Kajetano Kapitano", jak ochrzcił naszego zawodnika komentator TVP Przemysław Babiarz, jest doskonałym przykładem na prawdziwe odrodzenie się męskich 400 metrów, które dokonało się na przestrzeni zaledwie kilku ostatnich miesięcy.
Przypomnijmy, że podczas majowych mistrzostw świata sztafet Polacy nie uzyskali kwalifikacji na igrzyska olimpijskie i dostali się do Tokio tylko dzięki rankingowi, w którym zajęli dopiero przedostatnie, 15. miejsce. Biało-Czerwoni biegali na poziomie 3:02-3:03 i nic nie wskazywało, by w ciągu dwóch miesięcy ich forma znacznie się poprawi.
W Japonii przecieraliśmy jednak oczy ze zdumienia. Najpierw kapitalną formę w sztafecie mieszanej pokazali Dariusz Kowaluk, Karol Zalewski i Duszyński, zdobywając sensacyjne złoto. Kilka dni później znakomicie zaprezentowali się w męskiej sztafecie - nie tylko awansowali do finału olimpijskiego, ale zajęli w nim świetne 5. miejsce i uzyskali rewelacyjny czas 2:58,46 s (rekord Polski 2:58,00 s)!
- W Tokio nasi sprinterzy wskoczyli na światowy poziom. Już przed igrzyskami, ze zgrupowania w Japonii dochodziły do mnie słuchy, że są bardzo mocni. Jeszcze wtedy podchodziłem do tego z rezerwą, bo treningi to nie zawody. Ale chłopaki stanęli na wysokości zadania - chwali młodszych kolegów Czubak.
- Bardzo mi się podobało, że nie nastawiali się na bieganie indywidualne, ale skupili się na sztafecie. Rekord Polski był bardzo blisko, ale nawet taki wynik jak 2:58,46 s zawsze dawał medal na igrzyskach olimpijskich. W Tokio niesamowicie wystrzelili jednak Holendrzy, podobnie Belgowie. Ich wyniki były niewyobrażalne. Trochę szkoda, ale taki jest sport.
Igrzyska w Tokio wlały mnóstwo optymizmu. Nie można zapominać o Karolu Zalewskim, który na swoich zmianach uzyskiwał niesamowite międzyczasy, schodząc dwukrotnie poniżej 44 sekund! Swój rekord życiowy już poprawił też Kowaluk, do biegania na dobrym poziomie wrócił też Jakub Krzewina.
Czubak: - Karol Zalewski już dawno powinien biegać poniżej 45 sekund. Miejmy nadzieję, że nie dla obu z nich Tokio nie było tylko jednym wyskokiem. Że wiedzą, skąd się to wzięło i razem z trenerami będą kontynuować drogę. Bo po halowym rekordzie świata w Birmingham nagle wszystko się posypało.
Nie można nie zauważyć, że tak nagły wzrost formy sprinterów zbiegł się w czasie z przejęciem kadry 400-metrów przez Marka Rożeja. Zasłużony szkoleniowiec, trener mający pod swoją opieką m.in. Natalię Kaczmarek, jest odpowiedzialny za ostatnie sukcesy. Co zmienił? Zawodnicy dawali do zrozumienia, że przede wszystkim poprawiła się atmosfera. Czubak ma trochę inne zdanie.
- Trener układa treningi, plan zajęć, ale o atmosferę muszą przede wszystkim zadbać zawodnicy. Zawsze powtarzałem, że każdy z nich musi mieć ten sam cel, wtedy rodzi się drużyna. Wszyscy muszą jechać jednym autobusem w tym samym celu - zapewnia, mając również sporo pochwał pod adresem szkoleniowca.
- Trenera Rożeja znam bardzo dobrze i mogę ujawnić, że on zawsze chwalił tych chłopaków i przekonywał mnie, że będą z nich ludzie. To ja byłem ten sceptyczny. Wierzył w nich i może to był klucz. Naprawdę dźwignął temat, a to nie jest proste. W sztafecie nie trzeba zająć się jednym zawodnikiem, ale całą grupą, a każdy z tych facetów ma swoje ambicje, swój charakter. Trzeba z nich złożyć puzzle, choć nie każdy element jest jednakowy - podsumował.